Sprawa obdarowania fundacji nieruchomościami przez ministra Przemysława Czarnka podzieliła Prawo i Sprawiedliwość na trzy grupy.

Jedni bronią decyzji ministra. To zresztą w najbardziej dobitny sposób robi on sam, a to odpierając zarzuty poprzez atak, innym razem zmieniając temat. Pytany o zasadność rozdawania tych pieniędzy bez skrępowania deklaruje, że nie będzie dawał dotacji „lewakom i marksistom”, przy czym, jak należy się domyślać, to on ma prawo decydować o tym, kogo można tak etykietować. Pojawiły się argumenty znane z kampanii wyborczej do europarlamentu, że działania Czarnka mają zastopować seksualizację dzieci i młodzieży. Inna rzecz, że niełatwo się domyślić, jaki ma mieć związek danie pieniędzy na zakup nieruchomości np. Fundacji Polska Wielki Projekt z realizacją takiego celu.
Druga grupa w PiS to pragmatycy uważający, że sprawę należy przeczekać, tempo wydarzeń jest szybkie i to, co zajmowało nas miesiąc temu, dziś już nie ma znaczenia, jak np. sprawa braku węgla i wiele innych. – Czy ktoś pamięta willę Obajtka, co miało się skończyć jego dymisją? – pyta jeden z polityków rządzącej partii. W tej grupie popularnym uzasadnieniem dla działań szefa resortu edukacji jest także mówienie o wyrównywaniu historycznych niesprawiedliwości wobec organizacyjnego zaplecza prawej strony. – Jak wcześniej dostawała pieniądze Fundacja Batorego czy inne to było dobrze? – zauważa jeden z naszych rozmówców.
Trzecia, najmniej głośna i pewnie najmniej liczna grupa, to ci mający z jednej strony skrupuły, a z drugiej – obawy, że sprawa „rozbuchana” przez opozycję i część mediów przeniknie do bańki informacyjnej, w której żyje gros wyborców PiS. Ta część ludzi z kręgów władzy boi się, że wśród wiernych wyborców zrodzi się przekonanie, iż w tym przypadku droga od haseł „pokora, umiar i skromna władza” do „willi plus” okazała się zbyt krótka. Reakcją może być przejście do wyborczej „poczekalni” gromadzącej niezdecydowanych, co oznaczałoby sondażowe straty PiS.
Te obawy przejawiają się skrępowaniem w rozmowach na temat hojności ministra Czarnka oraz szukaniem jakichś wyjść awaryjnych, by partia nie poniosła politycznych kosztów. – Może państwo powinno w takich przypadkach dotować najem, a nie umożliwić zakup nieruchomości – zastanawia się jeden z naszychrozmówców.
Opozycja zrobi wiele, by dwie pierwsze strategie – odpowiadania atakiem na atak czy przeczekania – spaliły na panewce. – Ten temat rozwija się pięknie sam, każdy dzień braku reakcji PiS na tę sprawę jest dla nas korzystny. To nie jest kwestia ustawy o SN, którą trzeba tłumaczyć w zawiły sposób, tu przekaz jest w jednym zdaniu: wyciągnęli czy ukradli pieniądze na wille dla siebie. Warto uderzać w PiS, bo ostatnio często się cofa, okazując słabość – mówi nasz rozmówca z PO.
Czy PiS przeczeka sprawę? Nie ma pewności, że ta – do tej pory praktycznie niezawodna taktyka obozu rządzącego – i tym razem okaże się skuteczna. Afera willa plus, ujawniona w wyniku kontroli poselskiej posłanek opozycji i nagłośniona przez TVN24, ma spory potencjał kampanijny, bo uderza wprost w polityczne DNA PiS, partii, która miała skończyć z dokarmianiem tłustych kotów, a wyhodowała własne. Dlatego niektórzy nasi rozmówcy z PiS nie mają ochoty bronić sprawy.
W oficjalnych tłumaczeniach zdecydowano się na dość prosty przekaz, że do tej pory konserwatywne NGO były mniej doceniane finansowo niż te liberalne czy „lewackie”. Tyle że to dość nieudolna próba oddalenia nieprawdziwych zarzutów. Bo te prawdziwe są zasadniczo trzy. Po pierwsze, publiczne pieniądze poszły w dużej mierze do fundacji czy stowarzyszeń, w których aktywni są działacze PiS lub ich akolici, bądź stanowią one bliższe lub dalsze zaplecze obozu rządowego. Po drugie, pieniądze często szły w celu remontu lub zakupu nieruchomości, a nie wprost na np. programy edukacyjne. Po trzecie, połowa tych organizacji dostała pieniądze, mimo negatywnie ocenionych wniosków. Po prostu minister Czarnek uznał, że mimo to warto im pieniądze dać, bo pozwalał mu na to regulaminkonkursu.
I właśnie ten ostatni aspekt to emanacja szerszego zjawiska, charakterystycznego dla tej ekipy. O ile poprzednicy dawali pod stołem, o tyle PiS zaczął to robić „nad stołem”. A więc najpierw tworzy ramy prawne – dalekie od doskonałości – które potem pozwalają mu działać w sposób kontrowersyjny, mało transparentny, ale – ostatecznie – zgodny z prawem. To przyznają nawet politycy opozycji, mówiąc o konkursie przygotowanym przez ministra edukacji. Przy rozdzielaniu publicznych pieniędzy PiS wprowadza rozwiązania, które pozwalają odpowiednio (czytaj: zgodnie z interesem partii) zarządzić procesem. Może to być uprawnienie premiera czy ministra do zweryfikowania opinii komisji konkursowej, z możliwością usuwania projektów z listy i dodawania swoich propozycji. Albo wprowadzenie takich kryteriów, które faworyzują konkretne środowiska, co było widać przy podziale miliardów złotych na inwestycje wsamorządach.
Ten sam mechanizm działa także przy podjętej przez PiS próbie zmiany ordynacji wyborczej. Zagęszczenie sieci lokali wyborczych na prowincji jest oczywiście działaniem profrekwencyjnym. A to, że taka zmiana pomaga głównie tej partii – co jej analitycy potwierdzili w wewnętrznych badaniach – to już się dzieje niejako mimochodem. Ale przede wszystkim – zgodnie zprawem. ©℗