Większość naszych podopiecznych ma 12–13 lat. To często dzieci, które myślały o odebraniu sobie życia albo próbowały to zrobić. Nasz najmłodszy podopieczny po próbie samobójczej ma osiem lat

Z Anną Morawską-Borowiec rozmawia Magdalena Rigamonti
Wakacje to ulga, odpoczynek.
To też. Ale również ogromna fala depresji. I co gorsza, największy wzrost zachorowań jest jeszcze przed nami.
Kiedy nadejdzie?
Już się zaczął. W pandemii podwoiła się liczba zachorowań na depresję wśród Polaków. Stały za tym problemy emocjonalne i finansowe związane z tym, że ludzie tracili pracę, a także osobiste, bo wiele związków się rozpadło. Nie ma już chyba rodziny w Polsce, w której nie byłoby kogoś, kto boryka się z tą chorobą. Problem jest także to, że w wielu rodzinach wciąż się o tym nie mówi, że to ciągle temat tabu. Wiem, że są tacy, którzy wolą udawać, że depresji nie ma, a najlepszym wyjściem jest temat przemilczeć.
Co chwilę słychać o depresji, o samobójstwach, o kryzysie w psychiatrii dziecięcej.
W dużych miastach już szukamy pomocy, chodzimy do psychologa, do psychiatry. Jednak w mniejszych miejscowościach, a już szczególnie na wsiach problem nieleczonej depresji i wynikających z niej prób samobójczych i samobójstw jest nadal ogromny. Statystyki pokazują, że życie odbierają sobie najczęściej młodzi mężczyźni z małych miejscowości i wsi, czyli tam, gdzie nie ma pomocy psychologicznej i psychiatrycznej. Niestety również dzieci i młodzież w sposób szczególny mierzą się z brakiem lub utrudnionym dostępem do specjalistów zdrowia psychicznego. W trosce o nich nasza Fundacja „Twarze depresji” od ponad roku realizuje program bezpłatnej, zdalnej pomocy.
W miastach gabinety i placówki są, ale czas oczekiwania na wizytę to nawet pół roku.
Naszą ideą jest to, żeby pomóc dzieciakom, które mierzą się z myślami samobójczymi i cierpią na depresję, doczekać do terapii, którą zaoferuje im państwo. Inaczej mogą nie dożyć. Przecież one mówią teraz: „Moje życie nie ma sensu, nie chcę dalej żyć”.
Zdaje pani sobie sprawę, że w dużych miastach, m.in. w Warszawie, prywatna 50-minutowa wizyta u psychiatry to koszt nawet 400 zł?
W Polsce mamy tylko 450 psychiatrów dzieci i młodzieży, czyli jesteśmy w ogonie Europy. Jeden specjalista przypada na 15 tys. dzieciaków. Również pod względem dostępu do psychiatrów dla osób dorosłych gorzej jest tylko w Bułgarii. Wiemy o 20 tys. dzieci chorych na depresję, choć w rzeczywistości jest ich o wiele więcej. Na mapie Polski mamy białe plamy, jeśli chodzi o pomoc psychologiczną i psychiatryczną. Znamy historie dzieci, które były wożone kilkaset kilometrów do szpitala psychiatrycznego, bo w bliższych nie było miejsc.
Dlaczego jest tylko 450 psychiatrów dzieci i młodzieży?
Psychiatria dziecięca jest trudną dziedziną, krzywda dzieci jest ogromnym wyzwaniem dla lekarzy. Poza tym ta specjalizacja jest wciąż niedofinansowana i bagatelizowana. Bywa, że psychiatrzy są traktowani jako gorsi lekarze, a sama psychiatra jako mniej prestiżowa, niedoceniana.
Wielu psychiatrów i psychologów chyba poczuło, że są żniwa - stąd te 400 zł za wizytę.
Niestety, choć te stawki to dla mnie nowość. Ale rynek reguluje popyt i podaż. To nowa sytuacja, bo ludzie w końcu pokonali lęk, wstyd i szukają pomocy, chcą ratować swoje dzieci. Co świadczy o otwarciu i odwadze, przełamywaniu tabu. A także o tym, że kampania społeczna „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”, którą przygotowujemy już piętnasty raz, przynosi efekty. Teraz będziemy mówić o depresji dzieci, również o stanie psychicznym dzieci z Ukrainy, które są naszymi podopiecznymi.
