Według nowego sondażu Pew Research Center chęć naszych sojuszników z NATO do obrony swoich partnerów graniczących z Rosją jest umiarkowana. Na pytanie: „gdyby Rosja weszła w konflikt zbrojny z jednym ze swoich sąsiadów, który jest członkiem NATO, to czy twój kraj powinien pospieszyć mu z pomocą militarną?” – „powinien” odpowiedziało 56 proc. respondentów w USA, 53 proc. w Kanadzie, 49 proc. w Wielkiej Brytanii, po 48 proc. w Polsce i Hiszpanii. Wśród badanych społeczeństw najmniej skorzy do przyjścia z taką pomocą są Włosi (40 proc.) i Niemcy (38 proc.). Za Odrą aż 58 proc. ludzi uważa, że Niemcy jako kraj nie powinny angażować się w obronę sojuszników.
Co wynika z tych liczb? Po pierwsze, warto pamiętać, że generalnie większość ludzi woli żyć w pokoju. Jeśli ich spytać o to, czy chcą wojny, powiedzą, że nie. Jeszcze mniej dziwi pacyfizm Niemców, którzy po II wojnie światowej są do niego wychowywani od kołyski.
Warto pamiętać, że poparcie np. dla interwencji w Iraku wśród Amerykanów w 2003 r. wynosiło ok. 70 proc. Jednak od 2006 r. operację popierała już mniej niż połowa obywateli USA (badania prowadziło Pew Research Center).
Mimo to Amerykanie wycofali się z tego kraju dopiero w 2013 r.
Oceniając naszych sąsiadów i sojuszników, zwróćmy uwagę, że sami nie jesteśmy skorzy do wysyłania naszych wojsk do obrony innych krajów sąsiadujących z Rosją.
W tym kontekście Amerykanie są raczej na tak. Francuzi, Włosi i Niemcy raczej na nie. To w pewnym sensie tradycyjny podział – wiadomo, że nasi europejscy sojusznicy są znacznie bardziej powiązani z Rosją gospodarczo. Siłą rzeczy wpływa to na ich postrzeganie rzeczywistości, czego uosobieniem jest były kanclerz Niemiec Gehrard Schroeder.
Ten podział ról podskórnie czuje polska klasa polityczna.
Co znajduje potwierdzenie w naszym wyborze geopolitycznym i w logice polityki bezpieczeństwa – stawiamy na sojusz z USA jako uzupełnienie gwarancji wynikających z art. 5 Paktu Północnoatlantyckiego. Głównych zakupów przy modernizacji armii (tarczy przeciwrakietowej) dokonamy w USA. Na rzecz sojuszu z Amerykanami angażowaliśmy się w Iraku i Afganistanie. Z tego samego powodu pozwoliliśmy na tajne więzienia CIA.
Drugą nogą w polityce bezpieczeństwa są polskie kontakty wojskowe z Francją i Niemcami. W ostatnich latach również bardzo ożywione.
Trzeba w końcu pamiętać o tym, że art. 5 nie działa automatycznie. Jeśli w Polsce pojawiłyby się tzw. zielone ludziki, to nie znaczy, że już dwie godziny później nasi sojusznicy skierują nad Wisłę swoje wojska. Nawet gdyby poparcie dla tych działań wynosiło 90 proc., ekspresowej pomocy nie będzie. Działanie na podstawie tego artykułu zmieni się najpierw w szerokie konsultacje polityczne i dyplomatyczne. Sondaże nie będą miały znaczenia.
Nie zważając na nie, róbmy swoje. Powinniśmy stawiać na rozwój polskiej armii i jej modernizację. Kalkulacja jest tu prosta: w obecnych realiach w wojnie z Rosją mamy, mówiąc dyplomatycznie, szanse na zwycięstwo umiarkowane. Ale im większe straty będziemy w stanie zadać, tym większa refleksja agresora przed podjęciem decyzji.
Sympatie społeczeństw i sondaże mają to do siebie, że się zmieniają. Najlepszym przykładem choćby ostatnia kampania prezydencka w Polsce, gdzie w ciągu kilku miesięcy wahadło wychyliło się o kilkadziesiąt procent. Może więc dojść do sytuacji, że jakieś wydarzenie radykalnie zmieni postrzeganie Rosji na Zachodzie (pewną próbką byli Holendrzy i ich reakcja na zestrzelenie samolotu MH 17 nad Donbasem).
Czytając ten sondaż, warto też pamiętać, że nawet w demokracjach wpływ opinii publicznej i sondaży na polityków jest ograniczony. To nie sondaże wydają rozkazy. Na działania armii poszczególnych krajów wpływają politycy, którzy czasem (choć coraz rzadziej) działają wbrew opinii publicznej. ©?