Sytuacja polityczna jest kompletnie niejasna. Nie tylko dlatego, że nie wiadomo, kto będzie rządził Polską po wyborach parlamentarnych, lecz przede wszystkim dlatego, że nie wiadomo, która partia czego chce. Pytanie jest jedno: jak skłonić do poparcia tych, którzy są w trudnej sytuacji lub którzy utracili nadzieje pokładane w dotychczasowym układzie partyjnym? Jak zatem sprawić, by znacznej części ludzi w Polsce (w tym wielu młodym, ale dalece nie tylko) życie przedstawiało się w nieco lepszych barwach? Czyli najprościej: jak spowodować wzrost płacy i większe zatrudnienie na stałe? Cała reszta: JOW-y, pieniądze dla partii politycznych z budżetu i wiele innych spraw, to tylko albo kwestie drugorzędne, albo sztafaż.
Usłyszałem ostatnio co najmniej dwie osoby, które umiały udzielić konkretnej odpowiedzi: Ryszarda Petru i Janusza Palikota. Nie wchodzę w kwestię szans wyborczych ich ugrupowań. Ale rozsądne odpowiedzi mają jeden fundamentalny mankament, a mianowicie to, że nawet gdyby udało się rozsądne plany zrealizować, to trzeba na to co najmniej kilku lat, czyli całej następnej kadencji Sejmu. A wobec tego szansa na zwycięstwo rozsądku jest obecnie niewielka, bo przez pięć miesięcy nie da się prawie nic zrobić.
W normalnej sytuacji wystarczyłyby rozbudowane i jasne programy zmiany. W Polsce jednak nie jest normalnie. Poczynając od – z całym szacunkiem dla urzędu – prezydenta elekta po miliony Polaków, nic nie wiemy. Nie wiemy nawet, czy poziom nienawiści, jaki obecnie sięgnął zenitu (w każdym razie sądząc po internecie), może zostać obniżony. Nie przemawia do mnie pogląd, że wiele wyrazów nienawiści było inspirowane czy opłacane, bo czytam wypowiedzi znajomych, którzy na pewno piszą jak myślą, są ludźmi wykształconymi i obytymi, a nienawiść kompletnie przysłania im oczy. I od tych obytych i wykształconych też nie dowiaduję się, czego by chcieli. Od nikogo poza nielicznymi rozsądnymi.
Od dawna wiadomo, a myśliciele jak Tocqueville czy Hannah Arendt znakomicie to pokazali, że najgorszy okres dla kraju to czas reform i zmiany, ale zarazem braku zaufania do władzy. Czasem z tego wynika wielkie zamieszanie, czasem nawet kompletny bałagan. Polska jest dokładnie w takim momencie, czyli w fatalnym. Może się zdarzyć wszystko: od rządów autokratyczno-anachronicznych PiS po rządy rozmaitego gatunku szaleńców, bo „anarchiści” to byłoby określenie nazbyt dla nich wyszukane. Jak w takiej sytuacji może zachować się rozsądny człowiek? Prawdę mówiąc, nie ma wielkiego pola do popisu.
Przede wszystkim przeczekać. Jednak czy to oznacza poparcie dla układu politycznego, jaki istnieje obecnie? Bardzo trudno się na to zdobyć, ale może lepsze to, co znane, niż zmiana na niewiadome? A może zapisać się do jednego z istniejących czy powstających ugrupowań? Zapewne warto to zrobić, ale wtedy trzeba naprawdę się poświęcić działalności politycznej na dobre kilka lat. Czy tak chcemy spędzać życie? A ponadto, nawet jeżeli wiemy, o co nam chodzi, to jakie są szanse zwycięstwa rozsądku? Najzupełniej nieokreślone. I jakich metod się imać? Metod walki politycznej, bo przed nami walka, i to solidna. Nie każdy jest zdolny do popełnienia wszystkich obrzydliwości, a obecny stan umysłów to wymusza. Na pewno jest wielu Polaków, którzy myślą podobnie i nie chcą wpuszczać łobuzerii do środka ojczyzny, ale jak ich znaleźć i jak się z nimi porozumieć? A przede wszystkim: jak ich zmobilizować?
Rozsądek zawsze przegra z nienawiścią. Zwłaszcza kiedy do tej nienawiści dołączą się zawodowi politycy, a dołączą. I kiedy nienawiść jest zbudowana na słusznych resentymentach i pretensjach. Niedawno pisałem, że „byliśmy głupi”, mam jednak wrażenie, że nadal jesteśmy głupi. W każdym razie ja jestem, bo zupełnie nie wiem, jak sensownie, ale i skutecznie, bo w polityce tylko to się liczy, zachować się w zaistniałej sytuacji. Zapewne trzeba bronić wartości życia publicznego za wszelką cenę. Ale nie bardzo lubię stawiać sobie zadania beznadziejne.