"Pandemia i sytuacja na polsko -białoruskiej granicy stały się pretekstem do kolejnych podziałów między Polakami. A ja dojrzałem do tego, że mam ich dość. Nie chcę słuchać o piętnie komunizmu, winie Tuska, takiej czy innej sitwie. Nauka daje wolność i planuję z niej skorzystać".

Pandemia, edukacja zdalna i niepewność, czy uda się nadrobić zaległości, z których gros powstało na własne życzenie. Poza próbami powrotu do normalności (wejścia na nowo w relacje), intensywną nauką w ostatnich miesiącach (nierzadko przy pomocy grupy korepetytorów) część tegorocznych maturzystów ma za sobą jeszcze wspomnienie sprzed trzech lat, kiedy w tłumie startowała do wymarzonego liceum. Gdy jednocześnie walczyli o nie absolwenci podstawówek i gimnazjów. A potem było jak w filmach Hitchcocka: po trzęsieniu ziemi napięcie tylko rosło. Dziś słychać głosy ekspertów, że to roczniki stracone dla nauki (obniżony poziom) i dla prawidłowych więzi społecznych (skutek izolacji, która wielu do gustu przypadła). Ale młodzi ludzie, którzy zgodzili się porozmawiać, protestują. Wyciągnęli z tych lat dokładnie tyle, ile się dało.
W każdych okolicznościach przyrody
Z Karoliną Daniluk rozmawiałam trzy lata temu. Kończyła właśnie gimnazjum, szła do liceum ze świadomością, że chętnych jest na pęczki. Mówiła: – W ostatnich tygodniach najbardziej pomogła mi świadomość, że nie jestem sama. Doszłam do wniosku, że nie ma co słuchać gadania o większej konkurencji, zamieszaniu. Padło na nasz rocznik i tyle.
Nie dostała się do wymarzonej szkoły, ale do LO im. Sobieskiego w Warszawie, które było jej drugim wyborem. – Niby mogłam się jeszcze odwoływać, ale od razu wpadłam na wspaniałych ludzi i uznałam, że chociażby ze względu na nich warto zostać – opowiada. Miała jeden semestr, by poznać ich w, nazwijmy to, typowy sposób, bo od połowy pierwszej klasy zaczęła się pandemia i nauka zdalna. Jak wpłynęła na jej relacje z ludźmi? – Wyłącznie pozytywnie – pada zaskakująca odpowiedź. – Dzięki temu, że nauczyciele potrzebowali chwili, by odnaleźć się w nowej rzeczywistości, mieliśmy czas na rozmowy, wspólne oglądanie filmów. A to, że nie zawsze twarzą w twarz? Cóż, takie czasy.
Dziś Karolina zżyła się ze znajomymi z klasy na tyle, że razem planują przyszłość. Studia, być może za granicą, wspólne mieszkanie. – Jeśli coś wywołuje we mnie stres, to obawa, że mogę tych ludzi stracić z pola widzenia – podkreśla. Opisuje, że nawet ostatnio zastanawiali się, co by było, gdyby nie kwarantanny i zdalne lekcje. – Doszliśmy do wniosku, że nasza przyjaźń najwyraźniej potrzebowała dokładnie takich warunków, by się zawiązać.
Przyznaje, że matura to jedno (zdaje rozszerzony polski oraz języki obce), ale prawdziwy dylemat sprowadza się do pytania: co dalej? – Wcześniej myślałam, że wiem, co chcę robić w życiu. Aktorstwo, akademia teatralna, coś związanego z fotografią. Teraz jestem w kropce. Być może socjologia na UW, może zarządzanie w mediach? A jeszcze bardziej korci mnie, by wyjechać za granicę i zacząć studia w zupełnie innym miejscu – opowiada. To ostatnie, ocenia, może być pokłosiem pandemii. – Wcześniej dużo podróżowałam. W gimnazjum co chwila byłam gdzieś na wymianie uczniowskiej, ale w liceum to się urwało. Najdalsza szkolna wycieczka odbyła się do Łodzi. Najwyraźniej teraz muszę to odreagować. Nie wiem jeszcze gdzie, ale na pewno tak, by przełamać monotonię ostatnich lat.
