Brytyjski rząd ogłosił plan ograniczenia prawa do strajku. W przyszłości frekwencja w głosowaniach nad podjęciem akcji musiałaby wynosić co najmniej 50%. W najważniejszych sektorach miałby też obowiązywać drugi próg - za strajkiem musiałoby zagłosować co najmniej 40% wszystkich członków związku.

Brytyjski rząd tłumaczy, że chodzi tylko o fair play i o zabezpieczenie interesów zwykłych obywateli przed niedemokratycznymi strajkami w tak newralgicznych usługach jak transport, szkolnictwo czy służba zdrowia. "Większość strajków, do jakich doszło w ostatnich czterech latach i tak spełniłoby nasze warunki. Nie chodzi nam o odebranie prawa do strajku" - zapewniał BBC wiceminister pracy Nick Boles.

Ale brytyjscy związkowcy widzą w tym próbę utrącenia z góry masowych strajków w usługach publicznych, kiedy konserwatywny rząd zacznie wprowadzać zapowiedziane oszczędności budżetowe. "Ten rząd jest pracodawcą, więc nagina reguły na swoją korzyść po to, aby pracownicy nie mogli protestować w obronie miejsc pracy i usług przed szykującymi się ogromnymi cięciami" - powiedziała BBC przewodnicząca Konfederacji Związków Zawodowych TUC Frances O'Grady.

Największy brytyjski związek UNITE wykreślił już nawet na znak protestu ze swego statutu zobowiązanie do podejmowania akcji tylko w zgodzie z obowiązującym prawem.