Oto najważniejsze wydarzenia na świecie mijających dni.
Numer jeden: Mike Pence, wiceprezydent elekt Stanów Zjednoczonych, poszedł zobaczyć przedstawienie, podczas którego aktorzy i widownia poniżyli go i zmieszali z błotem.
Numer dwa: Andrzej Duda, prezydent Polski, wziął ciastko od roznegliżowanej Dody, robiąc z siebie pośmiewisko.
Numer trzy: w niepozornej waszyngtońskiej pizzerii Comet Ping Pong odkryto kwaterę główną szajki pedofilskiej tworzonej przez ludzi Hillary Clinton.
Co łączy te pozornie niezwiązane ze sobą doniesienia? Wszystkie można określić słowem, które słownik oxfordzki obwołał słowem roku 2016: są postprawdziwe.



Nie jest bynajmniej tak, że wszystkie są nieprawdziwe. Mike Pence na przykład, wraz z rodziną, faktycznie udał się na Broadway zobaczyć hiphopowy musical „Hamilton” z obsadą we wszystkich kolorach tęczy. Co więcej, rzeczywiście go wybuczano. A na koniec – to również prawda – jeden z aktorów wygłosił doń ze sceny krótką mowę o mniejszościach, klimacie i prawach obywatelskich.
Prezydent Duda na gali „Super Expressu” rzeczywiście wziął tort od skąpo ubranej Dody. I naprawdę zrobił mało inteligentną minę i niefortunnie uczynił to na tle jej odzianych w koronkę pośladków.
Nieprawdą jest natomiast, że w waszyngtońskiej pizzerii działa szajka pedofilów pod auspicjami Clinton – te doniesienia to wynik samorodnego, obsesyjnego śledztwa protrumpowych internautów analizujących „wycieknięte” maile demokratów. Najważniejszą przesłanką owego śledztwa było to, że CP to skrót zarazem od „cheese pizza” (Margerita) i „child porn” (dziecięce porno). To akurat „fake news”, fałszywe wiadomości.
Ale postprawda to nie nieprawda. W postprawdziwej rzeczywistości zgodność z faktami jest po prostu nieistotna, a przynajmniej nie najważniejsza. Liczą się moc, emocja, zabarwienie ideologiczne; to, czy informacja pasuje do narracji, na jaką konsument ma zapotrzebowanie, psychologiczny efekt artykułu czy dokumentu, jego efekty dopaminowo-adrenalinowe, przyjemność lub szok.
Kiedy liberalni intelektualiści i komentatorzy mówią o postprawdzie, na pewno doskonale rozumieją to pojęcie, ale w diagnozie sytuacji wciąż jak pijany płotu trzymają się nieistotnej tu opozycji prawda–nieprawda. Kiedyś była prawda, teraz zaś jest fałsz – mówi się, opowiadając, jak to wszędobylska bujda na resorach doprowadziła do brexitu, pic na wodę wybrał Trumpa, a mydlenie oczu to paliwo dla prawicowego populizmu w Europie. Głównym winowajcą nadejścia ery kłamstwa ma być przede wszystkim Facebook, platforma, na której jedyną dozwoloną interwencją redaktorską jest algorytmiczne podsuwanie nam linków podobnych do tych, na które kliknęliśmy w przeszłości, także nieprawdziwych. Wielu wręcz uznało Marka Zuckerberga za winnego wygranej Trumpa; ten w odpowiedzi obiecał pomyśleć, co by tu zrobić z wszechobecnym łgarstwem, rozłażącym się po jego stronie jak stado karaluchów. Zmyślone informacje zabiły prawdę – piszą liberalni komentatorzy.
Mają trochę racji. Nawet dużo. Ale nagonka na fałszywe wieści, choć słuszna, pomija inne, o wiele większe zagrożenie dla prawdy w mediach. Nawet w postprawdziwym świecie wciąż mamy pewne środki, by wykazać, że ktoś szaleńczo zmyśla. Co zrobić jednak, gdy wiadomości są po prostu lekko podkoloryzowane, gdy pomijają niewielkie aspekty sprawy, by wzmocnić jej wydźwięk ideologiczny, gdy rozdmuchiwane są jedne prawdziwe fakty, a inne, równie prawdziwe, są tłumione? Co zrobić, gdy owszem, fakty, ale fakty idiotyczne, nieważne, nieistotne, jak ciastko w kadrze z pośladkami Dody, rosną w siłę i pną się po szczeblach pierwszeństwa na portalach informacyjnych?
Mike Pence faktycznie został wybuczany na „Hamiltonie”. „Szaleńcze” krzyki oburzonej widowni można obejrzeć na wideo na stronie Huffington Post. Ale oglądając to samo wydarzenie bez edycji, na innych stronach, widzimy wyraźnie, że niektórzy widzowie buczą, inni zaś... biją brawo. Mowy aktora, wcale nie agresywnej, przyszły wiceprezydent wysłuchał grzecznie i w skupieniu, a potem swoim dzieciom wyjaśnił, że „tak wygląda wolność”, po czym publicznie oznajmił, że wcale nie czuje się obrażony, to właśnie jest Ameryka, a spektakl był świetny. Czyli prawda, a jakże, ale nie do końca taka prawda, jakiej chcieliby liberalni użytkownicy Twittera, którzy pisali o całkowitym poniżeniu i „lekcji demokracji dla przyszłego wiceprezydenta”.
I tak jest ze wszystkim. Tu się wytnie brawa, tu się zrobi głupie zdjęcie, tu przytoczy się tylko fragment wypowiedzi. Dopóki sprawa idzie o to, kto w żywe oczy kłamie, populistyczna prawica słusznie zbierać będzie wszelkie bęcki. To tam rodzą się historie z piekła rodem, o szajkach pedofilskich taplających się w waszyngtońskiej pizzy, umoczonych agentach poprzedniego systemu wyprzedających ten czy inny kraj czy uchodźcach krzyczących „śmierć Europie”. Ale w dyskretnym barwieniu wiadomości liberalne media świetnie dotrzymują kroku drugiej stronie.
Nie róbmy tak. Starajmy się bardziej. Świata postprawdy nie tworzy się jedynie kłamstwem; buduje się go ze specjalnie dobranych przymiotników, przy pomocy wyedytowanych oklasków, obcinając drugą część czyjejś wypowiedzi, cytując tylko fragment statystyk, pomijając jakieś przedtem i jakieś potem. Wszyscy jesteśmy temu winni, bo przecież wszyscy bardzo chcemy, żeby cała widownia buczała na widok Pence’a, chcemy tego tak bardzo, że właściwie przestajemy słyszeć oklaski; i nagle nie wydaje się nam niczym złym to, że je wytniemy. Ale to jest złe, to jest fatalne, bo największym wrogiem prawdy nie jest Tischnerowska „gówno prawda”, ale nowe prawdy naszych czasów: prawie prawda, trochę prawda, prawda w zasadzie oraz prawda, bo tak chyba będzie lepiej. Tuż za nimi jest głupia prawda i prawda nikomu tak naprawdę niepotrzebna, tak jak historia z ciastkiem i pupą.
To my, nie tylko skrajna prawica, stworzyliśmy postprawdę. A teraz musimy ją rozmontować, przymiotnik za przymiotnikiem, wycięty fragment za fragmentem.

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej