Minęło już 70 lat, a bardzo wiele kwestii dotyczących okoliczności poprzedzających II wojnę, postaw w trakcie wojny i jej konsekwencji jest znanych, ale pomijanych, przemilczanych i nieobecnych w powszechnej świadomości.
Zapomnienie lub niewiedzę można by uznać za zdrowy odruch, gdyby nie to, że wpływ niepamięci zwyczajnej lub celowego odsuwania w sferę zapomnienia jest bardzo duży i jednoznacznie negatywny. Gorzej, konsekwencje „niezlustrowania” wojny widać bardzo wyraźnie w każdej trudniejszej sytuacji politycznej, takiej jak obecnie w Europie. Mają one też wpływ na kształt demokracji, na formy i treść publicznych wypowiedzi, na – przykładowo – wpuszczanie bocznymi drzwiami antysemityzmu do dyskursu publicznego. I wreszcie pokolenia wychowane w zapomnieniu tracą stopniowo orientację i rozeznanie, nie wiedzą nic o niezliczonych historycznych zawiłościach. Wiemy tyle – i to nie zawsze – że wojna wybuchła w momencie napaści na Polskę 1 września 1939 r. (chociaż Amerykanie często już tego nie wiedzą) i zakończyła się zwycięstwem aliantów, w tym Związku Sowieckiego, 8, 9 lub 10 maja 1945 r.
Zapomnienie wymuszone
Oczywiście w krajach, które poddane zostały dominacji stalinowskiej, o wojnie prawdy mówić nie było można. Z punktu widzenia obywateli tych krajów nie było to niekorzystne, lecz korzystne. Przecież z wyjątkiem Polski i – już nieoczywistym – Czech wszystkie pozostałe kraje byłego obozu socjalistycznego w czasie wojny oficjalnie i na poziomie państwowym współpracowały z nazistowskimi Niemcami. Z różną intensywnością, z mniejszym lub większym poparciem społecznym, ale na ogół z większym. Pewnym wyjątkiem była część Jugosławii, gdzie istniała partyzantka Tity. Albania wystawiła dywizję SS „Skanderbeg”, a Łotwa nawet dwie dywizje Waffen SS. Słowacja miała w pełni współpracujące z Hitlerem państwo z księdzem Tiso na czele, Węgrzy starali się nieco dystansować, chociaż wiele z tego nie wynikało.
Jakież piekło powinno się było rozpętać w tych krajach po wojnie, gdyby komunizm nie zmusił do milczenia! Czy jednak na pewno? Przecież w wolnych i demokratycznych krajach Zachodu także udało się zapomnieć. Norwegia miała dywizję SS „Nordland”, Holandia – „Nederland”, a Belgia „Wallonien”. Szwedzi teoretycznie byli neutralni, ale coraz więcej wiemy o tym, jak silne były proniemieckie sentymenty, a Francja przecież oficjalnie kolaborowała. I tak dalej. Stosunkowo najlepiej obroniły się przed kolaboracją Hiszpania (jednak ochotnicy z tego kraju jechali na front po stronie niemieckiej) i Portugalia. Paradoksalnie kraje te nie były przed 1 września 1939 r. demokracjami. Wszystkich można jakoś wytłumaczyć, znaleźć wyjaśnienia dla masowej kolaboracji Flamandów czy biednych Słowaków, którzy nigdy nie mieli swojego państwa. Jednak zawsze można znaleźć wytłumaczenie, nawet dla zjawisk przekraczających naszą wyobraźnię, jak to, że wielki francuski publicysta i polityk Charles Maurras osobiście denuncjował setki Żydów.
De Gaulle uratował Francję przed piekłem wzajemnych oskarżeń. W innych krajach przyjęto postawę na zasadzie „Duńczycy, nic się nie stało” (była też duńska dywizja SS). Osoby szczególnie wyraźnie i publicznie kolaborujące usunięto, z rzadka skazano, na ogół zniknęły gdzieś na prowincji. Publicznej lustracji uniknięto.