Piętnaście kampanii temu zaczęła pani od dorosłych. Zaprosiła pani wtedy osoby publiczne do tego, żeby opowiedziały o swojej depresji.
Teraz też będą to osoby publiczne. Nasi ambasadorzy przekażą nam swoje zdjęcia z czasów, kiedy byli nastolatkami. Nagrywamy filmy, w których zachęcają młodych ludzi i ich rodziców do tego, by sięgnęli po profesjonalną pomoc psychologiczną i psychiatryczną. Będziemy również organizować bieg, żeby pokazać, jak ważny jest ruch dla zdrowia psychicznego. Wśród naszych ambasadorów mamy sportowców, olimpijczyków, m.in. Agnieszkę Kobus-Zawojską, wicemistrzynię olimpijską w wioślarstwie, która zdobyła srebrny medal, przyjmując leki antydepresyjne. Tacy ludzie jak ona pomagają przełamywać stereotypy i tabu. Podobnie Marcin Bosak, świetny aktor. On jest przykładem na to, że można, lecząc depresję, świetnie funkcjonować, odnosić ogromne sukcesy.
„Psychocelebryci” - tak o nich mówią niektórzy.
Boli, jak tak pani mówi. Przekonanie ludzi znanych do tego, żeby byli twarzami naszej kampanii i opowiedzieli o swojej depresji, jest nadal bardzo trudne. Na decyzję niektórych czekam już dwa i pół roku. Jest też jeden znany człowiek, który tuż przed każdą kolejną edycją nagle się wycofuje i mówi, że w następnej to już na pewno weźmie udział. Zdarza się też, że firmy, których produkty ci ludzie reklamują, nie zgadzają się, by brali udział w naszej kampanii, bo może to być źle postrzegane. A niektórzy mówią wprost, że nie chcą być psychocelebrytami.
Mówi się nawet o „modzie na depresję”.
Ręce mi opadają, kiedy to słyszę. Czy jest też moda na raka, na zawał, cukrzycę, astmę? Sporo ludzi wciąż nie zdaje sobie sprawy, że depresja jest bardzo poważną chorobą, która zagraża życiu, kiedy jest nieleczona. Nadal łączy się ona z poczuciem wstydu, ze stygmatyzacją i lękiem. Wielu naszych ambasadorów ma za sobą ciężkie chorobowe momenty, kiedy nie miało siły wstać z łóżka, płakało, tygodniami nie wychodziło z domu, nie mogło spać. Po czymś takim naprawdę trzeba być odważnym, żeby stanąć przed kamerami i powiedzieć: choruję na depresję, chodzę regularnie do psychiatry i psychologa. To wymaga akceptacji choroby, potraktowania jej tak samo jak inne. Wiemy, że nasza kampania ośmiela Polaków do mówienia o depresji, do szukania pomocy. W każdej edycji przekonujemy, że najskuteczniejszą formą leczenia depresji u dorosłych jest połączenie farmakoterapii i psychoterapii, bo na to wskazują międzynarodowe badania i takie są zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia. Wracając do tego, co pani mówiła o pieniądzach, to kiedy ludzie wiedzą, że potrzebują i psychiatry, i psychologa, a nie mają siły czekać w wielomiesięcznej kolejce, to płacą. Albo trafiają do takich organizacji jak nasza, wspieranych przez prywatnych darczyńców. Zgłaszają się do nas rodzice dzieci, których życie jest zagrożone, dla których często jesteśmy ostatnią deską ratunku. Czasem opiekunowie też stracili nadzieję, tygodniami nie mogli się dostać do specjalisty, nie było ich stać na prywatne wizyty.
Teraz, w wakacje, też się zgłaszają?
Oczywiście. W wakacje niby mniej zaciskamy zęby i pięści. „Niby”, bo moment, kiedy odpuszczamy, wyluzowujemy i zaczynamy myśleć o tym, co się wydarzyło w naszym życiu, jest szalenie niebezpieczny. Również dla zdrowia dzieci i młodzieży. Wydaje się, że wakacje to czas, kiedy skończyła się szkoła, skończyły się stresy, można odpocząć, pobyć samemu. Tymczasem w wakacje statystyki prób samobójczych i samobójstw wśród dzieci i młodzieży wzrastają i są naprawdę niepokojące. Rutyna, przewidywalność, codzienna powtarzalność dają poczucie bezpieczeństwa. Od dzieciaków, które przychodzą do nas na konsultacje, często słyszymy: mam takie straszne myśli, że boję się pani o nich powiedzieć.
