Pietrzak: W tej chwili mamy wypełnione ponad 97 proc. maksymalnych składów komisji, a jeszcze czekamy na ustalenie komisji tworzonych za granicą, których w tym roku będzie rekordowa liczba.

Wybory już za kilka dni. Czegoś się pani obawia, jeśli chodzi o stronę organizacyjną?
ikona lupy />
Magdalena Pietrzak, szefowa Krajowego Biura Wyborczego / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski

Tak jak zawsze wybory przygotowuje i przeprowadza ogromna liczba osób – i w gminach, i w komisjach wyborczych. Komisje to przecież nie są profesjonalne ciała, one są powoływane doraźnie na wybory. Prowadzimy dla nich szkolenia i przygotowujemy filmy instruktażowe. Ale wiem, że wszystko może się wydarzyć. Przy takiej skali działania trudno wręcz, by problemów nie było. Ale jestem pewna, że nie będą one miały charakteru systemowego.

Największe obawy dotyczą chyba tego, czy komisje zdążą przeliczyć głosy. Zwłaszcza że referendum oznacza znacznie więcej pracy.

Mówimy w tym kontekście tylko o komisjach zagranicznych, bo to ich dotyczy obowiązujący od kilkudziesięciu lat przepis dający im 24 godziny na zakończenie prac, czyli na podliczenie głosów i przesłanie protokołów.

Faktem jest, że nigdy nie mieliśmy połączonych wyborów do Sejmu i Senatu z referendum ogólnokrajowym. Przypomnę jednak, że w wyborach do Sejmu i Senatu w 2019 r. komisje zagraniczne, nawet te obejmujące największą liczbę wyborców, już rano następnego dnia po głosowaniu przekazały protokoły. To daje potencjalnie sporo czasu na przeliczenie jeszcze kart do referendum. Z największej, liczącej 6 tys. wyborców komisji w Londynie protokół wpłynął w południe, z kolejnej, w Hadze, gdzie wyborców było 5,3 tys. – o godz. 8 rano.

Tylko czy jeśli głosujących za granicą będzie więcej niż cztery lata temu, komisje zdążą z liczeniem?

Pamiętajmy, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych utworzyło 417 zagranicznych komisji, a w 2019 r. było ich tylko 320. To znacząco je odciąży, więc zakładam, że problemów nie będzie. Wiem też, że konsulowie na bieżąco monitorują liczbę osób które się dopisują do poszczególnych komisji, a MSZ reaguje, bowiem zostało utworzonych już 15 obwodów dodatkowo ponad te zaplanowane we wrześniu.

W mediach społecznościowych pojawiają się informacje z konsulatów amerykańskich czy holenderskich, że liczba chętnych wynosi ok. 2 tys. na jedną komisję i dlatego zalecają szukanie innych miejsc do głosowania.

Rozumiem, że konsulom chodziło o ułatwienie ludziom dostępu do lokalu wyborczego w ciągu dnia. I słusznie, że dążą do tego, by pod lokalami nie było takich kolejek jakie oglądaliśmy w poprzednich latach. Natomiast komisja obejmująca np. 1800-2000 głosujących to tak naprawdę nie jest duża komisja. W poprzednich latach komisje były dla 5000-6000 osób i one też potrafiły wszystko bez zakłóceń przeliczyć na czas. Warto dodać, że konsulowie mogą w takich sytuacjach powołać obwodowe komisje w większych składach, mają bowiem takie uprawnienia. Większa liczba członków komisji pozwoli na sprawniejszą obsługę wyborców w trakcie głosowania.

Nieprawdą są, co chcę podkreślić, twierdzenia, że liczenie głosów będzie w tych wyborach wyglądało inaczej niż dotychczas i stąd zagrożenie, że część głosów się zmarnuje. Przepisy o tym, że komisja musi wspólnie liczyć głosy, a więc nie wolno jej dzielić się na zespoły czy podgrupy, istnieją od wielu lat w wytycznych PKW, a od 2015 r. także w kodeksie wyborczym. Nie jest też prawdą, że każdą kartę trzeba podnieść i pokazać każdemu członkowi komisji, czy też przejść z nią wokół. Jeśli zatem komisja będzie stosować przepisy prawa oraz wytyczne PKW, a nie będzie kierować się jakimiś przekazami medialnymi, to nie powinna mieć problemu z wykonaniem swoich zadań o czasie.

