- Nie będzie w Polsce prawdziwej recesji, może techniczna. Uważam za to, że będziemy mieć podręcznikową stagflację - mówi Ludwik Kotecki, ekonomista, członek Rady Polityki Pieniężnej

Chcieliśmy zacząć od nawiązania do filmu…
„Czy leci z nami pilot?”.
Ciekawe, że pan to mówi, bo my myśleliśmy o podtytule znanego serialu - „Winter is coming”.
To chyba rodzaj telepatii. Dokładnie takiego zdania - „Idzie zima” - użyłem na ostatnim posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej. Faktycznie idzie zima, mówię zupełnie serio i to trochę wyjaśnia 50-proc., a nie większą podwyżkę stóp. Rada się przestraszyła „zimy”, którą pokazali analitycy NBP w najnowszej projekcji inflacyjnej.
Ale co ta zima będzie oznaczać?
Do tej pory uważałem, i to podtrzymuję, że nie będzie w Polsce prawdziwej recesji, może techniczna. Uważam za to, że będziemy mieć podręcznikową stagflację. To oznacza cały czas wysoką inflację i lekko dodatni, bliski zera wzrost PKB. To jest najgorszy scenariusz, jaki może spotkać obecną Radę Polityki Pieniężnej, bo nie bardzo wiadomo, co z tym robić.
Skąd ten pesymizm?
Wynika on przede wszystkim z tego, co się zaczyna dziać w otoczeniu zewnętrznym. Wszyscy zaczynają mówić o głębokiej albo poważnej, albo jakiejś tam recesji, szczególnie w Europie, ale też w Stanach Zjednoczonych. Międzynarodowy Fundusz Walutowy zapowiedział, że będzie mocno korygował swoje prognozy wzrostu gospodarczego na świecie. Także Chiny spowalniają. Wojna w Ukrainie się nie skończy szybko. Może ceny surowców lekko się obniżą albo już nie będą rosły, ale to nie wpłynie na nas aż tak bardzo. W efekcie będzie silne spowolnienie w Polsce, może nawet silniejsze, niż pokazuje to NBP, który jest obecnie najbardziej pesymistyczny wśród rynkowych prognostów. Jednocześnie nieprzerwanie do I kw. przyszłego roku będzie galopowała inflacja. Najpóźniej na początku roku czekają nas bardzo silne podwyżki cen prądu i gazu, które mogą być niedoszacowane w projekcji inflacyjnej. To by sugerowało, że inflacja w styczniu 2023 r. może podskoczyć powyżej 20 proc. Według projekcji tymczasem na koniec przyszłego roku powinna spaść do 6 proc. Wydaje się, że to niemożliwe, bardzo mało prawdopodobne. No, chyba że ponownie zamrozimy gospodarkę jak w 2020 r.
W założeniach do budżetu jest 3,2 proc. wzrostu PKB w przyszłym roku, ale jak rozumiemy, on będzie jeszcze korygowany.
Dlatego nasza ostatnia decyzja była podejmowana w takim dziwnym momencie. Bo cały świat zaczyna mówić o recesji, korektach prognoz, ale rząd jeszcze tego nie zrobił. Może zrobi to w najbliższych dwóch, trzech tygodniach, przy okazji prac nad projektem budżetu na 2023 r. - budżet państwa nie może bowiem opierać się w takich okolicznościach na optymistycznych założeniach makroekonomicznych. A skoro tak, to nie wiemy, jakie będą realia budżetowe w przyszłym roku, więc rada podejmowała decyzję trochę w ciemno. Jednak uwarunkowania przyszłoroczne będą gorsze, niż wcześniej oczekiwano.
Baliście się, że większa podwyżka spowoduje silniejsze hamowanie gospodarki?
Na to, co się wydarzy w Niemczech, strefie euro, Stanach Zjednoczonych itd., RPP nie ma żadnego wpływu. A polska gospodarka - jak każda - działa w jakimś otoczeniu i ono się bardzo popsuje w 2023 r. Niestety więcej na ten temat będziemy wiedzieć dopiero we wrześniu. Do tego dochodzą problemy krajowe. NBP wierzy w scenariusz silnego spowolnienia i wysokiej, ale szybko obniżającej się inflacji, a ja zgadzam się z pierwszą częścią, ale uważam, że inflacja pozostanie z nami na dłużej.
