NATO się nie rozsypało, Polska zaczęła się na poważnie zbroić, a jednocześnie Rosja wciąż krwawi. Paradoksalnie możemy się czuć bardziej bezpieczni niż rok temu.
NATO się nie rozsypało, Polska zaczęła się na poważnie zbroić, a jednocześnie Rosja wciąż krwawi. Paradoksalnie możemy się czuć bardziej bezpieczni niż rok temu.
Miliony uchodźców, dziesiątki tysięcy zabitych, tysiące zniszczonych jednostek sprzętu. A do tego całe wioski, czasem miasteczka praktycznie zrównane z ziemią. Tak intensywnej wojny u naszych sąsiadów nie spodziewał się prawie nikt. Choć na kilka tygodni przed 24 lutego Amerykanie ostrzegali zachodnich sojuszników o bardzo prawdopodobnej rosyjskiej inwazji na Ukrainę, to jednak większość ekspertów przewidywała co najwyżej ataki rakietowe na kluczową infrastrukturę i intensyfikację walk na Donbasie. Ale mimo pełnoskalowej wojny, w którą zaangażowani są nasi sąsiedzi – broniąca się Ukraina, agresywna Rosja i pomagająca jej Białoruś – można dziś zaryzykować twierdzenie, że w kwestii bezpieczeństwa sytuacja Polski jest lepsza niż jeszcze na początku roku. Dowodów można szukać w co najmniej kilku obszarach.
Przede wszystkim Zachód, a szczególnie Sojusz Północnoatlantycki, się nie rozsypał, co przed rosyjską inwazją wcale nie było oczywiste. Przez kilka lat mówiło się o kryzysie NATO. Na to wskazywały m.in. wypowiedzi Donalda Trumpa o tym, że organizacja jest przestarzała, czy Emmanuela Macrona o śmierci mózgowej tej organizacji. Warto też przypomnieć, że termin rosyjskiej agresji był dobrze dobrany. Stany Zjednoczone wciąż przeżywały swój blamaż z powodu wycofywania się z Afganistanu w sierpniu 2021 r. Niemcy były tuż po zmianie władzy, Olaf Scholz nie miał większego doświadczenia w roli kanclerza. Macron walczył we Francji o reelekcję, a Wielka Brytania przez cały czas wychodziła z szoku po brexicie. No i cały Zachód wciąż zmagał się jeszcze z pandemią COVID-19. Mimo to odpowiedź na agresję już w pierwszych tygodniach była zdumiewająca. – Rosjanie się rozbijają o twardych Ukraińców i o zjednoczony, coraz bardziej przekonany o swojej sile i wartościach Zachód. Tego wcześniej nie było. Ten zjednoczony Zachód jest też dużo większym problemem dla Chin, niż było to jeszcze miesiąc temu – wyjaśniał już w marcu Michał Baranowski, dyrektor biura German Marshall Fund w Warszawie. – Jeśli spojrzymy na Szczyt dla Demokracji przeprowadzony przez prezydenta Joego Bidena w grudniu 2021 r., to pokazywał on pewne aspiracje, a nie rzeczywistość. Miałem wtedy wrażenie, że nie wszyscy uczestnicy są do niego przekonani. Teraz, gdy rozmawiam z koleżankami i kolegami w Waszyngtonie, Berlinie, Paryżu czy Brukseli i Warszawie, a nawet do pewnego stopnia w Kijowie, widzę to poczucie jedności. I siły – dodawał analityk.
Choć od tego czasu na jedności Zachodu pojawiły się rysy i różnice w ocenach co do tego, jak długo i mocno należy wspierać Ukraińców, to jednak cel jest jasny: Rosja nie może wygrać, a większość sojuszników uważa, że ma przegrać. Nawet w Berlinie, który długo ociągał się z poważniejszą pomocą zbrojeniową dla Kijowa i do dziś nie zapowiedział dostaw czołgów Leopard, coś się zmieniło i zadeklarowaną pomoc militarną Niemiec dla ukraińskich obrońców wycenia się teraz na ponad 2 mld euro. A do tego dochodzi jeszcze wsparcie finansowe.
