PiS zwalnia tempo prac nad projektem ustawy przesuwającej termin elekcji lokalnych na 2024 r. Sprawa najpewniej rozstrzygnie się po wakacjach.

Gdyby ziściły się zapowiedzi polityków PiS z początku czerwca, projekt już dziś byłby złożony w Sejmie, a może nawet uchwalony. Nic takiego się jednak nie stało, z obozu rządzącego płyną sygnały, że inicjatywa się opóźnia. – Nic w tej sprawie nie drgnęło – przyznaje osoba z rządu dobrze zorientowana w temacie. Inny działacz partii rządzącej dodaje, że projekt z pewnością nie trafi na rozpoczynające się w tym tygodniu posiedzenie izby niższej.
Nie oznacza to, że PiS rezygnuje z pomysłu, rośnie zaś prawdopodobieństwo, że projekt trafi do Sejmu po wakacjach. – To mocne przeciągniecie w czasie, zostaje rok do pierwszego możliwego terminu wyborów lokalnych – zauważa jeden z naszych rozmówców.
Od osób z otoczenia prezydenta Andrzeja Dudy słyszymy, że – wbrew wcześniejszym sygnałom z PiS o rozpoczynających się konsultacjach z pałacem – do żadnych konkretnych rozmów nie doszło. – Nic tak naprawdę się nie zaczęło, ale nie poganiamy naszych partnerów. Prezydent nie będzie formułował swoich warunków brzegowych za pośrednictwem mediów – wskazuje rozmówca DGP. Z PiS słychać z kolei, że „bieżący kontakt z pałacem cały czas jest, ale finalizacji jeszcze nie ma”.
Trudno jednak rozpoczynać poważne negocjacje z głową państwa, gdy w samej partii nie zapadły ostateczne polityczne decyzje. – Wciąż dyskutowanych jest kilka wersji, na kiedy przesuwać te wybory. Jedni mówią o wiośnie 2024 r., inni o jesieni 2024 r. Bierzemy nawet pod uwagę wariant, że po prostu zostaniemy przy obecnych terminach wyborów samorządowych i parlamentarnych, czyli jesień 2023 r., i będziemy wznosić ręce do Boga, by było dobrze – relacjonuje ważny polityk PiS.
Pałac Prezydencki nie mówi „nie” koncepcji przeniesienia wyborów samorządowych (choć początkowo minister Andrzej Dera sygnalizował wątpliwości wobec niej). Teraz jednak z otoczenia Andrzeja Dudy płyną argumenty za przeniesieniem wyborów na termin wiosenny. Chodzi o to, że przy zbiegu terminów wyborów samorządowych i parlamentarnych te ostatnie będą narzucać narrację w kampanii jesienią 2023 r. – To będzie oznaczało znacznie gorszą pozycję komitetów bezpartyjnych w wyborach samorządowych, w porównaniu z kandydatami związanymi z partiami politycznymi – można usłyszeć w pałacu. To może wskazywać na gotowość do porozumienia w tej sprawie.
Wiele będzie jednak zależało od szczegółów. Na razie na stole leży prosta propozycja przesunięcia terminu wyborów, nie ma mowy o innych zmianach, np. dotyczących ordynacji wyborczej. Tu PiS mógłby napotkać większy opór. Tak było w przypadku pomysłów, jakie miał w sprawie zmiany systemu wyborczego do Sejmu i wprowadzenia 100 okręgów na wzór Senatu. Andrzej Duda jasno dawał do zrozumienia, że nie zgodzi się na żadne korekty, których efektem będzie podniesienie efektywnego progu wyborczego, co utrudniałyby wejście do Sejmu mniejszym ugrupowaniom. A taki miał być sens pomysłu PiS, z którego partia wydaje się wycofywać. Dla odmiany nie byłoby groźby weta, gdyby zmiany dotyczyły tylko wyborów do Senatu i oznaczały przywrócenie okręgów wielomandatowych.
PiS myśli o ustawie przesuwającej wybory samorządowe na wiosnę 2024 r. Jak argumentują zwolennicy pomysłu, bez tego jest ryzyko zamieszania w pracy organów wyborczych albo trudności z rozliczeniem dwóch kampanii – samorządowej i parlamentarnej. PiS może się także obawiać politycznych skutków wyborów samorządowych dla parlamentarnych. Najbardziej nagłośnione w mediach są elekcje w dużych miastach, gdzie zapewne wygrają kandydaci antypisowskiej opozycji. Opozycja w trakcie kampanii do Sejmu i Senatu mogłaby więc się chwalić sukcesami, a PiS musiałby tłumaczyć się z ich braku.
Opozycja wciąż niechętnie podchodzi do koncepcji przesunięcia wyborów samorządowych. – Ci, którzy dzisiaj biadolą nad tym, że w 2023 r. są obok siebie wybory parlamentarne i samorządowe, nie umieją chyba liczyć do pięciu. W 2018 r., robiąc pięcioletnią kadencję samorządów, w PiS chyba wiedzieli, jaki będzie efekt w roku 2023 w postaci podwójnych wyborów – komentuje Piotr Zgorzelski, wicemarszałek Sejmu z PSL. Jego zdaniem każde przesunięcie wyborów jest naruszeniem konstytucyjnych zasad dotyczących kadencyjności. – Nie interesuje mnie to, że władza i upolityczniona PKW mogą mieć z tym problem. Zgody PSL na przesuwanie wyborów nie będzie – zapewnia.
Szefowa Krajowego Biura Wyborczego Magdalena Pietrzak, w wywiadzie dla DGP z 30 czerwca, przyznała, że przeprowadzenie najtrudniejszych organizacyjnie wyborów samorządowych – w których funkcjonują tysiące komitetów wyborczych i zgłaszane są setki tysięcy kandydatów – w terminie zbliżonym do wyborów parlamentarnych, spowoduje „szereg trudności zarówno dla organów wyborczych, jak i dla gmin, które odpowiadają za organizację wyborów na szczeblu lokalnym”.
Na pewno jeśli pojawi się ustawa, to czeka nas spór prawny. Jeśli chodzi o konstytucyjność zapisów, to PiS, forsując zmiany, odwołuje się do tego, że konstytucja nie reguluje kadencji samorządów, zresztą poza gminą pozostałe jednostki samorządowego nie są w niej nawet wymienione. Z tego punktu widzenia autorzy pomysłu uważają, że nie mogą skracać kadencji, bo byłoby to podważenie kontrataku z wyborcami, ale mogą go wydłużyć. Na drugim biegunie są takie opinie jak konstytucjonalisty dr. hab. Ryszarda Piotrowskiego, który podkreśla, że ustawa zasadnicza mówi o wydłużeniu kadencji samorządów jedynie w przypadku stanów nadzwyczajnych, więc wydłużenie obecnej kadencji z innego powodu będzie niekonstytucyjne.