Opozycja domaga się, by komisje prowadziły dwa odrębne spisy wyborców - jeden na potrzeby wyborów, a drugi - do referendum. Wówczas jak ktoś nie będzie chciał zagłosować w plebiscycie, zamiast deklarować, że nie chce karty referendalnej, po prostu nie podejdzie do członka komisji wydającego takie karty, a zgłosi się do tego, który wydaje karty do głosowania. W piątek SN oddalił skargę Trzeciej Drogi w tym zakresie. W uzasadnieniu wskazał, że decyzja wyborcy musi być odnotowana, ponieważ tylko to pozwoli prawidłowo rozliczyć się z liczby otrzymanych kart do głosowania. Problemu nie ma?

Wzór spisu nie jest ustalany przez PKW, tylko przez ministra - wcześniej było to szef MSWiA, teraz minister cyfryzacji. Ten wzór został ustalony tak, jak w poprzednich latach. Zwróćmy uwagę, że to nie pierwszy raz, gdy mamy większą liczbę głosowań, bo już same wybory do Sejmu i Senatu to dwa osobne głosowania, a wyborca nie ma obowiązku brać udziału w obu z nich. I wielokrotnie zdarzało się, że ktoś nie odbierał karty w wyborach do Senatu, a odbierał do Sejmu lub odwrotnie. W takiej sytuacji trzeba to zadeklarować członkowi komisji i jakoś nigdy nie stanowiło to problemu. Dlatego nie jestem w stanie pojąć tej koncepcji, że przy jednym spisie problem jest, a przy dwóch go nie będzie. Przecież i tak trzeba będzie uzewnętrznić swoją wolę, czy to prosząc o karty, czy nie podchodząc do miejsca, w którym dane karty byłyby wydawane. Mało tego, informacja o tym, że ktoś nie brał udziału w danym głosowaniu i tak zostanie w spisie wyborców w postaci pustej rubryki w miejscu podpisu. Karty wyborcze to niejako druki ścisłego zarachowania, komisja musi się z nich dokładnie rozliczyć. Wszystko musi się zgadzać, a jeżeli okaże się inaczej, to odpowiedzialność - nawet karną - ponoszą członkowie komisji. I pamiętajmy, że taki spis wyborców trafia z lokalu wyborczego prosto do archiwum, do którego dostęp mają tylko sądy i organy ścigania.

Jedyną legalną formą bojkotu referendum jest zadeklarowanie członkowi komisji, że odmawia się pobrania karty. Wiele osób uważa, że zwłaszcza w komisjach w małych miejscowościach będzie to równoznaczne ujawnieniem swoich preferencji politycznych.

Rozumiem takie opinie jako prowadzenie kampanii czy działalności politycznej. Dla mnie jednak to czysto publicystyczna opinia. W przypadku czekającego nas 15 października referendum trudno mówić o jakiejś stygmatyzacji tych, którzy nie chcą zagłosować, bo w wyborach mamy dużą liczbę komitetów i trudno z góry założyć, kogo taka osoba popiera i jakie preferencje miałaby ujawniać. Mamy też przecież grupę osób niezdecydowanych, którzy często decyzję podejmują dopiero oddając głos. Zatem kategoryczne stwierdzanie, że ktoś ma pewność, co ujawnia wzięcie czy niewzięcie karty do któregoś z głosowań, jest moim zdaniem mocną przesadą. Przecież nikt nie ma wiedzy, ani pewności, co myśli każdy wyborca głosujący w lokalu. A to, jak głosuje, stanowi tajemnicę, zgodnie z zasadą tajności głosowania. Jeśli zaś chodzi o małe miejscowości, to jakoś nikt wcześniej nie zainteresował się tym, że w małych społecznościach nierzadko przeprowadzane są referenda w sprawie odwołania lokalnych władz i odbywają się one na tych samych zasadach. I nikt nie upominał się np. o komfort idącego głosować pracownika urzędu gminy w sytuacji, gdy w referendum próbuje się odwołać jego szefa, czyli wójta. Ale tak właśnie są skonstruowane przepisy w tych kwestiach.