Stosunkowo daleko lustracja taka zaszła w samych Niemczech, ale na wielu średnich stanowiskach państwowych, wymiaru sprawiedliwości, przemysłu czy uniwersytetów zostali ci sami ludzie. Złudzeniem było, że można wszystko zacząć od nowa. Jednak Niemcy niedługo po wojnie musieli zacząć mówić o winie i uczyć konstytucyjnego patriotyzmu. Jednak przypadek Niemiec jest naturalnie szczególny.
Choroba zapomnienia dotknęła także Żydów. To w ostatnich trzech dekadach dowiadujemy się, jak bardzo Żydzi amerykańscy nie chcieli wiedzieć o Auschwitz. Jak bez entuzjazmu w nowym państwie Izrael przyjmowano lamenty tych, którzy przeżyli obozy śmierci. Przecież Szymon Wiesenthal działał nie w Izraelu i nie cieszył się szczególnym poparciem Izraela, a czasem wręcz był traktowany jako ten, kto powoduje kłopoty. Po mniej więcej trzydziestu latach po wojnie zaczęli Żydzi i wszyscy inni otwarcie mówić o tragedii Holokaustu i innych formach zbrodniczego antysemityzmu, ale do dzisiaj nie do końca, nie wszędzie i nie zawsze, zwłaszcza w kontekście sporu między uważającymi się za znawców problemu.
Zanim przyszło zapomnienie
Stosunkowo wiele wiemy i pamiętamy o ideologicznych zwolennikach nazizmu w wielu europejskich krajach. Czasem były to fascynacje młodzieńcze. Wspomina je Mircea Eliade, który jako student wspólnie z kolegami (niektórzy z nich potem stali się sławni jak E.M. Cioran czy Eugene Ionesco) wsłuchiwał się w dywagacje nazistowsko-nietzscheańskie profesora na uniwersytecie w Bukareszcie. Takich było wielu i zostali opisani, czasem im te fascynacje pamiętamy aż nazbyt dobrze.
Natomiast zupełnie nie rozumiemy postawy polityków, którzy pozwolili w końcu na Monachium. Zwłaszcza w obecnym kontekście działań Putina traktuje się ich jako miękkich, egoistycznych, nie dość stanowczych przywódców kiepskiej Europy. To tylko część racji. Ważniejsze jest to, że politycy wielu krajów reprezentowali postawy społeczeństw oraz grup politycznych, które po prostu popierały politykę Hitlera, łącznie z kompletnie niedocenianą pryncypialnością antysemityzmu nazistów. Samym tym politykom antysemityzm nie przedstawiał się jako ohyda, lecz należał do ich codziennego repertuaru lekceważącej pobłażliwości dla Żydów. Chamberlain wraca z Monachium i witają go na lotnisku tłumy wielbicieli pokoju i sympatyków Niemiec. Lord Halifax, minister spraw zagranicznych, wyznaje, że marzy mu się widok jadących wspólnie przez Londyn i entuzjastycznie witanych króla Jerzego VI i Hitlera. Większość polityków angielskich, francuskich i w wielu innych krajach podziwia rzeczywiście w pierwszych latach skuteczne reformy gospodarcze Hitlera, ma w latach 30. już rzeczywiście dość wyjątkowo kompromitującej się demokracji, a czasem – jak ruch paneuropejski – tylko marzy o wspólnocie europejskiej (unii) i roztropnym pokoju. Przez kilka lat Hitler wydaje się im niezłym kandydatem na lidera takiej wspólnoty. W Polsce takie nastroje pewnie też by rozkwitły, gdyby nie bezpośrednie militarne zagrożenie ze strony Niemiec i Związku Sowieckiego równocześnie. Wprawdzie na początku 1939 r. Polska nie przyjmuje na szczęście niemieckiej propozycji wspólnego uderzenia na Sowietów, ale najbardziej rozumni publicyści jak Adolf Bocheński są przekonani, że numerem jeden jest Związek Sowiecki, a nie Niemcy. Nie wierzą w atak ze strony Hitlera. Gorzej, Polacy, którzy w Europie zachowali się najlepiej, jednak skorzystali z Monachium i zajęli wówczas natychmiast Zaolzie.
