Senacka Komisja Nadzwyczajna miała wyjaśnić aferę związaną z programem szpiegującym „Pegasus”. Niestety jej jedynym efektem będzie spalenie tematu. Po raz kolejny słabość opozycji dodała sił partii rządzącej.

O izraelskim programie szpiegującym ponownie zrobiło się w Polsce głośno po tym, jak amerykańska agencja prasowa Associated Press, powołując się na ustalenia działającej przy Uniwersytecie w Toronto grupy Citizen Lab, poinformowała, że za pomocą „Pegasusa” inwigilowany był Krzysztof Brejza, senator i szef kampanii KO podczas wyborów parlamentarnych w 2019 roku. Program został użyty również wobec adwokata Romana Giertycha i prokurator Ewy Wrzosek, czyli kolejnych, z którymi władza miała na pieńku. A dziś dowiedzieliśmy się z Gazety Wyborczej, że także wobec swoich z PiS.

Nic dziwnego więc, że sprawę należało wyjaśnić. Niestety opozycja zrobiła to z gracją słonia w składzie porcelany. W Sejmie z wiadomych względów (arytmetyka parlamentarna w tym przypadku bywa nieubłagana) nie było szans na powołanie komisji śledczej. Postawiono więc na Senat, gdzie większość ma opozycja. Czy to był zły ruch? Nie, nie było innych możliwości. Tyle że to co zobaczyliśmy, oceniam negatywnie.

Może naiwnie, ale wiązałem spore nadzieje z powołanym w izbie wyższej gremium, któremu nadano huczną nazwę „Komisji Nadzwyczajnej do spraw wyjaśnienia przypadków nielegalnej inwigilacji, ich wpływu na proces wyborczy w Rzeczypospolitej Polskiej oraz reformy służb specjalnych”.

W tym miejscu należy przypomnieć, że senacka komisja nie ma uprawnień śledczych, takich jak komisja śledcza, którą może powołać Sejm. Nie może zatem wzywać osób na przesłuchania, a tylko je zapraszać. Nie ma też żadnych środków nacisku, aby zmusić przyjęcie takiego „zaproszenia”. To już na samym początku ograniczało grono osób, które mogłoby pomóc w wyjaśnieniu afery. Była to jednak szansa, by opozycja wbiła szpilę rządowi. I nie została – jak na razie - wykorzystana.

Rzeczniczka PiS, Aneta Czerwińska, nazwała komisję mianem „politycznej hucpy” i określenie to, po obejrzeniu dzisiejszego posiedzenia, wydaje się zaskakująco trafne. Zamiast konkretów dostaliśmy powielone informacje, które w przestrzeni publicznej krążyły od jakiegoś czasu. Wyglądało to jak wzajemne poklepywanie się po plecach i utwierdzanie w przekonaniach. Najlepiej widać to przy „zeznaniach” szefa NIK Mariana Banasia. Większą część swojej wypowiedzi poświęcił refleksji w stylu „PiS się na mnie uwziął”. Jakkolwiek wywieranie nacisku na prezesa konstytucyjnego organu jest bulwersujące, tak nie widzę tutaj związku z aferą, którą miała wyjaśnić komisja. Pytania jej członków, które niekiedy zaczynały się od pochwał dla świadków, też wyglądały jak element politycznego teatru.

Wielka szkoda, bo była (i może nadal jest) idealna szansa na wyjaśnienie, jak był wykorzystywany program szpiegujący „Pegasus”, czy został on faktycznie zakupiony ze środków Funduszu Sprawiedliwości i czy inwigilacja Krzysztofa Brejzy mogła mieć wpływ na wynik wyborów parlamentarnych. Opinia publiczna żyje tematem. Jak nie teraz, to kiedy? Pod warunkiem, że ktoś decyzyjny, odtworzy sobie nagranie z dzisiejszej komisji i spróbuje zacząć jeszcze raz. Skutecznie.