Boi się pan stagflacji, ale może jest lepsza niż recesja?
Nie jest. Z recesją wiadomo, co zrobić. Klasyczna recesja oznacza, że ceny zaczynają bardzo mocno spadać bardzo szybko i spada produkcja. Ale wiadomo, jakie jest na to lekarstwo - trzeba poluzować politykę makroekonomiczną - fiskalną, obniżyć stopy itp. A co zrobić, jak jest minimalny wzrost, a ceny nadal szybko rosną? Nie bardzo wiadomo, jak z tym walczyć, trzeba wybrać mniejsze zło. Luzowanie polityki fiskalnej czy pieniężnej w takich warunkach tylko napędza inflację, która i tak jest wysoka. Zacieśnianie zaś obniża i tak niski wzrost gospodarczy. Nie ma dobrej odpowiedzi na stagflację.
Podręczniki ekonomii mówią, że jak jest wysoka inflacja, to i stopy powinny iść w górę.
Zgoda, tylko że RPP nie oddziałuje na inflację bieżącą. Trzeba było podnosić stopy rok albo półtora roku temu, co nie zostało zrobione. Generalnie wszyscy bankierzy centralni i podręczniki akademickie mówią, że nie można dopuścić do sytuacji „za mało, za późno”. A u nas było i za mało, i za późno.
Tyle że na wiosnę 2021 r. - może poza jednym, który się w Toruniu zakładał, że będzie dwucyfrowa inflacja, czyli panem - większość, w tym tzw. konsensus rynkowy, mówiła o przejściowym wzroście cen.
Ale obiektywnie trzeba powiedzieć, że popełniono błąd. Poza tym mam nadzieję, że nie byłem jedyny. Ta inflacja musiała się wydarzyć, a to, że obstawiano inny scenariusz, było błędem logicznym.
Logicznym czy politycznym?
Logicznym, ekonomicznym, politycznym może też. W zeszłym roku bank centralny nie musiał skupować obligacji PFR. Ekonomicznie i politycznie nie było już takiego silnego ciśnienia na luzowanie polityki pieniężnej, można było zacząć powoli ją zacieśniać. Ale tego nie zrobiono. Naprawdę myślano, że dodruk kilkuset miliardów złotych pustych pieniędzy nie wywoła wzrostu cen. I że tej inflacji za chwilę nie będzie. To poważny błąd.
Co zima, o której mówiliśmy, będzie oznaczać dla przeciętnego obywatela?
Że jego płace nie będą już tak rosły jak obecnie, a inflację będzie miał dwucyfrową, czyli będzie płacił co miesiąc za ten sam koszyk towarów i usług konsumpcyjnych kilka procent więcej.
Czyli będzie ubożał?
On już ubożeje, bo tak naprawdę rosną płace w sektorze przedsiębiorstw, a całej reszcie nie. I to w sektorze średnich i dużych przedsiębiorstw. W sferze publicznej albo rosną o 3-4 proc., albo wcale. Nauczyciele dostali 4 proc. podwyżki przy inflacji 14-15 proc., czyli już ubożeją. Jest takie badanie GUS o dochodzie rozporządzalnym - w przyszłym roku zobaczymy tam dramaty po stronie emerytur, rent i innych świadczeń, wynagrodzeń sektora publicznego. Ludzie będą o 10-15 proc. ubożsi.
Czyli nadchodzi pauperyzacja dużej części społeczeństwa?
Tak to wygląda w projekcji NBP, ale zaczyna to wynikać także z analiz Banku Światowego, MFW, Komisji Europejskiej, OECD czy innych ośrodków. Są już ekonomiści, którzy w zasadzie uważają, że powinniśmy dzisiaj obniżać stopy, bo obawiają się recesji. Ignorują koszty i zagrożenia inflacji. Jest jednak zgoda, że nawet jeśli recesja wystąpi w Polsce, to prawdopodobnie nie pociągnie za sobą bezrobocia, bo u nas jest przeciwny problem - dzisiaj wciąż brakuje rąk do pracy i nawet jak będzie silne spowolnienie, to po prostu najpierw przestanie ich brakować, a potem przestaną rosnąć płace.
