Premier Mateusz Morawiecki chce zrobić ukłon w stronę samozatrudnionych, którzy zarabiają dużo, ale nie mają wysokich kosztów swojej działalności.

Najważniejszą z nowych zapowiedzi szefa rządu jest utrzymanie dla jednoosobowych działalności gospodarczych, opłacających podatek od przychodu, składki zdrowotnej w formie ryczałtowej.
Będzie ona jednak wyższa, bo podstawą jej naliczania ma być cała średnia pensja, a nie 75 proc. jak obecnie. To oznacza jej wzrost z 381 zł do ok. 509 zł. Kolejna istotna zmiana to obniżenie stawek ryczałtowego podatku PIT dla wolnych zawodów z obecnych 17 proc. do 14 proc. W przypadku świadczenia niektórych rodzajów usług, m.in. przez programistów czy specjalistów IT, stawka zostanie obniżona z 15 proc. do 12 proc.
Ma to zniwelować negatywny efekt wprowadzenia Polskiego Ładu dla tych działalności gospodarczych, które uzyskują wysokie dochody i rozliczają się liniowym PIT.
Jak wylicza Łukasz Kozłowski, ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich (FPP), łączne obciążenie 10 tys. zł miesięcznego dochodu wzrosłoby w ich przypadku z ok. 28,2 proc. do 32,5 proc. Przy przejściu na nowy 14-proc. ryczałt, negatywny efekt znika i klin podatkowy ponownie wynosiłby ok. 28,3 proc. Przy dochodach rzędu 15 tys. zł miesięcznie na nowym rozwiązaniu można byłoby nawet zyskać w porównaniu do tego, co dziś trzeba płacić, rozliczając PIT liniowo. Wówczas łączne obciążenia wynosiłyby ok. 23,6 proc. w stosunku do 25,1 proc. teraz. Próg opłacalności jest niższy w przypadku 12-proc. ryczałtu, z którego mogą skorzystać np. programiści. Tam negatywny efekt Polskiego Ładu byłby niwelowany już przy dochodzie rzędu 8,9 tys. zł miesięcznie. Przy dochodzie 9,3 tys. zł podatnik płaciłby fiskusowi o ok. 100 zł mniej niż dziś.
Taka konstrukcja premiuje samozatrudnionych, którzy zawierają tzw. umowy o współpracę z jednym–dwoma podmiotami, a ich działalność to substytut umowy o pracę. Chodzi o osoby, które mają niskie koszty działalności (np. nikogo nie zatrudniają) i uzyskują dochód na poziomie 1,5–2-krotności średniej krajowej. Dla przedsiębiorców, którzy takie koszty ponoszą, taki ryczałt opłacałby się przy znacznie wyższym dochodzie. Zakładając, że programista wykazuje dziś 20-proc. koszty uzyskania przychodu, przejście na nowy ryczałt uchroniłoby go przed negatywnym skutkiem zmian przy dochodzie powyżej 15 tys. zł miesięcznie. Dla prawnika ten próg to ok. 25 tys. zł.
– Jeśli dziś u kogoś takiego koszty to równowartość połowy przychodów, to opodatkowanie liniowym PIT nadal będzie dla niego bardziej korzystne niż nowy ryczałt, choć będzie płacił więcej przez Polski Ład. Mówiąc inaczej, jeśli ktoś wynajmuje lokal czy zatrudnia innych, to ryczałt mu się nie opłaca, chyba że prowadzi taką działalność, która daje mu prawo do niskich stawek podatku, np. 8,5 proc. – mówi Kozłowski.
Wskazuje, że zmiany, które przedstawił premier, osłabiają cel zwiększenia progresji podatkowej, który jest jednym z założeń Polskiego Ładu. Jego zdaniem to już coraz mniej przypomina reformę zwiększającą redystrybucję, a coraz bardziej gruntowną zmianę opodatkowania działalności gospodarczej w kierunku podatku przychodowego. Takim w istocie jest ryczałtowy PIT – przedsiębiorca w ogóle nie wylicza dochodu do opodatkowania, podstawą jest przychód po odliczeniu składek.
– Ryczałtowy PIT już od kilku lat zyskiwał na popularności, a w tym roku zdecydowanie zwiększono zakres działalności gospodarczych, które mogą z niego korzystać, i podwyższono próg przychodów. Zapowiadane zmiany jeszcze go uatrakcyjnią – mówi ekonomista FPP.
Pierwotnie proponowane w ramach Polskiego Ładu zmiany w składce zdrowotnej zapowiadały rewolucję w klinie podatkowym. Dziś na klin mają wpływ trzy rodzaje danin – PIT płacony liniowo lub według skali podatkowej oraz ryczałtowe składki na ZUS i NFZ.
Z ich powodu klin jest najwyższy dla osób o najniższych dochodach (muszą opłacać składki, nawet nie mając dochodu), natomiast dla tych o najwyższych jest relatywnie niski. Stąd degresywność systemu. Dla osoby o dochodach 7 tys. zł miesięcznie, a więc w okolicach progu podatkowego, wynosi dziś 29 proc., z kolei dla kogoś z dochodem 15 tys. zł tylko 25 proc.
Warto pamiętać, że w przypadku części podatników klin będą obniżały stosowane ulgi oraz wspólne rozliczenie z małżonkiem.
Główny ekonomista Ministerstwa Finansów Łukasz Czernicki przyznaje, że przy takich zmianach ryczałt stałby się bardzo atrakcyjny. A to mogłoby zakłócić efekty, które planowaliśmy osiągnąć dzięki reformie.
– Atrakcyjność ryczałtu byłaby na tyle duża, że osoby prowadzące wysokodochodową działalność gospodarczą i rozliczające się podatkiem liniowym przechodziłyby na ryczałt. Dlatego jeszcze analizujemy w MF poszczególne rozwiązania w takim kierunku, żeby ograniczyć pole do ewentualnego arbitrażu – mówi.
Proponowane przez premiera rozwiązania nie dadzą wiele przedsiębiorcom, którzy mają duże koszty działalności. Oni, o ile nie zdecydują się na zmianę formuły działalności i przejście na CIT, zostaną na JDG z perspektywą wzrostu składki zdrowotnej do 9 proc., co faktycznie oznacza podwyżkę zobowiązań PIT i składki na NFZ do 28 proc. To oznacza, że już przy 5,8 tys. zł miesięcznego dochodu ich łączne zobowiązania będą wyższe niż obecnie. Potem ta różnica szybko się zwiększa – przy dochodzie około 10 tys. zł, to już ponad 400 zł.
Porównanie obciążenia podatkiem PIT i składkami dla przedsiębiorców w Polskim Ładzie i obecnie

