Plebiscyt, który miał ułatwić PiS zwycięstwo w wyborach, przyniósł efekty odwrotne od zakładanych. Liczba osób, które go zbojkotowały, jest większa niż wyborcy PiS i Konfederacji razem wzięci – policzył socjolog polityki Jarosław Flis.

Referendum przeprowadzone równolegle z wyborami do Sejmu i Senatu zgodnie z przewidywaniami okazało się niewiążące. Wzięło w nim udział niespełna 41 proc. z 29,5 mln uprawnionych. To jednak niejedyna zła wiadomość dla PiS. Okazuje się bowiem, że organizacja plebiscytu przyniosła zupełnie inne rezultaty niż te, które zakładał obóz rządzący.

Jak szacuje socjolog polityki prof. Jarosław Flis, referendum zbojkotowało ok. 9,5 mln wyborców. A to więcej niż liczba osób głosująca 15 października na PiS (7,5 mln) oraz Konfederację (1,5 mln) razem wziętych (na potrzeby analizy przyjęto, że wszyscy ci wyborcy głosowali na „nie”, tak jak chciał obóz rządzący).

– Jest to wyraźny sygnał, że wyborcy opozycji, choć nie wszyscy, potraktowali referendum jako nadużycie, w którym nie chcą brać udziału – tłumaczy Jarosław Flis.

Szczegółowe dane pokazują, że także część wyborców PiS i Konfederacji zignorowała plebiscyt. Dobrym przykładem jest gmina Sokoły w powiecie wysokomazowieckim. Tam łącznie 2350 głosów w wyborach sejmowych oddano na PiS i Konfederację, ale tylko 1750 w referendum na „nie”. – Czyli blisko 600 wyborców PiS i Konfederacji nie wzięło udziału w referendum – podkreśla Flis.

Pewnym pocieszeniem dla PiS może być to, że ok. 1,7 mln wyborców opozycji zagłosowało na „nie”. – Z tej grupy w większości to wyborcy Trzeciej Drogi. I to jest dla nas potencjalne łowisko na kolejne lata. A jak zsumujemy ich z 9 mln wyborców PiS i Konfederacji głosujących na „nie”, to wychodzi 10,8 mln naszych potencjalnych wyborców w przyszłości. To mniej więcej elektorat Andrzeja Dudy z ostatnich wyborów prezydenckich – mówi osoba z rządu.

Dane z referendum pokazują, że nie spełniły się obawy, że w mniejszych miejscowościach, gdzie dużo głosów pada na PiS, wyborcy opozycji będą bali się odmawiać wzięcia karty referendalnej. – Nawet w mniejszych gminach trzy czwarte wyborców opozycji odmówiło udziału w referendum – podkreśla Flis. Taktyka PiS mogła się nawet obrócić przeciwko autorom, bo z kolei w dużych ośrodkach ludzie ostentacyjnie wręcz odmawiali przyjęcia karty referendalnej. A to pokazuje, że zjawisko to było co najmniej tak silne jak to, którego obawiała się opozycja, tzn. że ludzie będą bali się odmawiać przyjęcia karty, by tym sposobem nie odsłonić się ze swoimi preferencjami wyborczymi. I, zdaniem Jarosława Flisa, PiS nie docenił tego aspektu, jeśli chodzi o zachowania wyborców. – Osoby, które ostentacyjnie informowały, że nie pobierają karty referendalnej, w nielegalny sposób agitowały przeciwko frekwencji – zwraca uwagę rozmówca z PiS.

Czy w takim razie warto jest organizować referendum równolegle z wyborami i liczyć, że taki manewr przysporzy poparcia przy urnach? Jarosław Flis nie ma wątpliwości, że podobnie jak w innych przypadkach, np. referendum Bronisława Komorowskiego w 2015 r., organizowanie referendum jako politycznej dźwigni dla obozu politycznego, zamiast faktycznego plebiscytu w istotnej dla obywateli sprawie, nie przynosi powodzenia. – To przetestował i prezydent Komorowski, i premier Wielkiej Brytanii David Cameron organizujący referendum brexitowe czy premier Włoch Matteo Renzi organizujący referendum konstytucyjne. W każdym z tych przypadków próba rozwiązania problemów wewnętrznych przez plebiscyty obróciła się przeciwko autorom – podkreśla Jarosław Flis.

Nasz rozmówca z PiS broni jednak pomysłu referendalnego partii na te wybory parlamentarne. – Na pewnym etapie kampanii przewaga medialna tematów nieprzychylnych dla PiS była gigantyczna. Dlatego próbowaliśmy ustalić agendę na innych, poruszonych w referendum, takich jak wiek emerytalny czy nielegalne migracje. I to przyniosło efekt. Bez referendum nie mielibyśmy tych 7,5 mln głosów. Na początku kampanii, gdzieś w czerwcu, z badań wychodziło nam, że możemy liczyć na 6,9 mln głosów – przekonuje. Przyznaje też, że gdyby obóz rządzący mógł coś zrobić inaczej, to szybciej i bardziej intensywnie wziąłby się właśnie za kampanię referendalną. ©℗