Spadnie liczba włodarzy dużych miast rekomendowanych przez lewicę. W sejmikach zwyciężyły PiS i PSL
Bilans wyborczych zysków i strat / Dziennik Gazeta Prawna
Sprawdziliśmy, jak w kontekście partyjnym wyglądają największe polskie miasta po zakończonych wyborach samorządowych. Pod lupę wzięliśmy 51 jednostek. Trzy z czterech największych partii praktycznie utrzymały liczbę swoich prezydentów. PiS ma ich sześciu, PO 14 (o jednego więcej niż po wyborach w 2010 r.), a PSL – jednego. Tylko SLD poniósł straty – ma tylko sześciu włodarzy, podczas gdy cztery lata temu było ich dziewięciu.
Platforma stosunkowo często traciła prezydentów na rzecz kandydatów niezależnych. Tak było w przypadku Opola, Tarnobrzegu i Elbląga (gdzie po drodze odbyło się jeszcze referendum odwoławcze, w wyniku którego władzę przejął kandydat PiS).
Partia Jarosława Kaczyńskiego osiągnęła całkiem przyzwoite wyniki w największych aglomeracjach, ale straciła kluczowe przyczółki, takie jak Radom czy Elbląg.
Najsłabiej wypadli kandydaci lewicy. Z analizowanej przez nas grupy miast SLD stracił m.in. na rzecz kandydatów niezależnych Chełm i Leszno. Konkurencyjne partie przejęły z kolei Łomżę (PiS), Słupsk (Twój Ruch) i Włocławek (PO).
Bilans ludowców nie uległ zmianie – stracili prezydenta w Zgierzu, ale w tegorocznych wyborach rzecznik partii Krzysztof Kosiński, obejmując stery w Ciechanowie, został drugim najmłodszym prezydentem w Polsce. To było zaskoczenie nawet dla ludowców – wystawiając Kosińskiego, liczyli na trzecie miejsce i dobry wynik, a okazało się, że wygrał.
Kolejny raz sukces odnieśli prezydenci startujący pod własnym szyldem. W badanej przez nas grupie miast liczba włodarzy bez partyjnej legitymacji zwiększyła się z 22 do 24. Choć czasami niezależne komitety wyborcze wyborców korzystały ze wsparcia jednej, a nawet kilku partii.
Inaczej sytuacja wygląda w sejmikach województw. Mamy tam dwóch wyraźnych zwycięzców – PiS i PSL – oraz dwójkę przegranych – PO i SLD. Prawo i Sprawiedliwość zwiększyło stan posiadania o blisko 20 proc., do 169 mandatów, w porównaniu z wyborami z 2010 r. Procentowo jeszcze bardziej imponujący jest wynik PSL, które dostało o 70 proc. więcej miejsc w radach sejmików niż cztery lata temu. Wynik ten jest kwestionowany przez opozycję, która sugeruje, że poparcie dla ludowców było efektem zmiany formy karty do głosowania (karty zastąpiono książeczkami – na pierwszej stronie figurowało PSL).
Dobry wynik PSL uratował władzę koalicji rządzącej w sejmikach, gdyż Platforma w tegorocznym rozdaniu straciła niemal jedną czwartą mandatów zdobytych w 2010 r. Całkowitą klęskę poniosło ugrupowanie Leszka Millera, którego stan posiadania skurczył się trzykrotnie, co rozwiało marzenia polityków Sojuszu o dopełnieniu koalicji PO-PSL w sejmikach głosami SLD. Szansę na taki scenariusz Sojusz ma tylko w województwie śląskim, gdzie koalicji brakuje jednego głosu do utworzenia większości.
Dwa ugrupowania (PiS i Twój Ruch) szły do tych wyborów z hasłem ograniczenia liczby kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Być może taka rewolucja nie będzie konieczna, gdyż w kolejnych wyborach, za cztery lata, może dojść do poważnej zmiany warty w największych miastach. Tegoroczny plebiscyt wyraźnie pokazał osłabienie pozycji samorządowych dinozaurów, którzy ostatnie lata zazwyczaj wygrywali w pierwszej turze lub w drugiej, ale ze sporym zapasem.
Na razie za burtą znalazł się Ryszard Grobelny z Poznania. Spać spokojnie nie może też Rafał Dutkiewicz, który cztery lata temu już w pierwszej turze dostał ponad 70 proc. głosów. Teraz nie tylko potrzebował drugiej tury, ale także różnica była zaledwie kilkuprocentowa. W Krakowie Jacek Majchrowski także obronił urząd, ale z przewagą znacząco mniejszą niż cztery lata temu. Przykład jego kontrkandydata Marka Lasoty pokazuje, że do największych miast coraz silniej wchodzi PiS, który do tej pory niespecjalnie nawet do tego pretendował. Widać to także w Warszawie, gdzie Jacek Sasin, mimo braku silnego wsparcia ze strony własnego ugrupowania, osiągnął wynik niemal taki jak Kazimierz Marcinkiewicz w 2006 r., gdy startował z funkcji komisarza Warszawy i byłego premiera. Dlatego walka o stolicę za cztery lata może być najciekawszym starciem kolejnych wyborów w 2018 r., gdyż Hanna Gronkiewicz-Waltz już zapowiedziała, że więcej nie będzie kandydowała.