Polityczne targi nad nowymi ulgami

W koalicji rządowej nadal trwają rozmowy z Porozumieniem, które chce oferty dla faktycznych przedsiębiorców, a nie osób, które są na podatku liniowym, żeby optymalizować zatrudnienie. Jarosław Gowin zaakceptował propozycje dla ryczałtowców, ale ma jeszcze dwa pomysły, które miałyby pomóc firmom z dużymi kosztami. Jedna to propozycja 100 proc. amortyzacji, co zwiększyłoby koszty, a tym samym zmniejszyło dochód, od którego naliczane są składka zdrowotna i podatki. Dziś takie rozwiązanie ma swoje ograniczenia, np. kwotowe. Kolejny pomysł to ulga w składce zdrowotnej. Przedsiębiorcy do wyliczonej przez siebie składki mogliby odliczyć składki płacone przez ich pracowników. O obu mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. – Plusem propozycji składkowej jest promocja zatrudnienia i walka z zatrudnianiem na czarno – mówi nam polityk Porozumienia.
Nie wiadomo, na ile w sprawie tych propozycji może być elastyczny premier. Każda z nich oznacza bowiem niższe wpływy z PIT od jednoosobowych działalności gospodarczych w porównaniu z propozycją wyjściową. W ubiegłym tygodniu zaś wiceminister finansów Piotr Patkowski mówił w Polskim Radiu, że koszt dla finansów publicznych samego zwiększenia kwoty wolnej od podatku to ok. 22 mld zł, z czego 11 mld zł to ubytek z budżetu państwa.