A pomysły przedarcia karty, czy jej schowania tak, by nie trafiła do urny i przez to była liczona do frekwencji?

Oddanie głosu to bardzo poważna sprawa, więc nawet nie powinniśmy prowadzić żadnych dywagacji o tym, czy kartę podrzeć, czy zrobić z nią coś innego, czy wynieść z komisji. Zabraniają tego przepisy. Sankcje karne ponieść mogą wyborcy, nie pomysłodawcy, szerzący dezinformację w tym zakresie. Nie zgadzam się też z pojawiającymi się informacjami, że w momencie kiedy pobieram kartę, to jestem jej dysponentem i mogę z nią robić, co chcę. Przecież to absurd. Nie przestają nas nagle, właśnie na ten moment, obowiązywać przepisy obowiązującego prawa. Jest jeden cel wydania karty, dokonanie aktu głosowania i winna służyć tylko do tego celu, zachowując oczywiście tajność oddania głosu. Odpowiedzialne osoby nie powinny podnosić takich tematów, które jedynie niepotrzebnie wzbudzają emocje, a do tego powodują powstawanie kolejnych dziwnych, nieprawdziwych teorii. Dziś np. zaczęły napływać informacje od oburzonych wyborców, że wszystkie 3 karty do głosowania będą celowo zszyte, by zmusić w ten sposób do odbioru karty do referendum. To oczywista nieprawda, wyborca nie ma obowiązku, a prawo do udziału w głosowaniu i pobiera tylko karty do tego głosowania, w którym chce uczestniczyć. Ale w dobie internetu, wszechobecnych i rozprzestrzeniających się lotem błyskawicy informacji, niezwykle trudno jest nam przebić się z prawdziwymi informacjami. Dlatego zachęcam do oglądania naszych spotów, które w przystępny sposób przekazują wszystkie niezbędne i z pewnością prawdziwe informacje dla wyborców. Możne je znaleźć również na naszej stronie internetowej.

Pojawiają się obawy czy sprawdzi się CRW - Centralny Rejestr Wyborców. Innymi słowy, czy nie okaże się, że ktoś nie może zagłosować, bo się w nim nie znalazł.

Dotychczas rejestr był prowadzony w systemach informatycznych, które zapewniał wójt, burmistrz, prezydent miasta. Każda gmina miała swój program informatyczny. Obecnie mamy stworzony przez ministra cyfryzacji jeden wspólny dla wszystkich gmin system informatyczny. Natomiast sposób gromadzenia w nim danych jest identyczny, jak dotychczas. To gminy wprowadzają je do rejestru i one są odpowiedzialne, by wszystkie dane były aktualne i prawidłowe.

Co może się okazać słabym punktem?

Jednym z nich jest to, że chociaż mamy obowiązek meldunkowy, to nie jest on przestrzegany i często ludzie zmieniają miejsce stałego zamieszkania, ale się nie przemeldowują. Wyborca z urzędu jest przypisany do obwodu właściwego dla miejsca zameldowania, więc jeśli się przeprowadził gdzie indziej i nie dopełnił obowiązku meldunkowego to ma trzy wyjścia. Albo dopisać się na stałe do rejestru wyborców w nowym miejscu zamieszkania, wtedy pozostanie do niego wpisany przy każdych kolejnych wyborach, albo złożyć wniosek w gminie o zmianę miejsca głosowania na te konkretne wybory, wreszcie wziąć zaświadczenie, które upoważnia go do głosowania w każdej komisji, także za granicą.

Nie grozi nam w związku z tym takie zamieszanie, jakie widzieliśmy w wyborach prezydenckich, że ktoś wyjechał na pierwszą turę, zagłosował np. nad morzem, na drugą turę wrócił już do siebie i się zorientował, że jak chce zagłosować, to proszę bardzo, tylko musi to zrobić nad morzem.