A zatem to nie był tylko pacyfizm, zrozumiała niechęć do kolejnej wojny, kiedy trauma po poprzedniej była wciąż żywa. To była wizja Europy z Hitlerem. Dla Anglików całkiem wygodna, bo gdyby się nie wtrącali, Hitler, który ich początkowo kochał, dałby im spokój i może nie byłoby wolnej Europy, ale przetrwałoby Imperium Brytyjskie. A ponadto – niedawno czytałem świetną pracę magisterską na ten temat – totalitaryzm nazistowski był dla wielu projektem modernizacyjnym nie tylko w zakresie gospodarki.
I wreszcie lekceważenie lub brak wyobraźni. We Francji pisma satyryczne bawiły się do rozpuku opisami i rysunkami małego, wrzaskliwego idioty nazywanego pogardliwie monsieur Hitler, a poza tym powszechne było przekonanie, że kraj najwyższej europejskiej kultury przechodzi jedynie przez okres odnowy i przemiany – oczywiście na lepsze. Wielu mądrych i początkowo zupełnie uczciwych Niemców dokładnie tak sądziło. Lekceważenie i brak wyobraźni wydają się zupełnie nie do zrozumienia po 1937 r., po Kristallnacht i kiedy już wiadomo, jak naziści odnoszą się do wszelkiej opozycji. Jednak kiedy budzą się głosy europejskiego sprzeciwu, jest już po prostu za późno, a dla wielu polityków i publicystów sprzeciw ten nie jest przekonujący. Przecież Hitler nie będzie chciał zajmować Europy! Prawie nikt nie czyta „Mein Kampf”, a jeżeli czyta i rozumie, jak Harold Nicolson, wybitny angielski pisarz i dyplomata, to koledzy w londyńskim klubie mówią: Harold jest taki egzaltowany.
Kto wygrywał wojnę w końcu 1943 r.
Na tym tle Polska rzeczywiści wypada dobrze. To zasługa nie do przecenienia. Ale też Hitler nie dał Polakom żadnej szansy. On naprawdę – patrz „Mein Kampf” – nienawidził bolszewików i chciał ich zniszczyć. Skoro Polska odmówiła współpracy, to musiała zostać zdobyta, propozycje kolaboracyjne nie miały dla Hitlera sensu, bo Polska była po drodze i dobrowolnie – a jak nie, to wojskowo – musiała mu się podporządkować. Tego też nikt w Europie nie rozumiał, a i w Polsce tylko Piłsudski; kiedy go zabrakło, nikt nie potrafił dać Europie odpowiednio silnego znaku. A jemu przecież też zmienić kursu europejskiego, mimo jasnego planu i silnego postanowienia, się nie udało.
Polska odegrała, w tym nasza wielka zasługa, chociaż nie wiem, jak dalece zasłużoną, rolę niezwykłą. Bez niej mogło nie być wojny, bez niej mógł Hitler zająć spokojnie Europę i nie wiemy, jak by nasz świat wyglądał dzisiaj. A mianowicie Wielka Brytania i Francja w końcu wypowiedziały Hitlerowi wojnę. I mimo beznadziejnej postawy armii francuskiej kilka miesięcy później już się wojny demokracji z Hitlerem cofnąć nie dało. Oczywiście, poza Polską rolę kluczową odegrał Churchill. Bez niego też byłoby zupełnie inaczej. Bowiem Churchill prowadził wojnę nie przeciwko Hitlerowi, lecz o zwycięstwo demokracji, humanizmu i zjednoczonej Europy. Że mu się to wszystko udało tylko do pewnego stopnia. A jak mogło być inaczej?
