PE naciska na Komisję, żeby użyła wobec Warszawy mechanizmu blokującego środki unijne. Bruksela odpowiada jasno: najpierw reformy, potem wypłaty.

W ciągu kilku tygodni spodziewana jest akceptacja polskiego KPO przez ministrów państw członkowskich, a pierwsze przelewy – według naszych źródeł w Brukseli – powinny nastąpić pod koniec bieżącego roku. Szefowa KE Ursula von der Leyen, która znalazła się we wtorek pod ostrzałem części Parlamentu Europejskiego za zgodę na polskie KPO, podtrzymała, że aby dostać pieniądze, Polska musi:
• zlikwidować Izbę Dyscyplinarną i zastąpić ją nowym, niezależnym organem,
• zreformować „reżim dyscyplinarny”, w tym umożliwić składanie przez sędziów pytań prejudycjalnych do TSUE, oraz
• wykazać do końca 2023 r., że sędziowie odsunięci przez likwidowaną izbę są przywracani do orzekania.
Nie oznacza to jednak, że przestają działać dotychczasowe procedury dyscyplinujące Warszawę, a w razie potrzeby KE „nie zawaha się rozpocząć nowych”. Oznacza to, że Polska musi wciąż stosować się do nałożonych przez TSUE kar. Ale – poza umową z polskim rządem dotyczącą spełnienia warunków z KPO – Bruksela ma jeszcze dwa narzędzia w ręku: odrzucenie polskiego wniosku o płatności, jeśli nie zostanie wykazana realizacja kamieni milowych, oraz mechanizm warunkowości.
Komu Bruksela zabierze
Mechanizm warunkowości uzależnia dostęp do pieniędzy z unijnego budżetu (nie tylko z Funduszu Odbudowy) od przestrzegania zasad praworządności. Choć obowiązuje on od stycznia ubiegłego roku, to KE nie decydowała się na jego użycie do czasu rozstrzygnięcia skargi Polski i Węgier przez TSUE. Ta została oddalona w połowie lutego i dziś Bruksela może zastosować to narzędzie wobec dowolnego państwa. Ma na to kilka sposobów. Może:
• nie przyznać płatności w całości lub części,
• wstrzymać wypłatę przyznanych już środków w całości lub poszczególnych rat albo
• nakazać przedterminową spłatę pożyczek gwarantowanych przez unijny budżet.
We wszystkich przypadkach jednak KE musi udowodnić, że w danym państwie naruszenia praworządności wpływają na prawidłowość wydatkowania środków unijnych. Ten element stał się w Polsce przedmiotem sporu koalicyjnego: obóz premiera Morawieckiego przekonywał, że KE nie będzie mogła arbitralnie użyć mechanizmu, a Solidarna Polska twierdziła natomiast, że wytyczne KE o tym, jak oceniać naruszenia, nie mają mocy prawnej i Bruksela będzie podejmować decyzje niezależnie od nich. Istotnie już we wprowadzeniu do wytycznych KE podkreśla, że „nie są prawnie wiążące i nie tworzą ani nie zmieniają żadnych praw ani obowiązków” wynikających z traktatów. Zawieszenie wypłaty lub cofnięcie pieniędzy musi więc być proporcjonalne do stwierdzonych naruszeń praworządności i obejmować te elementy budżetu UE, które są tymi naruszeniami zagrożone. Przykręcenie kurka z pieniędzmi ma też nie wpływać na końcowych beneficjentów – głównie samorządy i mieszkańców. Precedensowo procedura została już wszczęta wobec Węgier na początku maja. Może ona potrwać od sześciu do ośmiu miesięcy, a na zawieszenie środków dla Budapesztu wystarczy zgoda 15 z 27 krajów reprezentujących 65 proc. ludności UE. Dopiero przypadek węgierski pokaże więc, jak w praktyce wytyczne Komisji będą stosowane.
Nacisk europarlamentu
Sytuacja Warszawy jest chwilowo o tyle lepsza, że – jak twierdzą nasze źródła – Komisja dostrzega nie tylko przyjęcie prezydenckiej ustawy o likwidacji Izby Dyscyplinarnej, lecz także nasze zaangażowanie w Ukrainie i ciężar ponoszony z tytułu przyjmowania uchodźców i wprowadzania paliwowych sankcji. – Spór nie został w pełni zażegnany, KE będzie restrykcyjnie podchodzić do najważniejszych kamieni milowych, ale nikomu w Europie nie powinno zależeć na osłabianiu polskiej gospodarki, kiedy za jej wschodnią granicą toczy się wojna z Rosją – mówi nam jeden z unijnych dyplomatów.
Sejm na trwającym posiedzeniu ma rozpatrywać poprawki Senatu do prezydenckiej ustawy o SN. PiS będzie chciał odrzucić najważniejsze poprawki opozycji – te zakładające rozwiązanie stosunku pracy z sędziami Izby Dyscyplinarnej czy automatyczne przywrócenie do orzekania sędziów, którzy kwestionowali zmiany w wymiarze sprawiedliwości. Część zmian stricte legislatorskich przejdzie.
Ale dla frakcji liberalnych i lewicowych w PE to o wiele za mało. Ich przedstawiciele twierdzą, że Warszawa nie zrobiła żadnych postępów w sporze o praworządność i należy wobec niej zastosować mechanizm warunkowości. Sęk w tym, że europosłowie nie pełnią żadnej roli w procedurze akceptacji poszczególnych KPO oraz mechanizmie, a ich jedyną bronią są: polityczny nacisk na Komisję, wnioskowanie o kolejne debaty w sprawie Polski i przyjmowanie rezolucji. Damian Boeselager z frakcji Zielonych wprost stwierdził, że akceptacja polskiego KPO była błędna, i dodał, że wątpliwości te podzielają niektórzy komisarze. Według nieoficjalnych informacji dwoje z wiceszefów KE – Frans Timmermans i Margrethe Vestager – głosowało przeciwko akceptacji planu. Jak twierdzą nasi rozmówcy, powodem były zapisy o przywróceniu do orzekania odsuniętych sędziów dopiero do końca 2023 r., podczas gdy pierwsze wnioski o wypłatę środków mogą zostać zaakceptowane prawie o rok wcześniej. Oznacza to, że Polska mogłaby liczyć na dwie lub trzy transze wypłat, zanim spełni warunek przywracania odsuniętych sędziów.
W efekcie część europosłów z frakcji Odnowić Europę rozpoczęło zbiórkę podpisów pod wnioskiem o wotum nieufności wobec Komisji kierowanej przez von der Leyen. Wotum ma zostać złożone, jeśli Polska otrzyma jakiekolwiek pieniądze z Funduszu Odbudowy przed pełnym wdrożeniem wyroków TSUE, w tym przywróceniem sędziów. Tyle że na odsunięcie von der Leyen i jej gabinetu musiałoby się zgodzić aż 470 z 705 europosłów. Nawet szef liberałów, bliski współpracownik Emmanuela Macrona Stéphane Séjourné stwierdził, że wotum to indywidualna inicjatywa, a we frakcji „nie było większości na rzecz tego pomysłu”. ©℗