Statystyki pokazują, że życie odbierają sobie najczęściej młodzi mężczyźni z małych miejscowości i wsi, czyli tam, gdzie nie ma pomocy psychologicznej i psychiatrycznej
Ile lat ma takie dziecko, które się boi własnych myśli?
Najmłodsze to czterolatki. Większość naszych podopiecznych ma 12-13 lat. To często dzieci, które myślą bądź myślały o odebraniu sobie życia albo mają już za sobą próby samobójcze. Nasz najmłodszy podopieczny po próbie samobójczej ma osiem lat.
A ten czterolatek?
Nie mogę oczywiście mówić o konkretnych pacjentach, ale do naszej fundacji rodzice zgłaszają się przede wszystkim z dziećmi z depresją. Są różne okoliczności, które sprawiają, że również maluchy chorują. To może być związane z utratą rodzica czy rodziców, ale to może być też kwestia traumatycznych doświadczeń z przedszkola, domu dziecka. W czasie pandemii zdarzało się, że dzieci pytały naszych psychologów, czy umrą. Albo czy jak zakażą swoją babcię, to ona też umrze. Przecież w wielu rodzinach zdarza się, że to właśnie dziadkowie opiekują się wnukami, są też przypadki, że wspomagając rodziców, po prostu je wychowują. I nagle babcia znika z życia, nie można się z nią kontaktować, bo wirus. Według naszych obserwacji wiele dzieci po pandemii było wykończonych psychiczne związanym z nią strachem. I oczywiście zdalną szkołą, zdalną pracą rodziców, siedzeniem sobie na głowach, nerwami, emocjonalnymi tornadami. Kłótnie generowały napięcia, co nierzadko kończyło się rozpadem rodziny, a temu wszystkiemu przyglądały się dzieci. Brytyjskie badania dowodzą, że uczniowie, którzy w wieku 12-16 lat byli najmniej aktywni fizycznie, po osiągnięciu pełnoletności częściej chorowali na depresję. Każda dodatkowa godzina spędzona na siedząco przez 12-letnie dzieci przyczyniła się średnio do wzrostu o 8 proc. ryzyka zachorowania. W przypadku 14-latków ten wzrost sięgał 11 proc. Nasze dzieci też zasiedziały się przy komputerach w czasie pandemii. Bardzo wiele z nich trafiło do nas z uzależnieniami od gier komputerowych, z ogromnymi brakami emocjonalnymi i rosnącymi zaległościami w nauce.
12-, 13-latki miały ponad 30 godzin lekcji tygodniowo.
A w niektórych szkołach prawie 40. Plus zajęcia dodatkowe i bardzo dużo prac domowych. Często uczniowie szukali swoich sposobów, żeby jakoś odreagować ten stres, pozostać choć trochę dzieckiem, wyzwolić się od obowiązków. Grali w gry, bo to jest przyjemne. A jak jest przyjemnie, to zapomina się o czasie. A jak się zapomina o czasie, to tworzą się zaległości i rodzice zaczynają się dopytywać, naciskać. Nie ma miejsca na chwalenie i zaraz pojawia się brak poczucia własnej wartości, akceptacji. Szuka się więc tej akceptacji w wirtualnym świecie, w grach. Dziecko dostaje tam brawa, leci confetti albo medale, osiąga się coś, zdobywa, są uczucia, których nie ma w życiu realnym. Oczywiście jest też szukanie aprobaty wśród rówieśników, co bywa niebezpieczne, jeśli pojawiają się alkohol, narkotyki. A uzależnienia w połączeniu z depresją to kolejna poważna sprawa. Dlatego pracujemy bez przerwy. Można się zgłaszać na konsultacje online z każdego zakątka Polski, nawet z wakacji u babci. Wakacje są też powodem, że ludzie przerywają terapię stacjonarną. A nasz program bezpłatnej, zdalnej pomocy psychologicznej i psychiatrycznej umożliwia dzieciom bycie stale pod opieką specjalistów, nawet kiedy jadą odwiedzić pracującego w Wielkiej Brytanii tatę. Mamy też bezpłatne programy dla obywateli Ukrainy, którzy z powodu wojny musieli przyjechać do Polski.
