Na znaczącą część wydatków nie ma już wystarczającego finansowania. A więc nie jest tak, że pieniądze się zawsze znajdą.
Nie. Z dwóch powodów. Po pierwsze, nawet jeśli są projekty, których nie należałoby odwoływać, jak np. energetyka jądrowa, to są na tak wstępnym etapie, że należy je nazwać koncepcjami. W tym sensie wszystko, co w jakiejś dziedzinie zostało nieźle zrobione, raczej jest materiałem przydatnym do dalszych rozważań.
Nawet jeżeli to były sensowne koncepcje, to nie składały się na podejście strategiczne.
Podstawowym zadaniem nowego rządu będzie zapewnienie, że umowy zostaną dotrzymane. Bo to jest rząd tej samej Polski, co prawda inny rząd, to jasne, ale tej samej Polski. Pacta sunt servanda.
Jeżeli mamy umowę wstępna, zakładano, że będzie też szczegółowa. Więc możemy negocjować w ramach tego uszczegółowienia.
Napięcia geopolityczne na Bliskim i Dalekim Wschodzie, wojna w Ukrainie, wcześniej pandemia oznaczają zmianę modelu globalizacji. Towarzyszy temu proces głębokiej restrukturyzacji gospodarczej związanej ze zmianami klimatycznymi. Restrukturyzacji będącej zarówno reakcją na same zmiany klimatyczne i ich dramatyczne konsekwencje, jak i na polityki, które wprowadzamy, by je ograniczać. To oczywiście wielkie wyzwanie dla biznesu i państw, ale również dla wspólnot lokalnych, samorządów, miast. One muszą zupełnie inaczej myśleć o wielu kwestiach, np. o gospodarce wodnej.
Dawniej miasta myślały o wodzie tak: musi spłynąć przez miasto jak najszybciej, by nie było powodzi. Dziś mówimy, że miasto musi być gąbką, która wodę wchłonie i zmagazynuje. Kolejna sprawa to bioróżnorodność w mieście, ale rozumiana nie tylko jako kwestia estetyki, lecz także zdrowia oraz mądrego zarządzania przestrzenią. To wreszcie kwestia energetyczna – myślenia o miastach jako obszarach energetycznie autonomicznych, nawet samowystarczalnych. To są obszary kluczowych wyzwań dla wspólnot i szans dla biznesu, przedsiębiorców. Bo to oni będą w tych obszarach realizowali projekty kluczowego inwestora, czyli jednostek samorządu terytorialnego.
Tak, mamy fundamentalną dysproporcję pomiędzy skalą zadań, które na samorząd spadły, czyli faktyczną decentralizacją administracyjną, a centralizacją finansową państwa. Samorządy mają coraz więcej zadań i coraz mniej pieniędzy na ich realizację. Tak się nie da.
A jaka jest finansowa przestrzeń? Podejrzewam, że nawet ci, którzy jeszcze rządzą, tego dokładnie nie wiedzą – wprowadzili taki chaos w finansach publicznych, że sami się już nie orientują. W tym sensie jest to sytuacja dramatyczna z punktu widzenia zarządzania. Dużo czasu, miesięcy, a może i lat trzeba będzie, żeby uporządkować tą rzeczywistość.
Jeśli komuś wydaje się to kwadraturą koła, to niech się tym nie zajmuje. Nie ma w rządzeniu takich sytuacji jak kwadratura koła. Natomiast trzeba ustalić, jakie są ograniczenia. Nie można żyć w świecie iluzji. Niektóre z nich są szybko usuwalne.
Utkwiły mi w pamięci niedawne słowa prezesa Polskiego Funduszu Rozwoju Pawła Borysa, że coraz trudniej znaleźć kupców na obligacje. A ich sprzedaż jest konieczna, by podtrzymać bieżące finansowanie, bo za chwilę szpitale nie będą w stanie normalnie działać. Według mnie nie bez powodu Borys to powiedział. To znaczy, że na znacząca część wydatków nie ma już wystarczającego finansowania. A więc nie jest tak, że pieniądze się zawsze znajdą.