Czy to się uda – osobna sprawa. Nie skończyła szkoły z czerwonym paskiem, raczej na solidną czwórkę. Czuje, że podobnie poszła jej matura. – W ostatnich miesiącach co chwila czytałam i słyszałam, że musimy nadrabiać zaległości, że musimy odnaleźć w sobie motywację, jeśli chcemy zawalczyć o dobre studia. Fakt, zajęło mi nieco czasu, by otrząsnąć się po tygodniach, kiedy lekcje spędzało się w pokoju, z laptopem na poduszce. Ale jeśli coś wyniosłam z pandemii i ostatnich wydarzeń na świecie to to, że życie jest nieprzewidywalne. I żeby go nie przegapić, trzeba z niego czerpać w każdych okolicznościach – ucina.
O weryfikacji życiowych planów mówi również Liliana Wójcik. Trzy lata temu była świeżo upieczoną absolwentką gimnazjum społecznego w Karczemkach k. Gdyni, dopiero co po rekrutacji do szkoły ponadpodstawowej. O tym, co wówczas było za nią, mówiła, że to najbardziej stresujący rok w jej życiu. Ale się udało. Trafiła do gdyńskiego LO, top pięć liceów w Trójmieście.
– Znów muszę powiedzieć, że ostatnie lata należały do najtrudniejszych – ironizuje. A nawet jeśli nie dla niej osobiście, to dla osób z jej otoczenia, z klasy, z których część nie podchodzi dziś do matury, chce powtarzać rok w obawie, że nie zda egzaminów. Są i tacy, którzy zrewidowali pomysły na siebie i stawiają na bezpieczniejsze kierunki studiów. Jej plany? Nie tyle się zmieniły, co doprecyzowały. Zaczynając liceum, wiedziała, że chce być lekarzem. Teraz wie, że stomatologiem.
To, że bez wątpliwości mówi o przyszłości, jest, jak podkreśla, zasługą rodziców. Jej liceum było dobre, ale w normalnych warunkach. Na zdalnym szybko okazało się, że nauczyciele, zwłaszcza starsi, mają kłopot ze sprawnym przestawieniem się na tryb zdalny. Nie potrafili prowadzić zajęć, bywało, że wysyłali materiał do przerobienia i na tym się kończyło. – W takich warunkach wszyscy sobie odpuściliśmy. Byli i tacy, co po prostu przestali pojawiać się na zajęciach – opisuje. – A potem, gdy w trzeciej klasie znaleźliśmy się znów w szkole, też ich nie było, bo nie potrafili wrócić do zwyczajności.
Tym, co zadziałało na nią jak zimny prysznic, były wyniki próbnej matury. – Delikatnie mówiąc, nie powalały – wspomina. Trzeba było mocniej postawić na korepetycje. Z polskiego, chemii, biologii. Duży rozstrzał przedmiotów. – Owszem, ale to dlatego, że musiałam na nowo nauczyć się uczyć. Wrócić do czytania lektur, szczegółowo i ze zrozumieniem. I do nauki, a nie bezrefleksyjnego wkuwania formułek. Na szczęście trafiłam na ludzi, którzy mi w tym pomogli. Dzięki nim zrozumiałam, że np. biologia to nie pamięciówka, tylko system naczyń połączonych, w których poszczególne narządy i ich funkcje tworzą logiczną całość.
Dzięki nim, nie dzięki szkole? – Tak – pada krótka odpowiedź. Dziś poza podstawową maturą z polskiego, matematyki i angielskiego zdaje też rozszerzoną, m.in. właśnie z biologii i chemii.
