To nie antyimigrancki Front Narodowy, lecz Francois Hollande najbardziej zyskał politycznie na ataku na redakcję tygodnika „Charlie Hebdo”. Francuzi bardzo pozytywnie ocenili postawę prezydenta po zamachu, co daje mu nadzieję na odwrócenie losów fatalnie do tej pory ocenianej kadencji.
Według zeszłotygodniowego sondażu ośrodka Odoxa aprobatę dla działań prezydenta w czasie serii ataków terrorystycznych w Paryżu i okolicach wyraziło aż 79 proc. ankietowanych. Hollande w ciągu pięciu dni wygłosił dwa przemówienia do narodu, w których apelował o spokój i solidarność, oraz wydał trzy inne oświadczenia, zdecydował o wysłaniu w pościg za terrorystami elitarnych jednostek wojska i policji, a na koniec stanął na czele dwumilionowego marszu solidarności z ofiarami, w którym wzięło udział ponad 40 światowych przywódców. Socjalistycznego prezydenta pochwalił nawet konserwatywny dziennik „Le Figaro”. – Jego ręka nie zadrżała, podjął właściwe decyzje. Kto by pomyślał, że najbardziej niepopularny i krytykowany prezydent w historii Piątej Republiki tak urośnie w czasie tych wydarzeń? – napisała gazeta.
Aprobata dla zachowania prezydenta w kryzysowej sytuacji zaczęła się już przekładać na ogólną ocenę jego rządów. W sondażu ośrodka OpinionWay pozytywnie oceniło je 25 proc. pytanych, o cztery punkty procentowe więcej niż miesiąc wcześniej, w badaniu TNS Sofres – 20 proc. (wzrost o pięć punktów), a według Odoxy 29 proc. ankietowanych uważa Hollande’a za dobrego prezydenta (to przyrost o osiem punktów). A zaledwie w listopadzie aprobatę dla niego w jednym z sondaży wyraziło 12 proc. pytanych, co było najgorszym wynikiem, od kiedy w 1958 r. wprowadzono we Francji system prezydencki. – Jeszcze za wcześnie, by mówić, że jest to punkt zwrotny, ale może nim się stać. To dla niego niewyobrażalna okazja, by głęboko odmienić oblicze swojej prezydentury. Bez tego Hollande’a czekałyby bardzo ciężkie czasy. Musi wykorzystać swój moment – komentował Bruno Jeanbart z OpinionWay.
Taki wzrost popularności dla przywódcy kraju w nadzwyczajnej kryzysowej sytuacji jest częstym zjawiskiem. Wystarczy przypomnieć, że tuż po zamachach z 11 września 2001 r. poparcie dla George’a W. Busha – wybranego kilka miesięcy wcześniej minimalną różnicą głosów – skoczyło do ok. 90 proc.
Rosnący poziom aprobaty to dla Hollande’a okazja do przeprowadzenia reform, które są niezbędne, aby wyrwać ze stagnacji francuską gospodarkę. Fatalne do niedawna opinie na temat prezydenta nie wzięły się znikąd – Hollande postrzegany był jako polityk niezdecydowany w działaniach, niemający jasnej wizji i oddalony od wyborców, a jego sytuację pogarszają słabe dane gospodarcze – rekordowo duże bezrobocie, znikomy wzrost PKB i zbyt duży deficyt budżetowy. W listopadzie upłynęła połowa jego prezydenckiej kadencji, zatem jeśli chciałby powalczyć o reelekcję, musi działać natychmiast, tak aby przed wiosną 2017 r. pojawiły się przynajmniej pierwsze oznaki ożywienia. Na razie przegrywa on w sondażach nie tylko z prawdopodobnym kandydatem centroprawicy – i swoim poprzednikiem – Nicolasem Sarkozym, ale też z liderką Frontu Narodowego Marine Le Pen.
Na początku grudnia minister gospodarki Emmanuel Macron przedstawił pakiet propozycji reform, w którym znalazły się m.in. deregulacja niektórych zawodów, uproszczenie procedury zakładania firm, sprzedaż udziałów państwa w niektórych przedsiębiorstwach i uelastycznienie zasad handlu w niedzielę. Pakiet ma być głosowany w najbliższych tygodniach. Problem w tym, że tym propozycjom sprzeciwia się nie tylko wielu Francuzów, ale i część deputowanych Partii Socjalistycznej. Jeśli ma on zostać przegłosowany, to teraz jest na to najlepszy moment. W końcu wzrost poparcia dla Hollande’a wywołany zamachami nie będzie trwał wiecznie.