Oddzielmy dwie sfery: wiary i rzeczywistości.
Sytuacja w finansach publicznych jest bardzo trudna. Czy zmiana ekipy to zmieni? Szukając odpowiedzi, warto spojrzeć na to, jak zareagowały rynki finansowe na wybory.
Ich pierwsza reakcja zaowocowała
umocnieniem złotego. To ciekawy trend, mogący pokazywać, że istnieje nadzieja na to, że utworzenie nowego rządu sprawi, iż będziemy postrzegani jako kraj wiarygodniejszy. Czy ten trend zostanie podtrzymany, zależy od konstrukcji rządu, exposé premiera i pojętych od razu działań. Zadbanie o wiarygodność to uruchomienie rezerwy, która tak naprawdę nic nie kosztuje.
Zanim zaczniemy rozmawiać o możliwości zwiększania deficytu...
To po pierwsze. Po drugie wiedzieć, jaka jest rezerwa bezpieczeństwa finansowego i z czego ona miałaby pochodzić. Za wcześnie ten temat rozważać. Zastanawianie się nad możliwością bezpiecznego zwiększenia deficytu, gdy nie wiemy, jaka jest jego skala i dynamika zadłużenia, to niebezpieczne ćwiczenie. Lepiej zakładać, że takiej możliwości nie ma, poza tym, co zapisano w budżecie.
Nie zgadzam się.
Wiem, uważnie obserwuję dane. Od miesięcy mamy ujemną dynamikę produkcji. Trudno, żeby było inaczej, jeśli w zasadzie od 2019 r. utrzymuje się ujemny albo prawie ujemny wskaźnik wyprzedzający koniunktury w przemyśle. A więc od dawna mamy tendencję recesyjną.
Nie mówię, że będziemy mieli recesję. Ale było jasne, że mamy wyraźne obniżenie dynamiki produkcji przemysłowej. I rząd nic z tym nie zrobił. Nic, żadnej reakcji po stronie polityki gospodarczej, tylko zwiększanie wydatków, co podtrzymuje inflację. Za to mieliśmy coraz większą ingerencję w działalność spółek Skarbu Państwa, w mechanizmy rynkowe, co prowadziło do ich psucia. Te działania, które podjęto, podtrzymywały negatywną tendencję.
Jednym z elementów odbudowy wiarygodności powinna być jasna zapowiedź, że kończymy z polityką interwencji zaburzających działanie rynku. Kończymy z upolitycznianiem – upartyjnianiem – państwowych spółek czy sztucznym utrzymywaniem cen energii elektrycznej.
Musimy najpierw odpowiedzieć na pytanie – utrzymujemy czy zmieniamy system: osiem klas szkoły podstawowej i cztery klasy liceum. Według mnie powinniśmy ten system zostawić, by nie fundować dzieciakom i nauczycielom kolejnych mąk. Kolejna sprawa to reforma programowa. Na pewno jej potrzebujemy, ale czy ma ona jedynie polegać na wyrzuceniu jednych podręczników i zastąpieniu ich innymi?
Hmm, część podręczników winna być wyrzucona, bo to podręczniki wstecznictwa. Oczywistą jest rzeczą, że powinniśmy też postawić na reformę programową...
Podstawowym problemem polskiej szkoły jest transmisyjność: są ci, którzy wiedzą i mają wtłoczyć tę zadaną wiedzę do głów tym, którzy jej jeszcze nie mają. Taka szkoła jest z natury rzeczy przemocowa. Bo im więcej podstawy programowej, którą trzeba wtłoczyć, tym bardziej będzie to model opresyjny.
Szkoła budowana na zasadzie relacji: nauczyciel towarzyszy uczniom w odkrywaniu przez nich świata. Jest ich przewodnikiem.
Oraz swobodę. Ma minimum programowe, które musi zrealizować, ale jednocześnie ma całą gamę metod, którymi w tym celu może się posłużyć. Wraz z uczniami jak najwięcej rzeczy rozwiązuje wspólnie. Nie z jednym uczniem, ale z grupą.
Nie ma ważniejszej sprawy: nauczyciele muszą się poczuć szanowani.
Powinni widzieć perspektywę poprawy sytuacji. Pierwszy ruch musi być wykonany szybko, bardzo bym chciał, by to był 1 stycznia. To musi być podwyżka, która zapewni im pełną rekompensatę inflacji. Ale nie chodzi jedynie o tę jedną podwyżkę. Chodzi o to, żeby nowa władza umiała skonstruować komunikat, z którego wynika, że szkolnictwo nie jest skazane na minimalne wynagrodzenia. Nauczyciele są osobami o wysokich kwalifikacjach, a w wielu przypadkach o bardzo wysokich kwalifikacjach.
Uważam, że nie wolno podać stawki, ale jasno skonstruować zasadę, która będzie gwarantowała, że nauczyciele to osoby o co najmniej średnim wynagrodzeniu.
Ta podwyżka jest potrzebna, ale najważniejsza jest perspektywa – plan wyjścia z pauperyzacji oświaty.
A nie jest, bo został użyty do generowania strumieni finansowych, które zapewniały jakieś elementy stabilizowania gospodarki. Rzeczywiście PFR odegrał ogromną rolę w czasie pandemii, bo nie mieliśmy wzrostu bezrobocia i fali upadłości. Teraz jednak nie finansujemy inwestycji rozwojowych, ale utrzymanie dotychczasowej tkanki gospodarczej.
To lepsze rozwiązanie niż likwidacja. Tym bardziej że fundusz powstał za poprzednich rządów i one sobie zdawały sprawę, że takie narzędzia – zarówno BGK, jak i PFR – są potrzebne. Teraz jednak trzeba audytu i przebudowy.
Część tego koncernu, np. Polskapresse, nie ma nic wspólnego z biznesem. Decyzja o kupnie wydawnictwa to była czysto partyjna polityka. Jednak kluczową sprawą w kontekście Orlenu jest to, czy utrzymując taką jego strukturę, godzimy się jednocześnie na brak konkurencji na rynku wewnętrznym. Jeśli się nie godzimy, to powinniśmy rozmawiać o odtworzeniu Lotosu albo wręcz zbudowaniu nowego wewnętrznego konkurenta dla Orlenu.
Nie jest to błahy argument. Więc jeśli mielibyśmy decydować o przyszłości Orlenu, to zacznijmy tę rozmowę od poważnych argumentów.
To o wiele poważniejszy problem. Nasz przemysł chemiczny wyspecjalizował się w wytwarzaniu produktów niezwykle energochłonnych. Stąd pytanie, czy chcemy ten stan konserwować. Czy też chcemy ten przemysł rozwijać przez prywatne inwestycje?
Mówimy o przejmowaniu czy ratowaniu?
Zapaść przemysłu chemicznego jest spowodowana wieloma latami zaniedbań. Tak jak np. przemysłu stoczniowego. To sektory, w których zabrakło prywatnego kapitału. Tam, gdzie się pojawił, tam następowały zmiany – np. w branży producentów cementu. Bez kapitału prywatnego nie ma myślenia wyprzedzającego, strategicznego.
Kluczowe pytanie, jeżeli chodzi o banki, jest związanie z finansowaniem inwestycji. Udział kredytu bankowego w PKB Polski wynosi 50 proc. Udział kredytu bankowego w PKB krajów zachodnich to nawet 150 proc. To pokazuje, że nasza zdolność do kredytowania gospodarki jest bardzo ograniczona. A potrzeby finansowe są ogromne.
Banki po prostu obsługują rząd. To jest dla nich bezpieczne, zapewnia relatywnie wysoki zysk i wysoką płynność. A zdrowy system bankowy to taki, który finansuje potencjał gospodarczy i jego rozbudowę.
Nie wszystko trzeba zrobić naraz. Niektóre rzeczy trzeba zapowiedzieć, podjąć dialog, którego do tej pory nie było. Trzeba w końcu zacząć spokojnie i rzeczowo rozmawiać.
Dość partyjniactwa i histerii. ©Ⓟ