Marsz 4 czerwca stał się zagadnieniem dzielącym opozycję, a ułatwiającym życie dziennikarzom od polityki: oto wystarczy zapytać, czy pan/pani idzie i na co 4 czerwca, a już mamy chlupot w szklance wody. Ten idzie w tę niedzielę do pracy, tamten z Tuskiem, ale bez przyjemności, a kiedy ktoś deklaruje cwał z przyjemnością, można chytrze dopytać: „A co pan myśli o (przykładowo) Hołowni, który idzie w inną stronę?”, by uzyskać pożądaną w mediach uszczypliwość w temacie opozycji.

Przewodniczącemu PO uda się, prawdopodobnie, uzyskać nowy desygnat pojęciowy dla określenia „jedność”; tak się zwykle dzieje, kiedy odmieniamy jakiś rzeczownik przez zbyt wiele przypadków. Co zastanawiające, w pewien sposób to zamieszanie oddaje ducha wyborów z 4 czerwca 1989 r. Zjednoczona wokół sztandaru, ale organizacyjnie przypominająca federację Solidarność szła do urn wyborczych z różnym nastawieniem.

Jedni z duszą na ramieniu, inni z niesmakiem, jaki pozostał po ściskaniu rąk z generałem (taśm, na których widać, jak bohaterowie opozycji łoją z Kiszczakiem, na szczęście jeszcze wtedy nie widzieliśmy). Wielu, jednak, głosowało z entuzjazmem, a wielu niejako w poczuciu obowiązku, lecz bez specjalnej nadziei, że te wybory w kraju komuny mają sens. Inni kontestowali sposób obsadzania list wyborczych... i tak dalej. A byli i tacy, którzy je zbojkotowali.

Historia, jak pamiętamy, potoczyła się, jak się potoczyła. Można było zobaczyć, że lęki przed uczestniczeniem w wyborach były zarazem zasadne, jak bezzasadne. Zasadne, bo środowiska dawnej Solidarności opowiedziały się za takim modelem rozwoju gospodarczego, w którym mało zaradni stali się chłopcem (i dziewczęciem) do bicia – i taka to była solidarność.

Bezzasadne, bo cholerna komuna upadła, nie strzelając, a Polska nie musiała odzyskiwać niepodległości krwią i blizną wojny domowej. Jakaś część dzisiejszej polskiej opozycji widzi w nadchodzących wyborach parlamentarnych nowy „4 czerwca”, tylko tym razem na serio – po zwycięstwie opozycyjna koalicja rozprawi się z odpowiednikiem komunistów (PiS), wywali pisowców ze spółek, z dyrektorskich posad, z mediów, z sądów, w ogóle wywali i cześć. Będzie rok 1989, ale jakby lepszy. I nawet trochę mi żal tak myślących, bo tyle czeka ich rozczarowań.