Opozycja widzi wreszcie szansę na rozbicie większości rządowej w Sejmie. To wizja na tyle kusząca, że Koalicja Obywatelska jest gotowa zagrać va banque i nie poprzeć funduszu odbudowy (FO), a więc kluczowego dla Unii Europejskiej projektu, który sprawi, że integracja wkroczy na nowe tory. KO stawia rządowi warunki i od ich spełnienia uzależnia swoje „tak” dla zasobów własnych Unii. Bez ich ratyfikowania przez Sejm program wsparcia finansowego opiewający na 750 mld euro nie ruszy.

Ta gra obliczona na rozsadzenie obozu Zjednoczonej Prawicy jest dla samej Koalicji Obywatelskiej ryzykowna z kilku powodów. Po pierwsze, wyborcy mogą czuć się zdezorientowani, dlaczego popierana przez nich proeuropejska partia jest gotowa sprzeciwić się programowi, z którego do Polski mają popłynąć miliardy euro wsparcia. Za ratyfikacją opowiada się 70 proc. zdeklarowanych wyborców opozycji, co pokazały wyniki sondażu przeprowadzonego przez IBRiS dla jednego z ugrupowań, który opisała przed tygodniem Interia. Po drugie, zamiary KO wywołują duże zaskoczenie w Brukseli. Oto właśnie fundusz odbudowy staje się zakładnikiem prounijnego obozu w walce o władzę. To stawia sprawy na głowie, bo która inna formacja w Polsce jak nie Koalicja Obywatelska ma być rzecznikiem tego bezprecedensowego programu wsparcia dla europejskich gospodarek, który za sprawą zaciągniętego długu mocniej zwiąże ze sobą kraje członkowskie? Co prawda jej politycy tłumaczą, że przecież głosowanie w Sejmie nie jest rozstrzygające i proces ratyfikacyjny można zacząć jeszcze raz. A wtedy to już zagłosują na pewno na „tak” i fundusz odbudowy będzie uratowany. Ale w Europie nie do końca ten plan jest jasny i zamiast zrozumienia rośnie niecierpliwość i dezorientacja. Po niespełna pięciu miesiącach od groźby weta dla europejskiego budżetu Polska staje się znowu najbardziej niepewnym krajem członkowskim, ale tym razem źródłem niepewności jest partia, która do tej pory była postrzegana jako obrońca polskiego członkostwa w Unii.
Koalicja Obywatelska kładzie na szali nie tylko swoją nieposzlakowaną opinię, jaką cieszy się w Brukseli, lecz także realne wpływy, które przekładają się chociażby na niesłabnące zainteresowanie europejskich organów kwestiami praworządności w Polsce. Opozycja z żadnego innego środkowo europejskiego kraju nie ma tak dużego posłuchu w unijnej stolicy. Jej wolta w sprawie funduszu odbudowy jest tym bardziej ryzykowna, że sam projekt jest oczkiem w głowie kierującej Komisją Europejską Ursuli von der Leyen. Od powodzenia tego bezprecedensowego programu zależy także wizerunek samej przewodniczącej, ostatnio nadwątlony kłopotami z unijnym programem szczepień. Niemiecka polityczka, chociaż jest w dobrych relacjach z premierem Mateuszem Morawieckim, do tej pory pozostawała wrażliwa na argumenty i stanowisko Koalicji Obywatelskiej. W końcu należy do tej samej rodziny politycznej, a jej wyboru na stanowisko w 2019 r. bronił Donald Tusk jeszcze jako przewodniczący Rady Europejskiej. Von der Leyen takich gestów nie zapomina, a dzisiaj z Tuskiem pozostaje w kontakcie jako szefem Europejskiej Partii Ludowej. Teraz jednak, gdy na obrońcę jej flagowego projektu w Polsce wyrasta Mateusz Morawiecki, nie będzie szczególnie zadziwiające, jeśli von der Leyen dokona przewartościowania. Polska była już o krok od wysadzenia w powietrze FO. W grudniu wspólnie z Węgrami groziła zawetowaniem nie tylko jego, lecz także 7-letniego budżetu. Wówczas postawiono rządom Polski i Węgier ultimatum, zgodnie z którym pozostałe kraje członkowskie miały powołać fundusz bez obu państw. Nasza opozycja taki scenariusz uznała za wstęp do polexitu. ©℗