Akcja zmiany miejsca głosowania

Najwięcej pytań wywołuje akcja zmiany miejsca głosowania oraz skala głosowania wyborców KO na Trzecią Drogę, by ta przekroczyła próg. Obawy KO dotyczą też tego, że część sympatyków, głosując w innym miejscu, i tak nie pomoże jej w zdobyciu kolejnego mandatu, a w dotychczasowym okręgu pojawi się ryzyko straty.

Od kilku dni Donald Tusk jeździ po okręgach, gdzie KO brakuje niewielu głosów, by otrzymać kolejny mandat. To m.in. Śląskie, centrum Polski, Małopolska, Rzeszów, część okręgów w Łódzkiem, Olsztyn, Płock, a nawet okręg podwarszawski. Dlatego w ostatnich dniach Tusk był w Piotrkowie, Łodzi i Ełku. Łącznie to walka o około 15 mandatów. – W tych okręgach brakuje nam od 2 tys. do 10 tys. głosów, by je zdobyć. Nawet w Warszawie możliwy jest jedenasty, dzieli nas od niego 20 tys. głosów, co jak na wielkość okręgu nie jest dużą liczbą – zauważa nasz rozmówca z PO. Tak się składa, że w większości tych przypadków KO konkuruje o te mandaty z PiS, dlatego kampanijny szlak Tuska będzie się przecinał z podróżami Mateusza Morawieckiego. PiS ma podobną strategię działania, przygotowuje nawet mapy i zestawienia pokazujące okręgi, gdzie łatwo zdobyć kolejny mandat.

Na przedwyborcze meetingi nakłada się rosnąca z każdym dniem mobilizacja wyborców. Widać ją w dopisywaniu się do komisji wyborczych poza miejscem meldunku czy pobieraniu zaświadczeń uprawniających do głosowania w dowolnej komisji. Ta liczba jest tak duża, że nawet politycy opozycji, dotąd przeświadczeni, że to ich formacje będą głównym beneficjentem tego zjawiska, nabierają obaw, czy taka masowa i nieskoordynowana „turystyka wyborcza” nie zacznie się obracać przeciwko nim.

– W warszawskim wianuszku mamy blisko do piątego mandatu dla KO, ale jeśli parę tysięcy osób pojedzie stąd głosować do pobliskiego Sulejówka, który jest w okręgu siedleckim, to może się okazać, że zabraknie głosów w wianuszku, a w siedleckim i tak mandatu nie dostaniemy, bo do tego trzeba dużej liczby głosów – zauważa nasz rozmówca. Dlatego KO zastanawia się nawet, czy nie wydać rekomendacji dla „wyborczych turystów” i w ten sposób nie skoordynować akcji.

Formacje rzucają wszystkie siły i środki na zmobilizowanie wyborczych rezerw – PiS z reguły w mniejszych miejscowościach, opozycja w średnich i dużych miastach. Jak wynika z wewnętrznych badań Platformy Obywatelskiej, widoczna jest coraz większa skala mobilizacji wśród kobiet do 40. roku życia, wyborców ze średnich miast i wsi. I to te grupy, zdaniem naszego rozmówcy z tej partii, mogą przeważyć wyborcze szale.

Jak pokazuje średnia sondażowa w serwisie Politico, w wyborczej stawce prowadzi PiS ze wskazaniami 36 proc. wyborców, KO ma 30 proc., Trzecia Droga i Lewica – po 10 proc., a Konfederacja – 9 proc. Gdyby przeliczyć to na mandaty kalkulatorem Jarosława Flisa, to partie opozycyjne poza Konfederacją mają 235 głosów, PiS – 192, a Konfederacja – 32.

Z kolei sztabowcy PiS mówią, że z robionych dla nich sondaży wynika, że PiS ma około 38–39 proc., PO – 30–31 proc., a reszta bije się o trzecie miejsce. – Od kilku dni widać wzmocnienie Trzeciej Drogi i jest ona wyraźnie ponad progiem 8 proc. poparcia – mówi nasz rozmówca z PiS. Własne sondaże ma także PO. – Mamy w nich 31–32 proc., podczas gdy PiS 33–35 proc., dlatego tak ważna będzie mobilizacja – mówi nam polityk Platformy.

Jak widać, kolejność jest podobna, a choć wyniki się różnią, to widać, że procentowy punkt czy dwa więcej lub mniej dla któregoś ugrupowania oznacza zupełnie inne rozkłady mandatów. Na dziś można co najwyżej zarysować trzy główne scenariusze tego, co czeka nas po 15 października.

Opozycja ma sejmową większość

PiS jest pierwszy na mecie, ale większą liczbę mandatów uzbiera zsumowana opozycja (KO, Lewica i Trzecia Droga) – to najczęściej pojawiający się scenariusz, bazujący na ostatnich sondażach. Pytanie jednak, czy opozycja zdoła uzbierać co najmniej 231 mandatów, bo badania pokazują, że z tym może mieć spory problem. Wówczas kluczowe – zarówno dla opozycji, jak i dla PiS – okaże się to, czy i z kim koalicję mogłaby zawiązać Konfederacja lub jej część. Takiej koalicji nie wyklucza ani PiS, ani KO. – W polityce nigdy nie mów nigdy – powiedział wczoraj na antenie Radia Zet marszałek Senatu Tomasz Grodzki. Wówczas może się okazać, że strona antypisowska zapewnia sobie bezpieczną większość w Sejmie. Grodzki zastrzegł jednak, że jego zdaniem takie pertraktacje nie będą potrzebne, bo opozycja poradzi sobie bez Konfederacji.

PiS rządzi sam lub z nowymi sojusznikami

Zakładając, że aktualne notowania dają PiS około 200 mandatów i że prezydent w pierwszej kolejności jej przedstawicielowi powierzy misję formowania rządu, partia Jarosława Kaczyńskiego będzie miała przed sobą dwie perspektywy – albo rządów mniejszościowych, które i tak za długo pewnie by nie przetrwały (co prowadzi do scenariusza trzeciego), albo zdobycia większości poprzez kuszenie posłów innych ugrupowań (Konfederacji i ludowców). – Wielu komentatorów zakłada, że to opozycja może się z kimś dogadać, zapominając, że przecież my też możemy, a nawet mamy więcej argumentów w ręku – zauważa rozmówca z PiS. Ludowcy przekonują jednak, że nie skuszą się na żadną ofertę.

Decydujący głos będzie miała Konfederacja?

Tego także nie można wykluczyć, bo istnieje spora szansa, że decydujący głos będzie miała Konfederacja. A w jej interesie wcale nie musi być wchodzenie do rządu, za to już dziś stawia warunek, by Krzysztof Bosak został marszałkiem Sejmu. – Nie zagłosujemy za innym kandydatem – mówi Przemysław Wipler z Konfederacji. Jeśli żadne z ugrupowań nie spełni tego warunku, to Konfederaci mogą żadnego rządowego układu nie firmować. W takim układzie nawet jeśli uda się powołać rząd, to będzie on gabinetem mniejszościowym i zapewne długo nie przetrwa. W efekcie należy się liczyć z tym, że wkrótce znów pójdziemy do urn. ©℗