Znacząca część społeczeństwa będzie ubożeć, będziemy mieli stagflację, ale ile ona potrwa? Dwa lata? Trzy lata? A może do końca dekady?
Chciałbym to wiedzieć. Oby jak najkrócej. Widzę realną groźbę, że już w drugim półroczu tego roku zacznie się szybkie spowolnienie, które się przerodzi w ten 1-proc. wzrost w całym przyszłym roku. A potem powoli będziemy z tego silnego spowolnienia wychodzić.
A transfery czy środki, które za chwilę przyjdą z Unii (np. KPO), nie pomogą?
Ja już przestałem w nie wierzyć. W roku wyborczym czy przedwyborczym władza nie będzie okazywać uległości wobec Komisji Europejskiej, w związku z tym pieniędzy z KPO po prostu nie będzie. Natomiast te transfery oczywiście trochę pomogą, ochronią trochę przed inflacją tych biednych ludzi, ale jednocześnie napędzą inflację.
Do tej pory jakoś przechodziliśmy kryzysy niemal suchą stopą. W 2008 r. amortyzatorami okazały się płynny kurs walutowy i transfery unijne. A teraz nie mamy jakiegoś koła ratunkowego?
Jednoprocentowy wzrost to jednak ciągle wzrost. Ale nie wiadomo, jak długo potrwa wysoka inflacja, co będzie z cenami gazu, prądu, a nawet z dostępnością gazu, prądu, węgla itd. Do tego dochodzi pytanie o inne kraje. Co się stanie w Niemczech, jeśli Putin odetnie im gaz? Bundesbank podobno obliczył, że to może wywołać spadek ich PKB o 4 proc. w przyszłym roku. Podobnie w całej UE. A to jest nasz główny partner, 70 proc. naszych obrotów handlowych. No to gdzie wtedy będziemy? Do tego wszystkiego będzie się dokładać jeszcze efekt kursowy. Teoretycznie złoty powinien się aprecjonować po każdej podwyżce stóp procentowych, a on się po każdej naszej podwyżce deprecjonuje.
Mieliśmy 4,80 zł za euro po ostatniej decyzji RPP.
A to przecież nie pozostanie bez wpływu na ceny. Czyli ceny ropy spadają, ale spadają w dolarach, a nie w złotych, i tak będzie dalej. To jest kolejny czynnik, który może napędzać stagflację. Dziś nikt nie oczekuje aprecjacji. Raport o zadłużeniu „Zagrożenia nadmiernego długu publicznego”, który powstał dla Instytutu Odpowiedzialnych Finansów i Fundacji Przyjazny Kraj, pokazuje, że za chwilę możemy mieć także problemy ze sfinansowaniem deficytu budżetowego. Chodzi mi o to, że w takich warunkach złoty nie może się wzmocnić, bo nie ma jak. Przykład Węgier pokazuje, że nawet ich rozpaczliwe podwyżki stóp procentowych o 200 pkt bazowych nic nie dają.
We wrześniu jeszcze możemy liczyć na podwyżki stóp?
Uważam, że tak. I będzie za tym przemawiało to, co zobaczymy w finansach publicznych, w projekcie budżetu na 2023 r. Chyba że budżet będzie jednocześnie planem naprawy finansów publicznych, na co niestety w roku wyborczym nie liczę. W samej lipcowej projekcji inflacyjnej NBP wzięto pod uwagę wybrane kwestie w finansach publicznych: tarczę antyinflacyjną, Polski Ład, jego korektę, pomoc dla uchodźców, wzrost wydatków na obronę narodową. To kilka pozycji, ale jak tłumaczyli autorzy, innych nie mogą używać, dopóki nie będzie projektu budżetu na 2023 r., który zobaczymy we wrześniu. Więc pełny obraz zobaczymy dopiero w listopadowej projekcji. A ponieważ dane są niepełne, to w obecnej projekcji zakłada się…
...nadwyżkę budżetową?
Aż tak nie, ale i tak wyszło zacieśnienie polityki fiskalnej w przyszłym roku. To chyba nie jest najszczęśliwsze założenie.
Skoro mówi pan o zacieśnieniu polityki fiskalnej, mamy właśnie korygowaną stabilizującą regułę wydatkową, która zwiększa wydatki sektora finansów publicznych o 240 mld zł, czyli prawie jedną czwartą.