Z polskiego punktu widzenia szczególnie korzystne okazało się silne przywództwo Stanów Zjednoczonych. Już w kilka tygodni od rozpoczęcia rosyjskiego ataku do południowo-wschodniej części naszego kraju przyjechało ok. 5 tys. żołnierzy amerykańskich, którzy przywieźli ze sobą m.in. przeciwrakietowy system Patriot chroniący lotnisko Rzeszów-Jasionka. Na terytorium Rzeczypospolitej stacjonuje już ok. 10 tys. wojskowych zza Atlantyku, do tego także inni sojusznicy, m.in. Brytyjczycy czy Chorwaci. Jesteśmy także beneficjentem części amerykańskiej European Deterrence Initiative, czyli ok. 4 mld dol., które rocznie Amerykanie przeznaczają na zwiększoną obecność w naszym regionie. Chodzi m.in. o inwestycje w sprzęt magazynowany w APS-ach (ang. Army Prepositioned Stock), czyli specjalnych magazynach znajdujących się w Niemczech, Belgii i Holandii. W najbliższych miesiącach do użytku zostanie oddana taka infrastruktura także w wielkopolskim Powidzu.
Jeszcze kilka lat temu można było próbować uzasadniać, że Polska jest w NATO „członkiem drugiej kategorii” – m.in. z powodu znikomej obecności wojsk sojuszników nad Wisłą – dziś takiej opinii obronić się już nie da. Trzeba też podkreślić, że to właśnie przez nasze terytorium płynie zdecydowana większość pomocy wojskowej dla Kijowa, w Polsce szkolą się ukraińscy żołnierze, a odpowiedzialna postawa i brak pochopnych działań np. podczas kryzysu w Przewodowie dowiodły, że jesteśmy wiarygodnym i poważnym sojusznikiem. Nie dość więc, że NATO i zasadniczo Zachód stały się silniejsze, niż zakładaliśmy jeszcze rok temu, to pozycja Polski stała się bardziej znacząca.
W przeciwieństwie do Ukrainy jesteśmy więc członkiem rosnącego w siłę Sojuszu Północnoatlantyckiego (wkrótce dołączą Szwecja i Finlandia), którego fundamentem jest traktat waszyngtoński. Jego słynny i często przywoływany w publicznych debatach art. 5 ezopowym językiem mówi o tym, że jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ale nie warto zapominać, że jest też art. 3: „Strony, każda z osobna i wszystkie razem, poprzez stałą i skuteczną samopomoc i pomoc wzajemną, będą utrzymywały i rozwijały swoją indywidualną i zbiorową zdolność do odparcia zbrojnej napaści”. Przekładając z dyplomatycznej nowomowy na prosty język żołnierski: poszczególne państwa mają mieć zdolności, czyli żołnierzy i sprzęt. I po latach gadania o tym, jak to wzmacniamy Wojsko Polskie i jakie to jest istotne, polski rząd wreszcie przeszedł od tzw. FAK-a, czyli fazy analityczno-koncepcyjnej, do realizacji zadania. Na potęgę zaczęliśmy więc podpisywać umowy na zakup uzbrojenia. W kwietniu na 250 amerykańskich czołgów Abrams, pod koniec lipca na 180 koreańskich czołgów K2 i 212 armatohaubic K9, we wrześniu na 48 polskich armatohaubic Krab, a w ostatni wtorek na dwa francuskie satelity obserwacyjne. W 2022 r. wartość podpisanych kontraktów wieloletnich przekroczyła 100 mld zł. Po drodze była także umowa na 32 wielozadaniowe śmigłowce AW 149, na duże ilości amunicji różnych kalibrów, ale też na sprzęt dla Marynarki Wojennej. Przez lata zaniedbywane zdolności rozpoznania teraz – oprócz o satelity Airbusa – wzbogacą się także o dwa okręty rozpoznania radioelektronicznego Delfin, których głównym wykonawcą będzie szwedzki Saab.
Oczywiście nie wszystko idzie świetnie. Można krytykować choćby poziom zaangażowania polskiego przemysłu zbrojeniowego czy procedury (bądź ich brak) przy podejmowaniu decyzji o zakupach. Ale nie zmienia to faktu, że (po oczyszczeniu z księgowego kuglarstwa przed wyborami) przyszłoroczny budżet na obronność ma wspólnie z Funduszem Wsparcia Sił Zbrojnych wynieść ponad 130 mld zł. To gigantyczny wzrost. Jeszcze w 2020 r. było to niecałe 50 mld zł. Uzbrojenie nie czeka na klientów niczym auta w salonach, tylko jest produkowane po złożeniu zamówienia, ale za cztery, pięć lat Wojsko Polskie będzie dysponować znacznie nowocześniejszym sprzętem niż obecnie.
Sam sprzęt wojny nie wygra, lecz jeśli jest nowoczesny i wkomponowany w system logistyczny, to bardzo ułatwia to zadanie. I tu łyżka dziegciu: sami utrudniamy sobie logistykę, kupując m.in. różne rodzaje czołgów. Pocieszyć się jednak należy tym, że przy dużej inwencji twórczej skutecznie można walczyć jednocześnie różnymi rodzajami uzbrojenia – jak Ukraińcy, którzy łączą w operacjach stary sprzęt sowiecki i ten znacznie nowocześniejszy, zachodni.