Wojna, strach przed nią - to też jest sprawa, która powoduje trudności psychiczne.
Oczywiście. Są dzieci, które się boją, że w Polsce będzie wojna, że zginą albo że rodzice zginą i co one wtedy zrobią. Albo że życie nie ma sensu, skoro i tak za chwilę będzie wojna. Od lutego jest wśród nas ogromna liczba ukraińskich dzieci dotkniętych tą traumą. U co najmniej co dziesiątego rozwinie się zespół stresu pourazowego, a mniej więcej u co trzeciego - depresja. Od września zaczynamy szkolenia dla tysiąca polskich nauczycieli, którzy mają też uczniów z Ukrainy. Wszystko po to, by mieli świadomość, co może się dziać z dziećmi w traumie wojennej, w depresji, w zaburzeniach lękowych, w PTSD, w żałobie, cierpiącymi na bezsenność. W Fundacji „Twarze depresji” mamy też pod opieką 160 ukraińskich uczniów, którzy chodzą do szkoły w Górowie Iławeckim. Są również dzieci, które straciły na wojnie rodziców, oraz uzależnione od różnych używek.
Dzieciaki same do państwa dzwonią?
Nie, nie działamy na zasadzie telefonu zaufania. Konsultacje psychiatryczne odbywają się tylko za pisemną zgodą rodziców, a także w obecności jednego z nich. Do kardiologa też nie wysyła się dziecka samego.
Online?
Tak, online. Zdarzyło się już kilka razy, że w czasie konsultacji doktor decydowała o hospitalizacji dziecka, które miało zamiary samobójcze. Takie konsultacje zdalne wymagają ogromnej wprawy, doświadczenia, umiejętności, by skutecznie pomóc. Standardem jest to, że w leczeniu dzieci i młodzieży w pierwszej kolejności stawiamy na psychoterapię.
Mówiła pani o połączeniu farmakoterapii i psychoterapii.
Tak, ale w przypadku osób dorosłych. Jeśli psychoterapia u dziecka jest nieskuteczna i pacjent zapada się w depresji, to lekarz decyduje o włączeniu farmakoterapii. Oczywiście, jeśli u dzieci są myśli samobójcze i samookaleczenie, to natychmiast potrzebna jest konsultacja psychiatryczna. Nie ma się nad czym zastanawiać, jeśli dziecko rozdrapuje skórę do krwi albo się tnie.
Psycholog pyta wprost: tniesz się, masz myśli samobójcze?
Jeśli ma do tego przesłanki, to tak. Najczęściej te przesłanki najpierw dostrzegają rodzice. Kiedy dziecko rozdaje rzeczy osobiste, pisze o śmierci, mówi, że się nie boi śmierci, że życie nie ma sensu albo że ono samo nie ma żadnego znaczenia dla tego świata, to trzeba pytać wprost: czy masz myśli samobójcze. To, co dzieci mówią, piszą, rysują na temat śmierci, jest najczęściej wołaniem o pomoc. Wołaniem o to, żeby rodzic się nim zainteresował, żeby swoją troską i miłością pokazał, że życie ma jednak sens, że to dziecko jest najważniejsze na świecie dla rodziców. Nam, osobom dorosłym, jest łatwiej nazwać emocje i znaleźć mechanizmy zaradcze, kiedy znajdziemy się w trudnej sytuacji. Uczymy się tego do 18., a nawet 20. roku życia. Dzieci tego nie potrafią, więc naszą rolą, rodziców, jest wspieranie, rozmawianie o emocjach, pokazywanie im, że są dla nas najważniejsze. Wiem, to idealny świat, ale trzeba o tym mówić, powtarzać, uczyć.
Przecież my jesteśmy społeczeństwem, które nie potrafi rozmawiać o emocjach.
To się zmienia. Ogromna część przypadków depresji dzieci i młodzieży jest związana właśnie z relacjami w domu. To często depresja całej rodziny. Mogę powtarzać do znudzenia, że każde dziecko bez względu na wiek potrzebuje zapewnień, że je kochamy, akceptujemy, że jest fajne, mądre, że super się ubrało. Ono potrzebuje nagród, a nie kar. Pozytywnej motywacji i wzmacniania. ©℗