Czyli nie ma reguły. Po tej operacji polska reguła stabilizująca to oksymoron. Może we wrześniu będzie wiadomo więcej, jak użyto tego „korygowania” - jak panowie łaskawie nazywają to, co się stało z regułą - bo będziemy znać budżet.
Czyli rząd nie powinien wykorzystać tego limitu, który sobie właśnie przygotował, abyście nie podwyższali stóp albo żeby podwyżka nie była duża?
Tak, ale on go przygotował, żeby go wykorzystać, przynajmniej w dużej części. O proinflacyjnej polityce rządu mówiło już wielu ekonomistów.
Jeżeli tak się stanie, to o ile stopy powinny pójść w górę?
To będzie trochę zależało od tego, co się okaże do września: czy naprawdę będzie recesja w Europie. Jeżeli chodzi o wzrost gospodarczy w Polsce, to projekcja NBP jest dzisiaj o 1-2 pkt proc. niższa niż przewidywania innych ośrodków. Z kolei, jeśli chodzi o inflację, to jak mówiłem, nie wierzę w jej szybki spadek. W projekcji mamy prognozę średniorocznej inflacji 14,2 proc. w tym roku i 12,3 proc. w przyszłym. W tym roku pewnie szczyt będzie w III lub IV kw. i wyniesie ok. 18 proc. Zobaczymy, czy tarcze antyinflacyjne wygasną w październiku czy jednak zostaną przedłużone. Zapewne na początku przyszłego roku, z powodu podwyżki taryf na gaz i prąd, możemy mieć ponad 20 proc. Potem inflacja zacznie spadać, ale powoli. Nie mogę więc nawet wykluczyć, że średnioroczna inflacja w 2023 r. będzie wyższa niż w tym. Tym bardziej że oczekiwania inflacyjne są bardzo mocno zakorzenione w ludziach, zwłaszcza w przedsiębiorcach czy handlowcach. Oni nie uwierzą w żadne 6 proc. A te oczekiwania będą się przekładały na ich decyzje cenowe.
Czyli 5 zł za litr paliwa już nie wróci?
Moim zdaniem już nigdy. Jeżeli utrzymają się obecne ceny, to będzie znaczyło, że inflacja spada.
A co z kredytobiorcami?
Pojadą na wakacje kredytowe w tym i w przyszłym roku. Pewnie gremialnie. Co ja mam powiedzieć...
To nie jest problem, który może eksplodować? Jeżeli komuś rata rośnie o 1,2 tys. zł czy 2 tys. zł przy równocześnie rosnących kosztach życia, to oznacza to pauperyzację.
Może. Chociaż rozmawiałem z prezesem niewielkiej firmy usługowej w Warszawie. Powiedział, że przychodzą do niego pracownicy i mówią tak: mam kredyt, rata wzrosła o 800 zł i, panie prezesie, proszę mi to pokryć, bo inaczej sobie znajdę innego pracodawcę...
I on pokrywa.
Tak. Póki rynek pracy jest taki, jaki jest, większość tych kredytobiorców sobie poradzi. Na razie.
A za dwa lata?
Jeżeli ten stagflacyjny scenariusz zamieni się w recesyjny, to należy zakładać, że stopy będą niższe.
Jakie będą skutki społeczne tego typu wydarzeń ekonomicznych?
Będziemy ubożsi. To będzie najbardziej dotkliwe, zwłaszcza dla tych biedniejszych, bo oni najbardziej tracą na inflacji. Rząd nie każdemu pomoże, bo nie każdy jest w grupie, do której docierają transfery. Nasza waluta będzie mniej warta. Natomiast nie spodziewam się istotnego wzrostu bezrobocia.
Dziś budżet korzysta na inflacji, ma więcej wpływów z podatków, może wydawać proporcjonalnie mniej na zdrowie, nie łamiąc ustawy, tylko ile to potrwa?