Liliana, jak wiele osób w jej wieku, w czasie pandemii musiała znaleźć swój sposób na dostosowanie się. – Nie podejrzewałam siebie o zapędy twórcze, a jednak zaczęłam malować obrazy, lepić z gliny – opowiada. To była dla niej forma odreagowania po lekcjach online, gdy trzeba było wypowiedzieć się do monitora, zamiast do żywego człowieka, co było okupione niemałym stresem.
W trzeciej, w jej przypadku ostatniej, klasie liceum, wróciły stacjonarne lekcje. Nagle z pokojów i znajomych czterech ścian ludziom kazano wrócić do gmachu na 600 osób. I różnie było. – Przez całe liceum nawiązałam bliższy kontakt dosłownie z kilkoma osobami z klasy. Były momenty, kiedy wychowawca próbował nas szerzej integrować. Choćby rok temu, w maju. Poszliśmy na spacer do Orłowa, potem była jeszcze wycieczka do ZOO. Niezwykle niezręczne momenty... Jedna dziewczyna dostała ataku paniki, wymiotowała, inni milczeli, kilka osób próbowało nawiązać rozmowę, ale szło to nieudolnie – wspomina. Dodaje, że może teraz, jak opadną emocje związane z maturą, będzie czas, by się spotkać bez napięcia, bez sekundantów. A potem? Potem studia. Liliana widzi to tak: albo w Trójmieście, albo za granicą. – To pierwsze, bo tu jest mój dom, tu czuje się bezpiecznie. A drugie – bo chcę odpocząć od ludzi, którzy oceniają z góry innych, od podziałów. Czyli od tego, co jest naszą narodową przywarą – mówi.
Wykorzystane szanse
Antek Kwaśniak w 2019 r. mówił tak: – Staram się zapanować nad stresem, który jeszcze kilkanaście dni temu był ogromny. Świadomość tych tysięcy ludzi, większej konkurencji… Kończyłem gimnazjum w klasie dwujęzycznej. Z 28 osób tylko trzy nie wyszły na koniec roku po odbiór świadectwa z czerwonym paskiem. Tu wszyscy byli bardzo dobrzy lub świetni. Do tego zauważyłem, że pojawił się lans na szkołę. Odpowiedź na pytanie, co wziąłeś na pierwszy wybór, było sposobem na przechwałkę.
Poszedł do liceum, do klasy humanistycznej. Czyli tak, jak sobie zaplanował. Ale, jak mówi teraz, szkoła okazała się zimnym prysznicem. – Inaczej wyobrażałem sobie naukę. Miałem wrażenie, że tracę czas na rzeczy, które nie są mi potrzebne – opisuje. Czyli na jakie? Choćby matematykę, która na jego profilu, przekonuje, nie powinna być priorytetowa. Tymczasem trzy czwarte klasy brało korepetycje, by zdać z roku na rok. Skupił się natomiast na polskim, historii, przedmiotach, które mają mu otworzyć teraz drogę na studia. Papiery chce składać na Uniwersytet Warszawski, na historię lub na bezpieczeństwo wewnętrzne, kierunek, który przygotowuje do pracy w jednostkach podległych m.in. MSWiA.
Przekonuje, że nie ma mowy o straconych rocznikach. – Na samym początku pandemii wielu udzieliła się panika, bo konfrontowali się z nieznanym. Ale ludzie mają to do siebie, że adaptują się do nowego. I tak było z nami. Po skończonych zdalnych lekcjach siedzieliśmy na komunikatorach i gadaliśmy godzinami. To było w czasach, gdy nikt nie ruszał się z domu. Potem, gdy obostrzenia zelżały, wróciliśmy do spotkań. Może nie z kolegami z klasy, bo ci mieszkają w różnych częściach Warszawy, ale w okolicy mam znajomych jeszcze z gimnazjum – wspomina. A co do nauki, to jak ktoś chciał, to dał radę. – Dla mnie zdalne było błogosławieństwem. Najlepiej idzie mi powtarzanie w ciszy własnego pokoju. Robiłem więcej niż na lekcjach. Wszedłem w rytm, który potem pomógł mi w przygotowaniach do matury. Motywację brałem z prostego myślenia, że skoro chcę się dostać na studia, głupio byłoby zawalić rok – dodaje. – A poza tym to był czas jak każdy inny. Żaden wyjątkowy, tylko nasz.
