Partia rządząca szykuje kolejne transfery oraz zapowiada dalsze reformy, m.in. w sądownictwie czy ordynacji wyborczej.

W miniony weekend odbyły się konwencje programowe czterech ugrupowań: PiS, KO, Trzeciej Drogi i Lewicy (opisujemy je w osobnych tekstach). PiS na konwencji zapowiedział osiem propozycji, z których siedem już zdążyliśmy poznać wcześniej – to m.in. podwyższenie 500 plus do 800 plus, darmowe leki dla seniorów i młodzieży, a także programy: „Przyjazne osiedle”, „Dobry posiłek w szpitalu”, „Polska półka” czy „Bon wycieczkowy dla młodzieży”.

W sobotę PiS dołożył jedną nowość – zapowiedź wprowadzenia emerytur stażowych. Kobiety uzyskałyby prawo do przejścia na emeryturę po przepracowaniu 38 lat, a mężczyźni – 43 lat. W zasadzie to propozycja, która pojawia się od lat, ale nigdy nie została zrealizowana. W praktyce oznacza ona obniżenie wieku emerytalnego tylnymi drzwiami, bo w ten sposób kobieta, której aktywność zawodowa zaczęła się w wieku 18 lat, może wystąpić o świadczenie w wieku 56 lat, czyli cztery lata przed granicą ustawowego wieku emerytalnego. Podobny efekt daje to rozwiązanie w przypadku mężczyzn.

Jakie koszty obietnic?

Jego koszty mogą być bardzo duże. Przy okazji oceny wcześniejszych projektów ustaw o emeryturach stażowych – obywatelskiego i prezydenckiego – podliczył je ZUS. Najbardziej zbliżony do deklaracji PiS jest projekt prezydencki, choć tam staż był wyższy o jeden rok zarówno w przypadku kobiet, jak i mężczyzn. ZUS szacuje, że w przypadku projektu prezydenckiego w okresie pierwszych 10 lat od wejścia w życie przepisów uprawnienie do wcześniejszego przejścia na emeryturę uzyskałoby 270,4 tys. osób. Gdyby na emeryturę stażową przeszło jedynie 50 proc. uprawnionych, można oszacować zwiększenie wydatków na emerytury o 11,3 mld zł oraz zmniejszenie wpływów składkowych do FUS o 7,3 mld zł.

Łącznie daje to w horyzoncie 10-letnim ujemne saldo FUS na poziomie 18,6 mld zł. W przypadku pomysłu PiS może być to ok. 20 mld. Gdyby z tego rozwiązania skorzystali wszyscy uprawnieni, deficyt w FUS pogłębiłby się w perspektywie 10 lat o prawie 40 mld zł. Od lat przeciwko tym pomysłom wypowiada się ZUS i jego prezes Gertruda Uścińska. Krytycznie na pomysł patrzy także były główny ekonomista ZUS Paweł Wojciechowski. – Nie negując potrzeby wsparcia dla osób ciężko zmęczonych pracą fizyczną, ważne jest to, aby było ono lepiej adresowane do tych osób, a nie pozwalało innym grupom, np. pracownikom umysłowym na wykorzystywanie systemu – podkreśla Wojciechowski.

Umacnianie funkcjonowania państwa

Kolejne propozycje PiS zaszyte są w opublikowanym w weekend 300-stronicowym programie wyborczym. Widać w nim, że PiS chce umacniać wizję funkcjonowania państwa, którą – z różnymi skutkami – wdraża od 2015 r. Ta wizja sięga poza przyszłą kadencję, bo aż do 2031 r.

I tak np. nadal będzie wzmocniona rola kancelarii premiera (wojewodowie przejdą spod nadzoru MSWiA bezpośrednio pod premiera). Szykowane są też zmiany o charakterze ustrojowym. Planowane jest np. zniesienie immunitetu formalnego (PiS już składał w mijającej kadencji projekt zmian w konstytucji pod tym kątem, ale nie ma większości). PiS udzielił też sporych koncesji Pawłowi Kukizowi, o czym świadczy np. propozycja zmiany sposobu wyboru posłów (230 w systemie proporcjonalnym i 230 w okręgach jednomandatowych).

Mgliście o sądach

Choć Kaczyński znów ostro wyraził się o polskich sądach („Nikt ich nie wybiera, nikt im nic nie może zrobić”), to jednak w samym programie dalsza reforma wymiaru sprawiedliwości zapowiedziana jest dość mgliście. Sąd Najwyższy ma się stać „elitarnym sądem prawa”, a „ważne dla siebie sprawy” Polacy powinni móc załatwić bliżej domu. „Te, które obywatele kierowali dotąd do sądów okręgowych w dużych miejscowościach, będą rozstrzygane w dawnych sądach rejonowych” – wynika z programu PiS. Wprowadzeni mają być też sędziowie pokoju, w sprawie których PiS nie potrafił w tej kadencji wypracować kompromisu z prezydentem i ziobrystami.

Na zwarcie z Unią Europejską

PiS chce też pójść na zwarcie z UE, którą oskarża o wychodzenie poza traktaty. Można wręcz odnieść wrażenie, że PiS będzie dążył do ich renegocjacji. Partia będzie lobbować za utworzeniem „mechanizmów weryfikacyjnych” – albo o charakterze międzyrządowym (wątpliwości co do działań instytucji UE zgłaszałyby co najmniej dwa państwa członkowskie, a sprawę rozstrzygała Rada UE), albo sprowadzających się do utworzenia wyższej izby w TSUE, która składałaby się w połowie z sędziów TSUE, a w połowie z sędziów najwyższych sądów i trybunałów państw członkowskich. PiS chce też zapewnić sobie drogę do blokowania decyzji unijnych na gruncie krajowym, w drodze referendum.

„Negatywny wynik referendum w choćby jednym kraju członkowskim, przy spełnieniu progu frekwencyjnego 50 proc, winien skutkować zaprzestaniem procedowania projektu aktu prawnego”. PiS myśli też o mechanizmie odwrotnym, zmuszającym KE do określonego działania. Miałaby temu służyć instytucja „petycji kwalifikowanej”, która po osiągnięciu określonego progu obywateli wspierających (np. 10 proc. pełnoletnich obywateli państwa członkowskiego) zobowiązywałaby KE do przygotowania propozycji działań́ legislacyjnych. Trzeba jednak pamiętać, że jakiekolwiek propozycje dotyczące funkcjonowania UE i traktatów muszą zyskać poparcie innych państw członkowskich, a rząd PiS nie ma dostatecznej siły przebicia w tej materii. ©℗