Finanse publiczne korzystają na inflacji w pierwszej fazie, kiedy wydatki nie są jeszcze indeksowane inflacją. Tak było w II połowie zeszłego roku i tak jest w tym roku. Inflacja zapisana w budżecie to nieco powyżej 3 proc. i mniej więcej o tyle rosły wydatki. Ale inflacja jest znacznie wyższa i dzięki temu znacznie szybciej rosną wpływy budżetowe, bo wzrost cen wprost przekłada się na wiele z nich. Ale potem działa to w drugą stronę - dochody już przestają rosnąć, bo inflacja spada, ale budżet jeszcze pamięta tę wysoką, za którą nie zapłacił w przeszłości, a teraz musi. Trzeba indeksować płace, waloryzować emerytury... Wydatki gonią inflację, a gdy ona spada, przeganiają ją. Dochody już nie rosną, a wydatki jeszcze tak. Inercja budżetowa.
Czyli ekipa, która zacznie rządzić na jesieni 2023 r., będzie miała np. 12-proc. waloryzację emerytur i o wiele niższe wpływy do budżetu.
Tak, to najlepszy przykład. Waloryzacja emerytur odbywa się w na podstawie inflacji zeszłorocznej. Z projekcji NBP wynika, że w 2024 r. inflacja ma wynieść 4,1 proc. (w co akurat nie wierzę, będzie wciąż wysoka), a emeryci dostaną co najmniej 12-proc. waloryzację liczoną według inflacji z 2023 r. To pokazuje, jak rządzący korzystają w pierwszej fazie inflacji i tracą w drugiej. Tak samo jest z kosztami obsługi długu. One też po prostu są mocno inercyjne i długo zajmuje im powrót do niskich poziomów.
Co powinni teraz zrobić rządzący, żeby ten negatywny scenariusz zminimalizować?
Na uniknięcie poważnych kłopotów jest za późno. Niestety wracamy do tego, co można było zrobić w zeszłym roku, żeby nie mieć teraz 16 proc. inflacji. Choć ona tak naprawdę jest jeszcze wyższa, bo porównujemy obecne ceny do zeszłorocznych, a wtedy były w nich VAT i akcyza, a teraz działa tarcza. W związku z tym ta inflacja ekonomiczna wynosi ok. 18 proc. Ale gdyby wcześniej RPP zadziałała i inflacja wynosiłaby 10 proc., można by rzeczywiście przestać podnosić stopy, a być może wręcz lekko zacząć je obniżać, żeby uchronić gospodarkę przed silnym spowolnieniem. Dzisiaj nie ma na to miejsca. Absolutnie. Polityka pieniężna nie może tego zrobić, bo to jest wprost sprzeczne z jej mandatem. Proszę zauważyć, że zgodnie z projekcją NBP w przyszłym roku ma się pojawić rosnące bezrobocie i ujemna luka popytowa. Normalnie w takich warunkach RPP powinna obniżać stopy, a ona je podnosi. Dlaczego? Dlatego, że my mamy 18-proc. inflację i projekcję z 12-proc. w przyszłym roku. To pokazuje, że trzeba było zdecydowanie działać rok temu i stworzyć bufor. Oczywiście wtedy prawdopodobnie nikt nie wiedział, że będzie wojna, ale ileś tam rzeczy można było przewidzieć, zwłaszcza tę inflację. To, co dzisiaj ma miejsce, jest po pierwsze spóźnione, a po drugie trafia w ten zły moment, kiedy cały świat zacznie spowalniać. Dlatego mówię o tragedii polityki pieniężnej, bo tragedią jest podnoszenie stóp w momencie szykującego się spowolnienia. Podobnie brak buforów w finansach publicznych.
A czy pan widzi cokolwiek pozytywnego na horyzoncie w tej całej zimie, która nas czeka?
(długa pauza) Co ja mogę powiedzieć? Może to, że na szczęście nie widzę ryzyka rosnącego bezrobocia. Może zmniejszyć się liczba wakatów. Płace nie będą rosły dwucyfrowo. To też jest prawdopodobne.
Czyli optymistyczny scenariusz będzie polegał na tym, że wszyscy prognozujący gospodarcze scenariusze się mylą?
Chyba nie, bo jeśli się mylą, to są to pomyłki relatywnych optymistów. Ta zima będzie naprawdę zimna. Nie zima polska, raczej norweska. ©℗
Wysoka inflacja i lekko dodatni, bliski zera wzrost PKB. To jest najgorszy scenariusz, jaki może spotkać obecną Radę Polityki Pieniężnej, bo nie bardzo wiadomo, co z tym robić