Euro 2016? Jakie Euro? Położone nad Atlantykiem La Baule, gdzie mieszkają Polacy, żyje cały czas własnym rytmem. Czyli bardzo spokojnie.
Jeśli o to chodziło trenerowi Adamowi Nawałce, to plan powiódł się znakomicie. Jeśli celem było odseparowanie zawodników od tego całego zgiełku, który towarzyszył im w Polsce, i zakwaterowanie ich na końcu świata, to sztab kadry nie mógł wybrać lepiej. Bo to naprawdę jest koniec świata, nie tylko geograficznie. Zabrzmi to może dziwnie, ale La Baule, położone nad brzegiem Atlantyku, w połowie czerwca jeszcze do końca nie obudziło się z zimowego snu.
Opustoszałe ulice i kameralne domy, też w znacznej części puste, dopiero czekają na to, aż fala turystów wypłynie znowu z różnych części Francji, przede wszystkim z okolic Nantes i Paryża. Sezon na dobre się jeszcze nie zaczął i widać to na każdym kroku. Gdy byliśmy tu w marcu, wydawało się, że 16-tysięczne miasto wygląda wieczorami jak całkowicie wymarłe tylko z powodu pory roku i akurat gorszej pogody.
Dzisiaj można dodać do tego kolejny akapit – to nie tylko wczesnowiosenna przypadłość. Tak jest tutaj przez większą część roku. Teraz nawet ocean przystosował się do tego idealnie, bo plaża – zwykle bardzo szeroka i bezkresnie długa – powiększyła się jeszcze niemożebnie. Fala odpłynęła, a nieliczni plażowicze nie mają żadnych oporów, aby wchodzić po ubitym piasku w głąb oceanu.
Jeśli ktoś chciałby jednak zobaczyć w oknie hotelowym któregokolwiek zawodnika, to szans nie ma żadnych. Chyba że ma się trochę szczęścia i wczesnym rankiem wypatrzy akurat kadrowiczów Nawałki spacerujących beztrosko wzdłuż nadmorskiej promenady. Takie chwile należą jednak do rzadkości, bo zawodnicy są zamknięci w swoim kokonie i dobrze pilnowani. Znacznie łatwiej spotkać w jednej z dwóch hotelowych restauracji – akurat tej, która znajduje się między L’Hermitage a plażą – szefostwo PZPN z prezesem Zbigniewem Bońkiem i innymi przedstawicielami federacji.
Menu dla polskiej ekipy? Jak mówi nam jeden z pracujących tam kucharzy, przede wszystkim owoce morza, a jakże. Znamienne jest być może to, że nazwa restauracji, Eden Beach, idealnie wkomponowuje się w otoczenie. Tu naprawdę jest rajski krajobraz i nie chodzi tylko o palmy, w których zatopiony jest jeden z dwóch najbardziej luksusowych hoteli w La Baule. Kibiców jeszcze nie ma, ale nie można też powiedzieć, że piłkarze są pozbawieni dopingu.
Wczoraj późnym popołudniem, gdy wyjeżdżali z hotelu na trening, przed obiektem zebrała się całkiem spora grupa żywiołowo wspierająca zawodników Nawałki. Polacy mogą też liczyć na rodaków, którzy pracują na co dzień w pobliskim St Nazaire. W oddalonym o 25 km mieście portowym pracuje na kontraktach wiele osób znad Wisły. W wielkich firmach – Airbusie montującym samoloty albo w stoczni, gdzie powstają jedne z największych statków na świecie. To m.in. Polacy, którym udało się zdobyć bezpłatne bilety na pierwszy trening kadrowiczów, budowali okręty Mistral przeznaczone pierwotnie dla Rosji, a potem nieprzekazane Putinowi po międzynarodowej awanturze.
– Trudno nie wykorzystać takiej okazji. Nasza kolonia w St Nazaire jest niemała, więc pewnie wiele osób jeszcze dojedzie – mówi nam Krzysztof, jeden z sympatyków biało-czerwonych. – Liczymy na polskich kibiców. Mamy nadzieję, że przyjedzie ich tutaj niemało. Dla takiego miasta jak La Baule to bardzo ważne, bo żyjemy z turystyki – mówi nam właściciel jednego z nielicznych pubów w centrum, które są otwarte do późnych godzin nocnych.
Pod tym względem nadatlantycki kurort na pewno znacznie różni się od miast, gdzie Polacy będą rozgrywać mecze. Niby wszędzie kibice są mile widziani, ale jednak w mediach pojawia się często wątek demonizujący trochę sympatyków znad Wisły – że może ich przyjechać bardzo dużo, ale przede wszystkim że będą niebezpieczni. Zupełnie inną sprawą są nadzwyczajne środki ochrony, których doświadcza nasza reprezentacja.
UEFA podzieliła niedawno ekipy biorące udział w turnieju na trzy koszyki pod kątem ewentualnego zagrożenia terrorystycznego. Polska znalazła się w tej ostatniej grupie, a jednak razem z kadrą mieszka cały zastęp agentów bezpieczeństwa. W sumie, jak usłyszeliśmy od dyrektora hotelu L’Hermitage Jeana-Louisa Goube’a, ponad dwudziestu ochroniarzy, polskich i francuskich.
Na wczorajszej konferencji prasowej Sławomir Peszko nie ukrywał, że jest pod wrażeniem tego, co zostało narzucone przez organizatorów. – Jesteśmy ochraniani na każdym kroku, nie tylko poza hotelem, wewnątrz również. Nie czujemy żadnego zagrożenia – mówi Peszko.
Dysonans jest widoczny gołym okiem. Z jednej strony kadra skryta niemal jak w bunkrze i pilnowana jak oka w głowie, z drugiej – niesamowity spokój na ulicach La Baule. Przynajmniej do pierwszego meczu z Irlandią Północną.
Zawodnicy naszej reprezentacji są zamknięci w swoim kokonie i dobrze pilnowani