Z podobnego założenia wychodzi Julian Polak. Dostrzegł w pandemii szansę dla siebie, którą postanowił wykorzystać. – Uczę się w Warszawie, ale mieszkam na obrzeżach miasta. Dojazd do szkoły w jedną stronę zajmował mi ok. 1,5 godz. Pandemia spowodowała, że nie traciłem 3 godz. dziennie na podróże. Miałem czas nie tylko na naukę, ale i pasje. Śpiewanie, grę na gitarze. No i na pracę (ma 19 lat), która polegała na tłumaczeniu oprogramowania i pisaniu do niego dokumentacji.
Był w mat.-fizie, w LO im. Zamoyskiego, jednym z lepszych w kraju. Z perspektywy czasu nie może o nauczycielach złego słowa powiedzieć. – Byli dla nas wyrozumiali. No, może poza jedną profesor, która nas cisnęła – uśmiecha się na wspomnienie. Wadą pandemii, jak ocenia, był ewidentny spadek efektywności nauki. Czemu nie sprzyjały godziny przed komputerem. Najpierw na lekcjach, potem nad pracami domowymi, a na koniec – dla rozrywki. Ale w ostatnim roku szkoły wyszło, jak przekonuje, kto się uczył, a kto symulował. On chce się dostać na informatykę lub matematykę na UW. A paradoksalnym długofalowym skutkiem pandemii jest to, że tacy jak on mają dziś większe szanse na wymarzone studia. Jakim cudem? – Różnica między tymi, co uczyli się systematycznie, a tymi, którzy robili to z doskoku, nigdy nie była tak duża jak teraz. Ci, którzy w ostatniej klasie wykorzystali wiedzę wyniesioną z pandemii o tym, jak się uczyć samodzielnie, wygrywają – ocenia.
Kluczem do jego planów, jak dla każdego, kto myśli o kierunkach ścisłych, jest dobrze zdane rozszerzenie z matematyki na maturze. – Korepetytora nie miałem. Do zrobienia prawie wszystkich zadań zamkniętych na poziomie podstawowym wystarczy tablica wzorów. To jest test na logiczne myślenie i czytanie ze zrozumieniem. Na rozszerzeniu przeważają jednak zadania otwarte. Jest to wyższy poziom, ale na pewno nie czarna magia. Da się ogarnąć, ale trzeba przerobić w domu setki zadań, by czuć się pewnie. Wykonalne, bo w mojej klasie było przynajmniej kilka osób, które na próbnych egzaminach dostały po 96–98 proc. – opowiada. W jego przypadku było tak, że jeszcze do marca myślał, że nie da rady. Ale potem sam z siebie zaczął robić to, co opisał wyżej i okazało się, że potrafi rozgryźć większość zadań. – Przygotowania do matury i sam egzamin to sprawdzenie samego siebie. Tego, ile jestem w stanie osiągnąć własną pracą. Liceum z pandemią w tle było testem.
