Zamykać województwa czy mniejsze regiony – to dylemat rządu wobec wzrostu liczby przypadków koronawirusa

Do końca tygodnia rząd może podjąć decyzję w sprawie zaostrzenia rygorów epidemicznych w kolejnych częściach Polski. ‒ Ryzyko dla Mazowsza i lubuskiego jest spore. Jeśli decyzje zapadną, to ogłosimy je z około tygodniowym wyprzedzeniem ‒ mówi nam osoba z rządu. Duża liczba zachorowań jest także na Pomorzu. Decydując o wprowadzaniu dodatkowych obostrzeń w regionach, rząd bierze pod uwagę co najmniej dwa czynniki ‒ średniotygodniową liczbę zachorowań na 100 tys. mieszkańców oraz współczynnik zakażalności R, który mówi o dynamice rozprzestrzeniania się wirusa.
Jak przekonuje dr Franciszek Rakowski z ICM UW, którzy przygotowuje prognozy rozwoju epidemii, z punktu widzenia epidemicznego lepiej byłoby zamykać powiaty. Organizacyjnie jest to trudne, bo nie ma obiektywnych i prostych wyliczeń np. co do wskaźnika R, czyli liczby osób, które się zarażają od jednego chorego. Średnia dla Polski to obecnie 1,2, jednak różni się ona w zależności od województwa i powiatu.
Kłopot polega na tym, że dane nie zawsze są miarodajne. Tak jest np. z Warszawą i tzw. obwarzankiem, czyli powiatami wokoło stolicy. W Warszawie jest największe zagęszczenie liczby chorych, jednak nie wiadomo, czy np. to nie jest efekt tego, że testy robią osoby, które mieszkają poza stolicą, a tu tylko przyjeżdżają wykonać badania. Warszawa to też dobry przykład dla rozważań, czy zamykać powiaty czy większe regiony. Bo to stolica „robi” wynik dla województwa mazowieckiego, w którym są powiaty z sytuacją epidemiczną znacznie lepszą. ‒ Należałoby być może analizować sytuację w tych miejscach, w których jest najgorzej, i tam podejmować decyzje. Nie według jednego algorytmu działającego automatycznie dla całej Polski, ale ręcznie ‒ tłumaczy dr Franciszek Rakowski z ICM UW.
Różnice w regionach są także w związku z zajętością łóżek: na Mazowszu to 70 proc., a łóżek respiratorowych już 80 proc. Niepokoi rosnący udział hospitalizacji. I nie chodzi nawet o przyrost dzień do dnia czy tydzień do tygodnia, ale o odsetek chorych, którzy trafiają do szpitala wobec liczby dziennych przypadków. ‒ Ten odsetek jest o wiele wyższy, niż był jesienią podczas szczytu drugiej fali ‒ mówi dr Rakowski. Powód? Mutacje wirusa.
Mutacje mają jeszcze jeden efekt: są coraz groźniejsze dla młodych. 40- i 50-latkowie, którzy przechodzili chorobę raczej łagodnie, teraz trafiają do szpitali. Taka sytuacja powoduje, że podawany w wątpliwość jest harmonogram i polityka szczepień. Podawano je tym osobom, dla których wirus był najgroźniejszy, czyli osobom po 70. roku życia. Nie tylko po to, aby je uchronić przed śmiercią, lecz także żeby nie dopuścić do „przepełnienia” szpitali. Jeżeli wirus będzie atakował młodych, to efekt szczepienia osób starszych nie będzie już tak widoczny w liczbie wolnych łóżek szpitalnych. ‒ Różnicę w wieku widać wyraźnie. Mamy coraz młodsze osoby, które trafiają do nas z coraz cięższym przebiegiem ‒ mówi dr Jacek Smykał, kierownik klinicznego Oddziału Chorób Zakaźnych Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze. Tymczasem jak wylicza dr Rakowski ‒ przy 20 tys. chorych zostanie przekroczony próg wydolności polskiej służby zdrowia: wtedy liczba osób wymagających hospitalizacji będzie większa niż 30 tys. Tylu miejsc nie ma.
Eksperci oraz resort zdrowia wskazują, że najgorzej będzie w kwietniu. Wtedy liczba przypadków może przekroczyć właśnie 20 tys. Lepiej będzie pod koniec maja. Zdaniem ekspertów taki rozwój sytuacji nie daje szans na otwarcie szkół. Ba, zagrożone są nawet obecnie otwarte klasy I‒III. Według wstępnych symulacji przy 22 tys. przypadkach ich zamknięcie mogłoby zmniejszyć liczbę do 18 tys.
Minister zdrowia Adam Niedzielski przyznaje, że apogeum trzeciej fali należy się spodziewać za dwa– trzy tygodnie. W związku z zaostrzeniem sytuacji epidemicznej robi się coraz goręcej na linii rządu z niektórymi samorządami. Decyzje wojewodów w sprawie skierowania lekarzy i pielęgniarek do szpitali covidowych powodują tarcia. Wczoraj w Radomiu minister zdrowia zawiesił dyrektora szpitala tymczasowego za brak współpracy z wojewodą i brak nowych miejsc dla chorych na COVID. Radom to niejedyne miejsce, w którym widać napięcia. ‒ Mieliśmy duży problem z uruchomieniem tymczasowego Szpitala Południowego w Warszawie, sprawa otarła się o sąd. Teraz władze stolicy, zamiast oddelegować do walki z COVID po kilku lekarzy z każdego z miejskich szpitali, domagają się lekarzy od nas ‒ narzeka osoba z rządu. ©℗