Nie stać nas na specjalistów, którzy są w stanie analizować duże zbiory danych czy algorytmy platform – mówi Tomasz Chróstny, prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

ikona lupy />
Tomasz Chróstny, prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski
Gdzie jest pańska odznaka szeryfa internetu?

Nie mam i mieć nie będę. Pełnię zdecydowanie inną funkcję.

Ale jeśli chodzi o pilnowanie porządku w sieci, UOKiK w ciągu ostatnich miesięcy wydaje się jednak najskuteczniejszym urzędem.

Internauci są narażeni na przeróżne nieuczciwe praktyki, zatem musimy trzymać rękę na pulsie. Zaczęliśmy od wydania rekomendacji dotyczących prawidłowego oznakowania reklam w mediach społecznościowych, przyglądaliśmy się także piramidom finansowym nielegalnie reklamowanym przez youtuberów, nadużywaniu pozycji rynkowej czy nieodpowiedniemu wykorzystaniu danych o konsumentach.

Rekomendacje, o których pan wspomina, mają już rok. Influencerzy się dostosowali?

Początkowo powszechnie kwestionowano fakt, że takie treści powinny być oznakowane jako reklama. Położyliśmy więc nacisk na nowoczesną edukację, działania miękkie i dialog z branżą. To zaprocentowało – nie tylko sami influencerzy, ale przede wszystkim osoby je śledzące są dziś dużo bardziej świadome obowiązków oznaczenia treści komercyjnych. Gdy zaś internauci mają wątpliwości, oznaczają UOKiK pod postami.

Widujemy opublikowany z konta urzędu emotikon uważnie obserwujących oczu.

Czasem tyle wystarczy, by zdyscyplinować twórcę. Zresztą takie komunikaty często podbijają sami obserwujący influencera. I to jest niezwykle pozytywne, dzięki temu influencerzy wiedzą, że ich publiczność oczekuje uczciwości. Zresztą świat się zmienia, coraz częściej skargi trafiają do nas nie za pośrednictwem tradycyjnych kanałów, a poprzez Instagram czy Twitter.

UOKiK odpowiada?

Nie możemy zapominać, że media społecznościowe to główne źródło informacji i sposób komunikacji, w tym dla najmłodszych konsumentów. Staramy się weryfikować każde zgłoszenie.

Rozkładacie jednak ręce przy reklamach alkoholu i reklamie politycznej.

Bo to nie nasze kompetencje, co od początku konsekwentnie komunikujemy. Nie zostawiamy jednak takich zgłoszeń bez odpowiedzi, nie trafiają do niszczarki czy kosza. Przekazujemy je do odpowiednich instytucji, dzwonimy, piszemy, aby podjęto interwencję. Prosimy też o spotkania w formule otwartego stołu, żeby udrożnić przepływ informacji, pewne sprawy przedyskutować bezpośrednio. Mamy też nadzieję, że inne urzędy – podobnie jak UOKiK – w przyszłości otworzą się bardziej na to, co dzieje się w mediach społecznościowych.

Jakby pan je przekonał?

Osobiście nie mam żadnych kont w mediach społecznościowych, brakuje mi na to czasu. Natomiast jako instytucja jesteśmy w stanie dzięki nim nie tylko dużo sprawniej komunikować to, co robimy, lecz także otrzymywać informację zwrotną. Dzięki obecności w mediach społecznościowych widzimy, co jest istotne dla konsumentów, gdzie są nadużycia. Możemy zatem lepiej priorytetyzować zadania. Spodziewamy się, że coraz więcej niedozwolonych praktyk będzie związanych z funkcjonowaniem oprogramowania, dużych zbiorów danych czy sztucznej inteligencji. Dzisiaj potencjał analityczny, kadrowy i finansowy do tego, żeby móc zweryfikować te praktyki, jest u nas wciąż na niewystarczającym poziomie.

Może, skoro jesteście skuteczni, po prostu powinniście koordynować działania polskich urzędów w sieci?

Cieszy mnie, że jesteśmy postrzegani jako skuteczni. Mamy jednak już teraz bardzo szeroki zakres kompetencji. Im będzie ich więcej, tym większe ryzyko paraliżu instytucji, bo za dodatkowymi obowiązkami rzadko idzie proporcjonalne wsparcie finansowe.

Unijne rozporządzenie Akt o usługach cyfrowych (DSA) mówi o tym, że ktoś tę koszulkę lidera musi założyć. W Polsce trwa dyskusja, kto to powinien być. UOKiK jest jednym z kandydatów. Może jednak pl. Powstańców Warszawy to dobry adres?

Naszym zdaniem najlepiej sprawdziłby się w tej roli koordynatora Urząd Komunikacji Elektronicznej. Mógłby się zająć nie tylko wdrażaniem DSA, lecz także kolejnych europejskich aktów regulujących dziedzinę cyfrową. Dotyczą one m.in. dezinformacji, z którą walka nie leży w naszych kompetencjach.

Osobiście zaangażował się pan w prace związane z wdrożeniem innego rozporządzenia – doradza pan Komisji Europejskiej w grupie roboczej wysokiego szczebla ds. Aktu o rynkach cyfrowych (DMA). Jaki jest jej cel?

W tej grupie znajdują się wybrani przedstawiciele takich instytucji, jak urzędy antymonopolowe, odpowiedniki UODO czy UKE. Mają wesprzeć Komisję Europejską w zbudowaniu kompetencji i narzędzi potrzebnych do egzekwowania DMA. To bardzo twórcze działania, mające ogromny wpływ na funkcjonowanie tzw. strażników dostępu – największych firm technologicznych na rynku.

Jakie widzi pan największe wyzwania związane z rozwojem wielkich platform internetowych, które ma poskromić ten akt prawny?

Przede wszystkim dzisiaj mają one przewagę nad każdym przedsiębiorcą czy nawet instytucją publiczną, więc coraz trudniejsze staje się egzekwowanie obowiązujących przepisów. Coraz trudniej jest też zbadać, jak działają uruchomione przez nie algorytmy. To jest wyzwanie, by nad nimi sprawnie zapanować, tak aby rozwój technologiczny sprzyjał konsumentom i uczciwym przedsiębiorcom. Dlatego właśnie europejska współpraca jest tak potrzebna.

Czy DMA to wystarczające przepisy?

Skądże, jednak są bardzo dobrym początkiem. Dziś mamy wysoko postawione kryteria uznania platformy za tzw. strażnika dostępu. Nie mam wątpliwości, że za parę lat będą obniżone i zaczną dotyczyć kolejnych przedsiębiorców. Kluczowe jest to, by za DMA szła sprawna egzekucja i nad tym teraz pracujemy. Warto zauważyć, że DMA to regulacja, która wprowadza działanie ex ante. KE w takich sytuacjach może w wydanej decyzji zakazać praktyk i wprowadzić karę za niedostosowanie się do przepisów. Dzięki temu można działać dużo sprawniej niż w przypadku postępowania antymonopolowego, które zwykle toczy się wiele lat, także po odwołaniu od decyzji w sądach.

Trwa boom na sztuczną inteligencję. Czy możemy się spodziewać ochrony konsumentów przed oszustwami z wykorzystaniem wygenerowanych syntetycznie treści?

To pytanie o obowiązujący standard prawny. Posiadając zdjęcie danej osoby czy film z jej udziałem, możemy użyć sztucznej inteligencji, by dowolnie je wykorzystywać. Możemy stworzyć nigdy niewypowiedziane przez nią zdania, obsadzić w reklamie lub określonych okolicznościach. Nie mamy jednak skutecznych przepisów, które pozwalają z tym walczyć.

Niezależnie od tego zwyczajnie brakuje nam też zasobów finansowych, pozwalających identyfikować niedozwolone prawem praktyki, realizowane z wykorzystaniem uczenia maszynowego czy AI. Mówiąc wprost, nie stać nas na specjalistów, którzy są w stanie analizować duże zbiory danych czy algorytmy platform. Zatrudnienie choćby dziesięciu takich osób i włączenie ich w prace departamentów odpowiedzialnych za ochronę konsumentów czy konkurencji mogłoby dać niezwykle pozytywne efekty. To niewątpliwie byłby przełom. Są to jednak kadry, na które nie stać większości przedsiębiorców, a co dopiero urzędu takiego jak nasz.

W związku z wprowadzeniem kadencyjności prezesa UOKiK czeka pana na stanowisku jeszcze pięć lat. Jakie są pańskie plany na rynku cyfrowym?

W 2024 r. przedstawimy propozycję nowej polityki ochrony konkurencji i konsumentów. Skupiamy się na jeszcze większej skuteczności, zwłaszcza na dynamicznie rozwijających się rynkach, w tym cyfrowym, a także podlegającym głębokim transformacjom. Kluczowa jest zatem efektywność.

I to niezależnie od tego, jakie będą wyniki wyborów w październiku?

UOKiK w przyszłym roku kończy 33 lata. Kierowanie taką instytucją jest źródłem satysfakcji, daje jednocześnie perspektywę uczestnictwa w czymś, co trwa. Skupiamy się zatem mocno na efektywności i naszym pozytywnym wpływie na rynek. Istotne jest to, co można zrobić dobrego tu i teraz. ©℗

Rozmawiali Anna Wittenberg i Marek Mikołajczyk