Ponad 660 metrów pod ziemią na zmianę pracuje kilkudziesięciu ratowników. Akcja jest bardzo trudna między innymi ze względu na zadymienie i temperaturę. Na dole panują bardzo trudne warunki. Ratownicy korzystają z aparatów tlenowych. Ze względów bezpieczeństwa w kopalni wyłączono prąd. W chodnikach panują ciemności.
Poszukiwania muszą być prowadzone tak by nie narażać na niebezpieczeństwo ratowników - wyjaśnia szef sztabu akcji Grzegorz Standziak. Dopiero po zbadaniu składu powietrza w rejonie, gdzie doszło do wybuchu, będzie można zdecydować o wprowadzeniu tam ratowników.
Wszystko wskazuje, że wbrew wcześniejszym przypuszczeniom pod ziemią doszło jednak nie do zapalenia się metanu, ale do jego wybuchu. Taka jest opinia zespołu specjalistów, współpracującego z ratownikami. Wskazują na to także obrażenia poszkodowanych i sposób rozprzestrzenienia się pyłu.
Jak dodaje Grzegorz Standziak, świadkowie relacjonowali, że czuli bardzo silny podmuch.
Na powierzchnię wyjechało już 36 górników, 26 jest w szpitalach - najciężej poszkodowani trafili do siemianowickiej oparzeniówki, część z nich może mieć poparzone drogi oddechowe.
Siedmiu górników jest w stanie krytycznym. Do Centrum Leczenia Opatrzeń trafiło osiemnaście osób.
- Górnicy w najcięższym stanie utrzymywani są w śpiączce farmakologicznej - poinformował dyrektor Centrum, Mariusz Nowak.
Podejrzewa się u nich się oparzenia około 80 procent dróg oddechowych. Według lekarzy, wielu rannych ma ciężkie poparzenia dróg oddechowych, dlatego będą dochodzić do siebie przez kilka tygodni.
O 10:00 do rannych przyjadą rodziny.