Tak, dzięki wprowadzeniu CRWtakich sytuacji nie będzie. Teraz można złożyć wniosek o zmianę miejsca głosowania, również gdy wybory przewidują dwie tury. Dodatkowo CRW zdecydowanie ułatwiło wydawanie zaświadczenia o prawie do głosowania, można go od ręki odebrać w każdym urzędzie gminy, a nie jak dotąd wyłącznie w swoim. Wyborcy mają na to czas do czwartku 12 października.

W tej chwili łatwo też sprawdzić, w którym stałym obwodzie jesteśmy ujęci. Można to zrobić tradycyjnie w urzędzie gminy, ale również dzięki udostępnionym przez ministra cyfryzacji e-usługom, wystarczy wejść na stronę gov.pl w sekcji „Sprawdź swoje dane w Centralnym Rejestrze Wyborców” albo w aplikacji mObywatel. Tam można sprawdzić nasz obwód do głosowania, gdzie jest lokal, w którym będziemy głosować, jaki jest nasz okręg wyborczy dla poszczególnych wyborów, a znając go będziemy mogli sprawdzić, jakich kandydatów znajdziemy na kartach wyborczych. Do tego można online złożyć wniosek o zmianę miejsca głosowania, czy też wpisanie do rejestru wyborców. W poprzednich wyborach mieliśmy przypadki, gdy ktoś przychodził do lokalu i mówił: „ja tutaj w poprzednich wyborach głosowałem, a teraz mnie nie ma na spisie”. I okazywało, że on wcześniej zmienił miejsce głosowania tylko na jedne wybory, a nie dopisał się do rejestru w danym obwodzie na stałe. Dlatego sprawdźmy swoje dane w CRW, online zajmie nam to minutę. Sama to zrobiłam i gorąco zachęcam innych. Wtedy nie będzie przykrych niespodzianek w lokalach wyborczych.

Ile osób ostatecznie będzie pracować przy tych wyborach?

Maksymalna dopuszczalna liczba członków obwodowych komisji wynosi 264 768 osób. Jak dotąd, w skład komisji zostało powołanych 260 214 członków. Jeszcze nigdy nie było takiego zainteresowania. Po raz pierwszy wszystkie komitety wyborcze wzięły sobie do serca kwestię zgłaszania kandydatów na członków komisji. Tym razem naprawdę wykazały się tu dużą aktywnością.

Kto zgłosił najwięcej ludzi?

KW Prawo i Sprawiedliwość - ponad 41 tys. osób, tuż za nim jest KKW Koalicja Obywatelska PO .N IPL Zieloni - niecałe 41 tys., KKW Trzecia Droga PSL-PL2050 Szymona Hołowni zgłosił ok. 32,5 tys., KW Nowa Lewica - prawie 30 tys., KW Konfederacja Wolność i Niepodległość - 25,8 tys., a KW Bezpartyjni Samorządowcy - 15,2 tys. Pozostałe komitety pozgłaszały po kilka tysięcy osób, choć zdarzyły się także takie, które wystawiły raptem kilka osób, najmniej KWW Liberalna Demokracja – dwie osoby.

Na wybory Sejm przeznaczył 544 mln zł, a mamy jeszcze referendum. Nie będzie problemu, by zmieścić się w tym limicie?

Zmieścimy się. Koszty są policzone przy założeniu, że będą pełne składy komisji. Do tej pory zawsze mieliśmy w tej pozycji spore oszczędności, ale zgłoszenia wskazują, że te składy będą bliskie pełnych, więc tutaj pewnie oszczędności nie będzie. W tej chwili mamy wypełnione ponad 97 proc. maksymalnych składów komisji, a jeszcze czekamy na ustalenie komisji tworzonych za granicą, których w tym roku będzie rekordowa liczba. Natomiast wiadomo, że w planie zakłada się wydatki w maksymalnej wysokości, na wszystkie przewidywane do wykonania zadania.

