Z grubsza ludzie starsi dzielą się na tych, których poruszał Jan Krzysztof Kelus, i na tych, którzy reagowali tak dzisiaj popularnym „ale o co chodzi?”. Zaangażowany w demokratyczną opozycję końca lat 60. i 70. wolny duch, nieco anarchistyczny, nieprzekupny. W piosenkach Kelusa mieliśmy i sarkazm, i kawałki jednoznaczne: „Strach w ludzkich oczach upokorzenie/ W spotniałych palcach świstki wyroków/ Pamięć odbitą na ścieżkach zdrowia” – to na pewno państwo poznali, oczywiście „Ballada o szosie E7”, utwór, by tak powiedzieć niemodnie, o sumieniu. Nawet swobodny żarcik, że „Sto kilometrów – to niedaleko/ Można się było w końcu pocieszyć/ Logicznie biorąc, mógł ktoś im spalić/ Miejski komitet w miasteczku Cieszyn”, poziomu napięcia nie obniżał.

I tak à propos palenia komitetów wczoraj i dzisiaj. Nie jest to miła prawda, ale akt przemocy sporo zmienia w głowach zarówno sprawców, jak i poszkodowanych. Za komuny płonące gmachy PZPR wyrywały władzę ze słodkiego przekonania, że wszystko ma pod kontrolą. Kiedy PiS, dekady po upadku PRL, wygrał wybory i zaczął się zachowywać jak władza, której wolno niemal wszystko, pokonani byli wstrząśnięci do głębi. Patrzyłem z rosnącym przerażeniem, jak z jednej strony przegrani byli wyszydzani przez amoralnych triumfatorów, a z drugiej strony jak przegrani dolewali oliwy do ognia, używając moralizatorskiej „propagandy demokratycznej”, niemal powstańczej. PiS działał wedle recepty Hitchcocka – najpierw trzęsienie ziemi (czytaj: nocne głosowania), potem stopniowanie napięcia. Anty-PiS wrócił do Kelusa, Kaczmarskiego, walki z komuną i nawet „pism drugiego obiegu”, jakby nie było „Gazety Wyborczej” w każdym kiosku. Ktoś nawiedzony napisał na moim osiedlu „TVP łże!” farbą na ścianie, jak w stanie wojennym...

W pewnym momencie byłem już właściwie pewien, że historia się cofnie, że ktoś coś na tej wojnie podpali (jakiś kościół?) lub że ktoś nie wytrzyma ciśnienia i zabije (w 2010 r. w takich okolicznościach zginął Marek Rosiak). Ile razy WOŚP gra, tyle razy wspominam prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Tak myślę, że wielu politycznie podnieconych dzięki tej śmierci przejrzało na oczy... Dużo było po tym zabójstwie polityki, która przesłania ponadpartyjną prawdę, że prezydent Adamowicz stał się męczennikiem sprawy może nie tyle pojednania się Polek i Polaków, lecz sprawy współistnienia pod jednym niebem rodaków nawzajem źle się znoszących. ©℗