Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy mamy już kampanię wyborczą czy nie, to od zeszłego tygodnia takich rozterek nie powinien już mieć.

Widać bowiem, że ugrupowania wrzuciły piąty bieg – parlamentarzyści i członkowie rządu ruszyli w trasę, pojawiają się pierwsze wyborcze obietnice, publikowane są pierwsze spoty. Paradoksem obecnej sytuacji jest to, że kampania rusza, choć wciąż nie wiemy, kiedy zagłosujemy (najpewniej w październiku lub listopadzie). Mimo to już na tym wczesnym etapie widać, jak zaczynają się pozycjonować główni gracze.

I tak w przypadku Prawa i Sprawiedliwości mamy zaangażowanie w działania kampanijne Beaty Szydło, byłej premier, kojarzonej z pierwszą kadencją PiS, a więc programami typu 500 plus. Tym samym stanowi ona z jednej strony uzupełnienie, a z drugiej przeciwwagę dla ekonomisty i obecnego szefa rządu Mateusza Morawieckiego.

PiS odkurzył nawet już raz wykorzystane hasło kampanijne. Obecne: „Przyszłość to Polska” łudząco przypomina hasło z pierwszej, zwycięskiej kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy z 2015 r. („Przyszłość ma na imię Polska”).

Wreszcie pojawiły się także zapowiedzi charakterystyczne dla obecnej ekipy rządzącej, czyli dosypywanie pieniędzy kolejnym grupom społecznym, będącym w wyborczym zasięgu. Na ostatnim spotkaniu z sympatykami Mateusz Morawiecki obiecał dodatek 300 zł do emerytury dla sołtysów.

Jest to więc kolejna grupa po kołach gospodyń wiejskich czy strażakach ochotnikach, na której wdzięczność liczy PiS. Budżetowo nie będzie to rewolucja: sołtysów w Polsce jest ok. 40 tys., dosypanie im dodatków będzie kosztować 140 mln zł rocznie i to przy założeniu, że dodatki dostaliby wszyscy, a na to raczej się nie zanosi. Zarazem nie wiadomo, czy dotyczy to tylko obecnych sołtysów, czy także tych, choćby częściowo, byłych.

To pokazuje, że PiS wychodzi z kolejną wyborczą obietnicą, może nawet niezbyt kosztowną, w odniesieniu do całości budżetu. Ale wynikają z niej dwie poważne konsekwencje: po pierwsze 300 zł nawet dla ograniczonej grupy pobudza apetyt innych. To może oznaczać, że PiS – mimo niedawnych zapowiedzi, że w tym roku nie będzie drogich wyborczych cukierków – zmienił zdanie.

– Sytuacja finansowa nie jest taka zła, więc jakaś przestrzeń się pojawia, ale to przestrzeń na dobrze zaplanowane ruchy, rozwiązujące specyficzne problemy – mówi osoba z rządu. Jak sugeruje, wszystkie działania PiS podyktowane są jednym – pełną mobilizacją elektoratu, w tym wyciągnięcie z tzw. poczekalni niezdecydowanych wyborców głosujących wcześniej na PiS. – A dane np. IBRiS pokazują, że stanowią oni przeważającą część wśród niezdecydowanych i biernych. Skoro wcześniej podobne argumenty ich ujęły, to dlaczego nie teraz? – wskazuje nasz rozmówca.

Konsekwencja numer dwa jest taka, że kolejny raz PiS wyskakuje z antysystemowym pomysłem. Zamiast system naprawiać, co sam zapowiadał. Gdy poprzedni rząd PiS obniżał wiek emerytalny, przygotował zieloną i białą księgę zmian w systemie. Jedną z ważniejszych miało być rozwiązanie problemu emerytur groszowych przez np. wprowadzenie minimalnego stażu uprawniającego do przyznania emerytury. Do tej pory zmian nie wprowadzono, co prowadzi do takich absurdów jak opisanych w tekście poniżej, czyli emerytura w wysokości 1 gr.

Propozycje Platformy Obywatelskiej to w dużej mierze łagodzenie negatywnych skutków Polskiego Ładu i generalnie „sprzątanie po PiS”. Dotyczą i składki zdrowotnej, i zasady półrocznego vacatio legis czy PIT od zapłaconych faktur, do tego dochodzą inne propozycje, takie jak chorobowe w mikrofirmach płatne tylko przez ZUS. To nie rewolucja, bo widać, że PO nie widzi np. możliwości wycofania się ze zmian w opłacaniu składki zdrowotnej, jakie przed rokiem wprowadził PiS, to raczej próba ich skorygowania.

Na pewno dla budżetu oznacza to mniejsze wpływy i większe wydatki. Koszt zmian w składce jest trudny do policzenia.

Nieco łatwiej wyliczyć maksymalne koszty pomysłu na pokrycie przez ZUS kosztów zwolnień lekarskich w mikrofirmach. Nie ma jeszcze pełnych danych, ale można się spodziewać, że pracodawcy zapłacili w zeszłym roku ok. 12 mld zł za zwolnienia swoich pracowników. W mikrofirmach zatrudnionych jest ok. 4,5 mln osób, gdy w ZUS ubezpieczanych jest ponad 16 mln. Można się spodziewać, że koszty tego pomysłu nie powinny przekroczyć 3 mld zł. Jednak w tym przypadku istotna jest obawa, czy nie przyczyni się to do rozszczelnienia systemu ubezpieczeń społecznych.

Ciekawy jest też postulat sześciomiesięcznego vacatio legis przy jakichkolwiek zmianach podatkowych. Bo oznaczać to będzie ciasny kalendarz przy wprowadzaniu takich zmian, przy zachowaniu zasady, że zmiany w podatkach (o ile nie są wyłącznie korzystne dla podatnika) mogą dotyczyć tylko kolejnego roku i muszą być przyjęte do końca listopada roku poprzedzającego. Pomysł PO zakłada, że zmiany musiałyby zostać wdrożone do czerwca jednego roku, by wejść w życie od stycznia roku kolejnego.

W postulatach PO widać chęć, by iść momentami dalej niż PiS, jak było w przypadku pomysłu zerowych odsetek w kredytach mieszkaniowych, lub obawę, by pomysły tej partii nie zostały odczytane jako próba odebrania czegoś, co dał PiS.

Takie ustawienie początku kampanii zapowiada, że może czekać nas wyborcza licytacja o jeszcze wyższe stawki. ©℗

Może czekać nas wyborcza licytacja o jeszcze wyższe stawki