Czy widać w tej kampanii jakieś działania komitetów, które już na tym etapie mogą budzić wątpliwości w kontekście prawidłowości rozliczania kampanii?

Nie wypowiadamy się na temat bieżących działań komitetów, ponieważ PKW sprawuje kontrolę następczą. Nie znaczy to jednak, że się nie przyglądamy temu, bo później, kiedy otrzymujemy dokumenty od danego komitetu wyborczego, bierzemy pod uwagę wszelkie informacje, także z przebiegu kampanii. Wtedy dopytujemy też komitety o różne kwestie, prosimy o wyjaśnienia i dopiero po dokonaniu szczegółowej analizy podejmowana jest przez PKW decyzja o przyjęciu lub odrzuceniu sprawozdania.

A nie ma wątpliwości w związku z łączeniem wyborów z referendum? Widzieliśmy np. wielki plakat polityka opozycji, który z jednej strony zaprasza „spotkajmy się przy urnach”, a obok znalazł się dopisek „Referendum 2023”. Niektórzy nasi rozmówcy sądzą, że to sposób na ominięcie limitów wydatków wyborczych. Z drugiej strony mamy państwowe spółki, które pod pretekstem kampanii referendalnej de facto wspierają wyborczo PiS.

Jak widać z niedoskonałych przepisów korzystają wszyscy. I oczywiście nie rozpatrujemy tych kwestii w kategoriach etycznych, bo te odbiegają często od polityki. Ale jak mówiłam, przyglądamy się, dokumentujemy, zwłaszcza, że dostajemy sporo sygnałów. Zgodnie z przepisami kampanię referendalną prowadzić może nie komitet wyborczy, tylko partia polityczna i podmioty te muszą o tym pamiętać.

Ale nie ma problemu, że mamy kogoś, kto jest kandydatem w wyborach, a jednocześnie jest na banerze i zachęca do referendum?

Ale też nie da się zaprzeczyć, że ten ktoś jest członkiem partii politycznej i może prowadzić działalność partyjną. A z kolei partia polityczna może zachęcać lub zniechęcać wyborców do udziału w referendum.

Czy PKW ma instrumenty żeby przyglądać się temu, co się dzieje na płotach i w różnych innych miejscach, czy nie są przekraczane limity?

Jeśli chodzi o kwestie finansowe to weryfikujemy po wyborach gdy dostaniemy sprawozdania. Natomiast często trafiają do nas zawiadomienia, że ktoś powiesił banery w nieuprawnionym miejscu albo bez zgody właściciela nieruchomości. Tyle, że tym nie zajmują się organy wyborcze. Możemy jedynie zgłaszającego poinformować, że takie fakty należy zgłosić do organów ścigania. Dodatkową kwestią jest sprawa przestrzegania ciszy wyborczej, w tym roku także referendalnej. Jeśli dojdzie do jej złamania to także powinna zostać powiadomiona policja, nie my.

Kiedy możemy się spodziewać ogłoszenia wyników wyborów i referendum?

Zapewne później niż w poprzednich wyborach w 2019 r., kiedy wyniki mieliśmy wyjątkowo szybko, bo już późnym wieczorem w poniedziałek. Teraz odbędzie się jeszcze głosowanie w referendum, więc zakładam, że czas pracy komisji się wydłuży. Możliwe, że wyniki będą we wtorek.

Komitety Nowej Lewicy i Trzeciej Drogi chciały się zareklamować w mediach lokalnych i regionalnych grupy Polska Press i dostały odmowę, bo jest to niezgodne z linią redakcyjną.

Przepisy Kodeksu wyborczego określają zasady prowadzenia kampanii wyborczej w programach nadawców radiowych i telewizyjnych, natomiast nie regulują zasad przyjmowania do publikacji materiałów wyborczych w prasie. Do spraw tych mają zatem zastosowanie przepisy ustawy Prawo prasowe, określające zasady publikacji ogłoszeń i reklam, są to jednak kwestie, które nie podlegają kontroli ani ocenie organów wyborczych.

Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak