Polacy od wielu miesięcy z niepokojem czekają na kolejne rachunki za prąd. A te z miesiąca na miesiąc są coraz wyższe. Trudna sytuacja na rynku gazu, która uderza nie tylko w zwykłego Kowalskiego, lecz także w praktycznie każdego przedsiębiorcę, jest wynikiem splotu okoliczności kilku czynników jednocześnie. Czynników, co warto podkreślić, na które Polska bezpośrednio nie ma żadnego wpływu.

Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego
Pierwszym elementem, który zapoczątkował trudną sytuację na rynku energetycznym – nie tylko gazowym, lecz także na rynku ropy naftowej i innych surowców – jest oczywiście nadal trwająca pandemia COVID-19. Wirus spowodował, że wiele koncernów energetycznych na świecie drastycznie obniżyło w 2020 r. nakłady inwestycyjne na poszukiwanie i wydobycie surowców. Wynikało to z niskiego popytu będącego efektem wprowadzanych lockdownów, a także znacznego obniżenia cen surowców na giełdach, co sprawiło, że wiele projektów wydobywczych stało się nierentownych. Jednak już po roku, ku zaskoczeniu wielu ekspertów, polityków i komentatorów, światowe rynki mimo trwającej pandemii wróciły na tory wzrostów. Po rocznej „przerwie” w zglobalizowanej gospodarce przemysł i usługi ruszyły z kopyta, co doprowadziło do zatorów i konieczności pracy różnych zakładów powyżej poziomów sprzed pandemii. To z kolei spowodowało wzrost popytu na wszelkie surowce energetyczne – od węgla przez ropę naftową aż po gaz ziemny.
Ze względu na umiejscowienie globalnego przemysłu w Azji, a także szybsze wychodzenie z obostrzeń covidowych państw z tego kontynentu, Azja „zassała” praktycznie wszelkie dostępne surowce energetyczne, łącznie ze spotowymi dostawami LNG m.in. z terminali amerykańskich, katarskich czy australijskich. Kiedy z polityki zamykania gospodarek zaczęły rezygnować państwa europejskie, okazało się, że dla nich surowców już nie wystarcza. Zaczęła się dramatyczna walka o każdy tankowiec z ropą, każdy ładunek LNG czy nawet wyklęty wcześniej przez wielu wysoko emisyjny węgiel.
W Europie sytuację na rynku energetycznym skomplikował jeszcze jeden faktor – polityka Kremla, a konkretniej decyzja Gazpromu o „zagłodzeniu” Europy ograniczeniem dostaw gazu. Gazprom od wiosny 2021 r. nie wysyłał odpowiednich dostaw gazu zarówno do swoich klientów, jak i do swoich magazynów gazu zlokalizowanych m.in. w Niemczech. To sprawiło, że na początku sezonu grzewczego w październiku magazyny gazu należące do Gazpromu były wypełnione w… 16 proc. Warto podkreślić, że w tym samym miesiącu średnie wypełnienie magazynów gazu w Europie oscylowało w okolicy 78 proc. Najgorzej sytuacja wyglądała w państwach, w których zlokalizowane są magazyny Gazpromu – Holandii, Niemczech, Austrii. W tych trzech państwach średnie wypełnienie magazynów gazu wynosiło niespełna 50 proc.
Jednak Gazprom uderzył nie tylko poprzez nieprzygotowanie odpowiednich rezerw gazu na zimę. Ważniejszym elementem jest rezygnacja ze sprzedaży gazu za pośrednictwem petersburskiej giełdy elektronicznej SPIMEX. Stało się to w sierpniu 2021 r. Na tej platformie Gazprom sprzedawał do Europy rocznie ok. 20 mld m sześc. gazu – to ponad 10 proc. europejskich dostaw. Wydaje się niewiele, jednak ważna jest sama istota sprzedaży giełdowej. Gaz przez giełdę kupowali klienci, którzy chcieli „uzupełnić” swoje kontrakty terminowe. Kiedy firmie zabrakło kilkuset milionów metrów sześciennych gazu, to mogła te brakujące metry zakupić właśnie na giełdzie. Nie wymagało to podpisywania dodatkowych umów, często zawierających niekorzystne zapisy premiujące rosyjskiego monopolistę. Na początku sierpnia, a więc chwilę przed rozpoczęciem kolejnego roku gazowego, Gazprom pozbawił klientów tej formy zakupu błękitnego paliwa. Rosyjski koncern chciał w ten sposób osiągnąć trzy rzeczy, z których co najmniej jedna już została zrealizowana.
Jest nią znaczne podniesienie cen surowca na giełdzie. Cena gazu na giełdzie TTF w Rotterdamie oscyluje w okolicy 95 euro za 1 MWh (1200 dol. za 1 tys. m sześc.). Dla porównania w styczniu 2020 r. (przed wybuchem pandemii COVID-19) 1 MWh gazu na giełdzie TTF kosztował 16 euro, tj. ok. 200 dol. za 1 tys. m sześc.
Drugim elementem jest przymuszenie Europy do uruchomienia gazociągu Nord Stream 2. Przedstawiciele rosyjskiej władzy wielokrotnie sygnalizowali, że remedium na obecne problemy z niedoborem niebieskiego paliwa jest bezzwłoczna zgoda na operacyjne funkcjonowanie podbałtyckiej magistrali. Trwa proces certyfikacji projektu przez niemiecką agencję ds. sieci. Jej szef w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” na razie zapowiedział, że nie widzi szans na certyfikację do końca czerwca 2022 r.
Trzecim elementem, który motywuje Gazprom do reglamentowania gazu dla Europy, jest chęć zmuszenia klientów do zawierania umów długoterminowych na dostawy surowca. Rosyjski monopolista ma świadomość, że obecna sytuacja na rynku jest anomalią, że za kilka miesięcy sytuacja na giełdach gazu może wrócić do normalności, a co za tym idzie – ceny spadną. Gazprom, zamykając możliwość zakupu gazu na giełdzie, zostawia otwartą furtkę w postaci negocjacji umów terminowych. Jednocześnie w obecnej sytuacji może zmuszać klientów do niekorzystnych dla nich zapisów.
Europa, poza działaniami Gazpromu, sama również jest winna obecnego kryzysu. Polityka klimatyczna realizowana z ogromną konsekwencją zbiera swoje żniwo m.in. w postaci rekordowo wysokich cen uprawnień do emisji CO2. Na początku 2021 r. było to 26 euro za tonę CO2, obecnie prawie 90 euro. Zważywszy, że wciąż gros energii produkowanej w Europie pochodzi ze źródeł emisyjnych (węgiel, gaz), to ceny uprawnień do emisji stały się jednym z kluczowych elementów wpływających na koszt energii elektrycznej dla konsumentów. Tak wysokie ceny energii przekładają się na konkurencyjność europejskiej gospodarki na świecie, a w nieodległej przyszłości mogą spowodować spadek gospodarczy i pogorszenie jakości życia Europejczyków. Warto, by Europa zastanowiła się nad korektą polityki energetyczno-klimatycznej. Inaczej kryzysy będą powtarzać się regularnie, a gospodarka europejska, poza nielicznymi wyjątkami, zostanie sparaliżowana wysokimi cenami energii. A to tylko gospodarcza część problemów. Rosja wykorzystuje surowce energetyczne do wywierania coraz to silniejszej presji, także wojskowej i politycznej, na państwa europejskie. Sami im na to pozwalamy.