Jarosław Kaczyński wszedł do rządu po raz trzeci, co przy okazji oznacza degradację czterech wicepremierów: Mariusza Błaszczaka, Piotra Glińskiego, Henryka Kowalczyka i Jacka Sasina. Za pierwszym razem lider PiS trafił do rządu jako jego szef, za drugim – jako wicepremier z konkretnym przydziałem do sfery bezpieczeństwa państwa, a teraz jako jedyny wicepremier, bo partii nie idzie w kampanii wyborczej. Ten ruch nie jest zaplanowanym z góry elementem strategii, a raczej operacją ratunkową w momencie kampanijnej zadyszki.

Choć PiS miał już olbrzymią konwencję i wyszedł z kilkoma obietnicami w rodzaju kredytu 2 proc. czy 800 plus, a politycy tego ugrupowania dwoją się i troją w terenie, to notowania partii po odbiciu z początku roku stoją w miejscu. Miejscu, które w najlepszym razie pozwala myśleć o utrzymaniu władzy wyłącznie w jakimś porozumieniu koalicyjnym.

W gospodarce restrukturyzacja jest często drogą ratunkową przed krachem. PiS poszedł właśnie tą drogą. Nadzwyczajność sytuacji pokazuje dymisja dotychczasowych wicepremierów, których funkcja miała być kampanijnym dopalaczem.

Nawiasem mówiąc, po obecnym rozdaniu PiS pobił własny rekord, jeśli chodzi o wielkość rządu. Łącznie z premierem mamy już 28 ministrów, z czego tylko 17 szefów resortów. Zmiany w praktyce oznaczają także, że sztab kampanijny w dużej mierze będzie osadzony w rządzie. Zwłaszcza że do sztabu weszli najbliżsi współpracownicy premiera Mateusza Morawieckiego, czyli rzecznik Piotr Müller i szef Centrum Informacyjnego Rządu Tomasz Matynia. Kierować nim będzie bardzo wpływowy europoseł Joachim Brudziński, który już dwukrotnie – w latach 2019 i 2020 – poprowadził zwycięskie dla PiS kampanie.

Ustępujący szef sztabu, Tomasz Poręba, pisał, że potrzebny jest ktoś „z nową emocją i energią, za którym stanie się murem”. Nowy szef sztabu to taki przypadek, a jeśli ktoś z PiS nie stanie za nim murem, to Brudziński rozjedzie go walcem. – To człowiek, dla którego jego własne zdanie jest ostateczne, ale wypracowane na bazie zasięgniętych wcześniej opinii i głosów – mówi osoba z PiS.

Brudziński już podjął decyzję, by w ostatniej chwili przenieść planowaną na sobotę konwencję z Łodzi do Bogatyni, w pobliżu kopalni Turów. To gest symboliczny, bo sztab PiS przenosi w ten sposób grę na boisko przeciwnika.

Donald Tusk aktualnie jest na Dolnym Śląsku, a w sobotę planowany jest jego wiec we Wrocławiu. Zapewne nie bez znaczenia była też zapowiedź prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej, że pieniądze, które PiS zapłaci za wynajem hali, zasilą miejski program in vitro, któremu PiS co do zasady jest przeciwny.

W sobotę, w związku z nadchodzącymi wakacjami, właściwie wszystkie partie planują duże imprezy. W tej sytuacji wyróżnienie się będzie jeszcze trudniejsze. Na razie w PiS słychać zapewnienia, że tym razem nie będzie fajerwerków pokroju 800 plus.

– Chcemy pokazać, jaki jest nasz cel polityczny, że jesteśmy blisko ludzi i w odróżnieniu od Tuska mamy konkretny program dla Polski. Pokażemy, że my załatwiamy sprawy, a oni się kłócą – mówi osoba związana z Nowogrodzką.

Nasi rozmówcy zastrzegają, że Kaczyński wciąż rozważa różne warianty dotyczące obietnic, które padną na konwencji. Różnica może polegać na tym, że poprzednie trzy propozycje PiS ogłaszał prezes, a teraz zrobi to wicepremier. ©℗