OPINIA

prof. Antoni Dudek politolog, Uniwersytet Jagielloński

W wyborach samorządowych nie ma jednoznacznego zwycięzcy. Jednak fakty są takie, że większością największych polskich miast będą rządzić albo prezydenci niezależni, którzy do tej pory byli silni, ale osłabli, albo prezydenci z PO. PiS nie ma żadnego dużego miasta w obszarze swojej władzy. Jednak zbyt proste byłoby twierdzenie, że to ugrupowanie poniosło spektakularną klęskę. Choć na poziomie rządzenia dużymi miastami porażka jest faktem, to poparcie dla kandydatów PiS było w nich całkiem spore. W miastach, takich jak Wrocław, Warszawa czy Kraków, udało się kandydatom tej partii doprowadzić do drugiej tury i uzyskać w niej całkiem niezły wynik, na poziomie ponad 40 proc. To pokazuje, że PiS ma w tych miastach spory elektorat, choć nie na tyle, by wygrać wybory. W wojnie polsko-polskiej w dużych miastach to sukces Platformy, ale – używając terminologii bokserskiej – nie nokaut, lecz zwycięstwo na punkty. To istotne z perspektywy przyszłorocznych wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Ta sytuacja na pewno nie pomoże PiS. Jeśli kandydat tej partii Andrzej Duda chce zaistnieć w wyborach prezydenckich, to czeka go tournée po Polsce. W tych miastach, gdzie są prezydenci niechętni PiS czy wręcz wywodzący się z PO, trudniej będzie mu organizować spotkania wyborcze. Inaczej byłoby, gdyby w największych miastach wspierał go prezydent z jego własnego ugrupowania. To punkt dla prezydenta Komorowskiego, a obciążenie dla Andrzeja Dudy. W kontekście wyborów parlamentarnych łatwo przewidzieć, że ci popularni prezydenci będą wspierali kandydatów PO. To oczywiście nie przesądza wyniku kampanii, ale PiS będzie trudniej.
Jeśli chodzi o mniejsze ugrupowania, to SLD w tych wyborach wypadł bardzo słabo. Mimo zaklęć Leszka Millera, że partia ma dużo prezydentów, wybory pokazały, że jest ona w głębokim kryzysie i słabnie. Mocniejszy jest PSL. Jednak uważam, że wynik wyborów do sejmików został zniekształcony na korzyść PSL, choć podkreślam: zniekształcony, a nie sfałszowany. Widać też, że część wyborców rozczarowanych Platformą zaczyna głosować na PSL. To zjawisko, które może mieć wpływ na wybory parlamentarne, jeśli się utrzyma. Choć nie można mówić, że te wybory dobrze wróżą ludowcom w przyszłym roku. Ani nie widać w tej partii kandydata, który mógłby przyciągnąć dużą grupę zwolenników w wyborach prezydenckich, ani nie uda się powtórzyć takiego wyniku w parlamentarnych.
Te wybory pokazały także, że prezydenci, którzy od dawna rządzą w dużych miastach, choć się obronili, to zrobili to z trudem. To było widać we Wrocławiu i w Krakowie, co potwierdza tezę, że za cztery lata tych wiecznych prezydentów będzie jeszcze mniej. To wyraźny trend ogólnopolski.