Przyspieszony kurs dorosłości
Kuba Łukasik skończył LO im. Stefana Żeromskiego w Żyrardowie. – Na maturze postawiłem na długą listę przedmiotów, by dostać się na prawo na UW. Mam nadzieję, że się uda. Poza polskim, angielskim i geografią rozszerzoną chciałem jeszcze zdawać matematykę w tym trybie, ale musiałem zrezygnować – opisuje. Musiałeś? – Mam dociekliwy charakter, co nie każdy w szkole uważał za zaletę. Do tego, gdy zacząłem pracować, nauka zeszła na dalszy plan. W efekcie w klasie maturalnej nauczycielka matematyki chciał mi udowodnić, że nie podejdę w tym roku do matury. Miałem nie robić jej wstydu. Ostatecznie więc skoncentrowałem się na poprawkach, by zaliczyć rok, a nie na samym egzaminie. Rozszerzenie odpuściłem.
Matura z matematyki na poziomie podstawowym poszła mu, jak sam ocenia, dość średnio. Będzie ok. 80 proc. Wie, że mógłby zdobyć ponad 90. Podobnie z polskiego. – Nauczyciele, jeszcze w podstawówce, mówili mi, że ambicje mam na poziomie światowym. Ale jestem tak leniwy, że nie potrafią zrozumieć, jak tak skrajne cechy mogły stać się udziałem jednego człowieka – opisuje.
Znów mówi o swoim charakterze. – Pasjonuję się strzelectwem, a to kosztowne hobby. By zaoszczędzić, postanowiłem wystąpić o pozwolenie na broń sportową, dzięki czemu wizyty na strzelnicy zamykałyby się w cenie amunicji – wspomina. Miał wszystko: badania lekarskie, testy psychologiczne, ale ponieważ nie ma skończonych 21 lat, potrzebował pod wnioskiem podpisu klubu sportowego lub szkoły. Poprosił tę ostatnią, ale zaczęły się schody, usłyszał: nie. Poprosił o wyjaśnienia, złożył wniosek o dostęp do informacji publicznej. Mówił, że jest nie tylko uczniem, ale przede wszystkim obywatelem. Zaangażował w pomoc Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska. W końcu pozwolenie zdobył, ale swojej szkole dał się poznać jako trudny zawodnik.
– Pandemia, nie pandemia, w relacjach z kolegami zawsze byłem mało społeczny. Znajomi z klasy ograniczali się zawsze do paru osób – wspomina. Jak się zaczęło zdalne, niewychodzenie z domu tak mu się spodobało, że przesiedział w nim trzy miesiące. Przyznaje, że miał problem potem, by znów wyjść do ludzi i wrócić do tego, co było.
W pandemii skończył 18 lat. I postanowił pójść do pracy. Co z lekcjami? Dzięki temu, że były zdalne, nikt nie sprawdzał obecności i można było na nich odsypiać, zatrudnił się na stacji paliw. – Nie dlatego, że musiałem. Pieniądze szły na moje pasje (strzelectwo, jeździectwo), a szef to był złoty człowiek, drugiego takiego ze świecą szukać – mówi. Nie narzucał, ile godzin Kuba ma pracować. Ale mimo to bywało trudno, np. gdy w środy kończył lekcje o 15, a na 19 szedł na nocną zmianę. Potem, w czwartek, w zasadzie spał na lekcjach. – Przy stacjonarnej szkole byłoby to nierealne – podkreśla. W końcu jednak w ten sposób wyczerpał swoje siły. Uznał, że szkoła za bardzo poszła w odstawkę i zrezygnował z pracy.
Także pomysł na studiowanie prawa jest w stu procentach jego autorskim planem. – Oglądałem seriale, których akcja rozgrywa się na salach sądowych. Spodobał mi się styl prowadzonych tam dyskusji to, jak w procesach karnych ważą się ludzkie losy i jak wiele od przyjętej retoryki, zręczności w posługiwaniu się przepisami zależy – opisuje. Dodaje, że to nie jest kaprys. Ostatnie trzy lata szkoły wiele zmieniły w jego życiu. – To, że zdaję maturę, myślę o studiach, jest w dużej mierze zasługą rodziców, korepetytorów, a na końcu mnie. W tej kolejności, bo niekoniecznie przykładałem wagę do nauki, którą oferowała szkoła. To jest czas, gdy człowiek dorośleje. A pandemia spowodowała, że minął niezwykle szybko.