Jeszcze istotniejszym czynnikiem są ludzie, czyli głównie żołnierze. – Obserwujemy tradycyjny brutalny konflikt zbrojny, w którym wygra ten, kto ma więcej żołnierzy, artylerii i broni pancernej. Dlatego potrzebujemy co najmniej 300-tysiecznej armii i dlatego też zbudowaliśmy solidny fundament w postaci ustawy o obronie ojczyzny, by w najbliższych latach osiągnąć ten cel – zapowiadał Mariusz Błaszczak, minister obrony i wicepremier, na łamach DGP we wrześniu. I choć te deklaracje można włożyć między bajki (gdy bezrobocie niskie, znacznie trudniej o rekruta), to jednak w najbliższych latach liczba żołnierzy, niekoniecznie zawodowych, będzie rosnąć. Co ważne, powinna rosnąć także liczba szkoleń rezerwistów. Prawie rok od wybuchu wojny do decydentów dotarło, że potrzebujemy silnego Wojska Polskiego i że ograniczanie się do zakupów tego, za czym akurat lobbują związki zawodowe, to za mało.
Istotną kwestią jest także to, co robi nasz przeciwnik. Wiemy, że rosyjska machina wojenna działa gorzej, niż spodziewał się Zachód. Przesadzone były pogłoski o świetnych zdolnościach Rosjan do walki radioelektronicznej, doskonałej obronie przeciwlotniczej czy „niezwyciężonych” wojskach powietrzno-desantowych. Fatalne było również zaplanowanie operacji oraz brak umiejętności do realizacji operacji połączonych, czyli współdziałania różnych rodzajów wojsk. Ale o tym różni analitycy mówili już wielokrotnie.
Z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski najistotniejsze są dwie kwestie. Po pierwsze, że rosyjski niedźwiedź nie był tak silny, na jakiego pozował (oczywiście nie zmienia to faktu, że Rosja pozostaje mocarstwem nuklearnym, ale konwencjonalnie jej potęga nie może się równać ze zdolnościami Sojuszu Północnoatlantyckiego). Po drugie, że Rosja krwawi. Okupację części Ukrainy opłaca każdego dnia żołnierzami i sprzętem. Choć dane raportowane przez Kijów (m.in. ponad 100 tys. zabitych żołnierzy i ponad 3 tys. zniszczonych czołgów) wydają się przesadzone, to jednak podawana na portalu Oryx, który zamieszcza tylko straty potwierdzone zdjęciami lub filmami, liczba zniszczonych i przejętych przez Ukraińców czołgów to ponad 1,5 tys. W obecnych warunkach Rosja nie jest w stanie szybko zastąpić tego sprzętu, mimo że jej fabryki zbrojeniowe znacznie zintensyfikowały swoją pracę. Nie wiadomo, jak duże są jej zapasy sprzętu i amunicji. Wiadomo za to, że są one o wiele mniejsze niż przed wybuchem konfliktu, a Moskwa musi się posiłkować, kupując sprzęt np. w Iranie. To kolejny przejaw niewydolności jej systemu militarnego.
Z naszej perspektywy istotne jest także to, że pomiędzy nami a agresywną Rosją jest wpierany przez nas sojusznik – Ukraina. Państwo dysponujące bardzo sprawnymi siłami zbrojnymi, które pokazało, że będzie bronić swojej suwerenności. Nawet jeśli będzie to wymagać bardzo daleko idących poświęceń i wyrzeczeń.
Pod koniec grudnia jesteśmy w lepszej sytuacji niż rok temu. Nie musimy spekulować, do czego jest zdolna Rosja – wiemy, że jest zdolna do najgorszych zbrodni i nie cofnie się przed niczym. Ale nie musimy też się zastanawiać, jakim potencjałem dysponuje. Jej słabe i silne strony, jak np. zdolność do mobilizacji setek tysięcy żołnierzy, są już znane. Widzimy też, że Zachód jako wspólnota polityczna przetrwał ten kryzys w zaskakująco dobrej kondycji. A na własnym podwórku zakasaliśmy rękawy i żadna poważna siła polityczna nie kwestionuje tego, że należy zwiększać wydatki na obronność. Mimo wojny za progiem jesteśmy dziś w Polsce bezpieczniejsi.
Już w kilka tygodni od rosyjskiego ataku do południowo-wschodniej Polski przyjechało ok. 5 tys. żołnierzy amerykańskich, którzy przywieźli ze sobą m.in. przeciwrakietowy system Patriot chroniący lotnisko w Rzeszowie–Jasionce
Reklama
Reklama