Rząd przyjął długo oczekiwaną Politykę energetyczną Polski do 2040 r. Ministrowie Solidarnej Polski nie poparli dokumentu.

Za przewidującą spadek znaczenia węgla polityką energetyczną nie podniósł ręki ani Zbigniew Ziobro, ani Michał Wójcik. ‒ Mimo długiej dyskusji nie chcieli się pod tym podpisać – mówi nam osoba z rządu.
Solidarna Polska zakomunikowała swoje stanowisko na Twitterze, dystansując się od rządowego komunikatu. Od polityków Solidarnej Polski można usłyszeć, że dopóki nie zapadną decyzje w sprawie atomu, odchodzenie od węgla oznacza zwiększenie uzależnienia od gazu jako paliwa przejściowego. A to z kolei wpłynie ‒ ich zdaniem – na wzrost uzależnienia od rosyjskiego gazu, który będzie kupowany np. za pośrednictwem Niemiec. ‒ Nie wierzymy, że tę lukę zapewni gaz z USA ‒ mówi nam polityk SP.
Tymczasem możliwości importowania LNG do Polski m.in. z USA wzrosną. Do końca 2023 r. ma trwać rozbudowa terminalu LNG w Świnoujściu. Dodatkowo Gaz-System planuje uruchomić w 2026 lub 2027 r. terminal pływający LNG w Zatoce Gdańskiej, PGNiG ma też pięcioletnią umowę na korzystanie z pełnej przepustowości stacji przeładunkowej LNG w Kłajpedzie. Ponadto od jesieni 2022 r. gaz z Norwegii ma pompować nowy gazociąg Baltic Pipe.
Politycznie działania SP wymierzone są w premiera Mateusza Morawieckiego. Ziobryści twierdzą, że to on wziął na siebie odpowiedzialność za zgodę na unijną politykę klimatyczną, która jest niekorzystna dla Polski. Posunięcie SP jest wpisane w krytykę działań Morawieckiego i podważanie wyników zeszłorocznych szczytów UE, na których zapadły decyzje o funduszu odbudowy, wieloletnim budżecie UE i polityce klimatycznej. Solidarna Polska dodatkowo uzasadnia w ten sposób swoją decyzję o zagłosowaniu wkrótce w Sejmie przeciwko źródłom finansowania funduszu odbudowy.
Jeden z polityków z PiS, z którym rozmawialiśmy, podchodzi z dystansem do tych zabiegów. ‒ Może tak często nas wspierają, że raz dla niepoznaki postanowili zrobić inaczej ‒ ironizuje nasz rozmówca z rządu.
Jak wynika z naszych informacji, przyjęty wczoraj dokument niewiele różni się od projektu zaprezentowanego we wrześniu ub.r. przez ministra klimatu Michała Kurtykę. Choć w związku z zacieśnieniem celu klimatycznego Unii PEP2040 nie jest już do końca aktualna, to jej zapisy są mniej korzystne dla węgla niż wersja zaproponowana przez Krzysztofa Tchórzewskiego tuż przed odejściem ze stanowiska ministra energii w listopadzie 2019 r. Teraz PEP2040 zakłada dwa scenariusze udziału węgla w miksie energetycznym w zależności od cen pozwoleń na emisję CO2 – przy wysokich cenach miałoby to być 11 proc. do 2040 r., a przy „zrównoważonych” ‒ 28 proc. Jednak już wiadomo, że ceny te będą wysokie w związku z nowym celem zredukowania emisji CO2 o 55 proc. do 2030 r. Taki scenariusz może się nie pokrywać z założeniami wstępnego porozumienia z górnikami, według którego górnictwo ma być utrzymywane na rządowej kroplówce aż do 2049 r., kiedy to ma być zamknięta ostatnia kopalnia węgla energetycznego. Nic więc dziwnego, że od początku PEP2040 w wersji ministra Kurtyki podnosiło ciśnienie górniczym związkom, a także politykom Solidarnej Polski, którzy uważają, że unijna polityka klimatyczna zmusza Polskę do przedwczesnego zamykania kopalń.
Dokument wyznacza też ambitne cele w rozwoju energetyki atomowej. Zakłada bowiem, że pierwszy reaktor elektrowni jądrowej ruszy w Polsce w 2033 r., a kolejne będą uruchamiane co dwa‒trzy lata ‒ w sumie przewidziano sześć reaktorów o mocy 1‒1,6 GW każdy.
Ponadto znacznie wzmocnić ma się segment OZE w Polsce, a to dzięki farmom wiatrowych na morzu, które mogą dostarczyć znacznie więcej prądu niż te na lądzie. I tak do 2030 r. w Polsce ma powstać 5,9 GW mocy wiatrowych na Bałtyku, do 2040 r. 11 GW. Według branży wiatrowej w sumie do połowy wieku farmy na morzu mogłyby zapewnić Polsce nawet kilkadziesiąt procent potrzebnej energii elektrycznej. W sumie ‒ według PEP2040 ‒ wszystkie źródła odnawialne mają stanowić co najmniej 23 proc. krajowego miksu energetycznego w 2030 r.