Przyspieszony kurs dorosłości to coś, co stało się udziałem także Kosmy Konopki, maturzysty z technikum w Łomży. – Zdalne spowodowało, że miałem roczną wyrwę w matematyce, to była trzecia klasa. Nie chciało mi się robić zadań, miałem nieobecności. A sprawdziany, wiadomo, wypełniało się grupowo na komunikatorze, nierzadko przy pomocy starszych kolegów – wspomina. Zaraz dodaje, że miał plan, by od czwartej klasy ruszyć z nadrabianiem. Tak, by docelowo zdawać rozszerzenie z matematyki i informatyki, co się ostatecznie udało. – Od zawsze byłem samoukiem. Wziąłem po prostu kilka zbiorów i zacząłem je przerabiać w takiej kolejności, jak ja to czułem. Nauczycielka matematyki zgodziła się na taki indywidualny tryb z zastrzeżeniem, że co jakiś czas miałem z resztą klasy pisać sprawdziany.
Nie zgadza się z tym, co na łamach DGP mówili dydaktycy matematyki, że w tym przedmiocie nie wolno pozwolić sobie na przespanie działu. – Jak rozumiem figury płaskie, to ogarnę i przestrzenne, bo w gruncie rzeczy są to trójkąty, kwadraty itd. – ocenia. Wspomina, że każdy, kto mierzył się z matematyką rozszerzoną, zna nazwisko Andrzeja Kiełbasy, autora podręcznika przygotowującego do tego egzaminu. – Miałem momenty załamania, bo zadania są tam wysokich lotów. Ale potem zacząłem też przerabiać arkusze z poprzednich lat i zorientowałem się, że rządzą się schematami. Typy zadań są podobne, zmieniają się jedynie warunki. Wtedy poczułem ulgę.
Matura z polskiego? Tak, to był stres, bo Kosma nazywa siebie wybitnie ścisłym umysłem. Postawił jednak na temat, który jest mu, po prostu, bliski: „Kiedy relacja z drugim człowiekiem staje się źródłem szczęścia?”.
Przekonuje, że z każdej sytuacji stara się wyciągać pozytywy. Z pandemii także. – Zawsze marzyłem, by nauczyć się niemieckiego. Słuchałem hip-hopu i wkurzało mnie, że choć miałem ten przedmiot od podstawówki, to nadal niewiele rozumiałem. No więc, gdy zaczęło się zdalne i nagle zrobiło się więcej czasu, zacząłem uczyć się po swojemu. Śpiewałem piosenki, patrzyłem w tekst i tak sprawdzałem wymowę. Dużo czytałem, potem przyszedł czas na gramatykę. I się udało. W efekcie zdawałem niemiecki rozszerzony na maturze. Podobnie jak hiszpański, którego też się sam uczyłem – mówi nie bez dumy, do której ma pełne prawo.
Zamierza składać papiery na informatykę na WAT lub UKSW. Nie ukrywa, że chce się jak najszybciej wyprowadzić z Podlasia. To go motywuje do nauki i żelaznej dyscypliny. – A potem myślę, by wyjechać z Polski, najlepiej do Hiszpanii (stąd nauka tego języka) – przyznaje. Dlaczego tam? Mówi, że podoba mu się tamtejsza kultura. – Społeczeństwo, które ma wokół siebie więcej słońca, jest szczęśliwsze, zadowolone z życia. Pandemia, sytuacja na polsko-białoruskiej granicy stały się pretekstem do kolejnych podziałów między Polakami. A ja dojrzałem do tego, że mam ich dość. Nie chcę opowiadać się po którejkolwiek stronie. Nie chcę słuchać o piętnie komunizmu, winie Tuska, takiej czy innej sitwie. Nauka daje wolność i planuję z niej skorzystać. ©℗