Kiedy późną jesienią 1943 r. w Teheranie Churchill, Roosevelt i Stalin piją i omawiają kształt przyszłego świata, który praktycznie minimalnie się zmieni w Jałcie, Hitler zaczyna przegrywać wojnę. Dzięki komu? Dzięki Armii Czerwonej. Stalin, jak wiemy, nonsensownie marnuje miliony żołnierzy, ale następne miliony spychają nazistowską armię z zajętych terenów. Armia Czerwona to mniej więcej 90 proc. ówczesnego zaangażowania aliantów w Europie. Prawda, że tylko Stalin mógł tak lekceważyć swoich obywateli i tak nimi szastać, ale liczebność wojsk anglosaskich była wówczas w porównaniu z Armią Czerwoną znikoma. Po Normandii sytuacja się zmienia, ale decyzje polityczne zapadają jeszcze na wiele miesięcy wcześniej. W Teheranie Churchill nie ufa Stalinowi, Roosevelt przeciwnie, a Ameryka ma kolosalną przewagę nad Wielką Brytanią. I tak dobrze, że Churchilla w ogóle dopuszczono do rozmów, w czasie których wszystko się zdecydowało.
Dziedzictwo zwycięstwa
Wojnę wygrała demokracja sprzymierzona z totalitaryzmem. Wszystko, poza zwycięstwem, było dwuznaczne. Radość z pokonania Hitlera, dominacja sowiecka w części Europy, odrodzona wspaniale demokracja w drugiej części. Nikt nie myślał o wyjaśnieniu, rozliczeniu i zrozumieniu. Tryumf demokracji, gospodarki, państwa opiekuńczego i nowa zimna wojna sprawiły, że Zachód sam siebie uznał za moralnie i duchowo w porządku. Czystki sowieckie pozwoliły na uznanie wschodniej Europy za ofiarę, i to zarówno przez Zachód, jak i przez poszczególne kraje w swoim własnym wyobrażeniu. Po trzech dekadach powoli – ale przede wszystkim słusznie – zaczęto mówić o dramacie obozów śmierci.
Pokusy z czasu przedwojennego i świństwa z czasu wojennego zostały jak najszybciej zapomniane. Wszędzie. Teraz po kilku dekadach nie idzie o to, by je przypominać, chociaż historycy powinni to czynić, ale o to, by jednak cokolwiek zrozumieć z tamtego fatalnego doświadczenia i pewne wnioski wyciągnąć.
A więc zrozumieć, że od podłych czy szalonych słów do podłych lub szalonych czynów nie jest bardzo daleko. Że świat liberalizmu i demokracji prowadzić musi do wojny w obronie własnych zasad i wartości, gdyż ich los jest zawsze kruchy. Że – wobec tego – nie ma porozumienia, kompromisu, ugody ani pokoju ze światem antydemokratycznym. Że sukcesem jest zwycięstwo, a nie trwanie w bezpiecznej sytuacji, bo bardzo niewiele czasu potrzeba na to, by stała się niebezpieczna. Że pokusa, świństwo i szaleństwo nie ujawniają swojego oblicza od razu i z całą wyrazistością, ale czyhają zawsze. Że nie wolno być głupim, ale wystarczy być w miarę przyzwoitym, co pokazuje przypadek Polski i zbieg szczęśliwych okoliczności, który uczynił ją – mimo wszystko – jedynym krajem europejskim jako tako w porządku po II wojnie światowej. I że za to nie ma i nigdy nie będzie żadnej nagrody.
Wszystko to napisałem nie po to, żeby komukolwiek wypominać, ale żebyśmy dobrze uświadomili sobie, że w czasie wojny po złej stronie byli nie tylko naziści, lecz także wielu ludzi w wielu krajach. Zło jest zdumiewająco łatwo akceptowane przez tych, którzy myślą, że jego czas już się skończył. Zło zawsze czuwa.