Państwa Sojuszu Północno atlantyckiego opornie, ale konsekwentnie zwiększają swoje nakłady na wojsko. W 2014 r., kiedy członkowie NATO po raz kolejny zobowiązali się przeznaczać na obronność równowartość przynajmniej 2 proc. swojego PKB, takim wskaźnikiem mogła się pochwalić zaledwie jedna dziewiąta państw Paktu. Teraz – ponad jedna trzecia.

Jeszcze lepiej sytuacja wygląda w przypadku odsetka wydatków na duże zakupy sprzętowe (w rubryce „obronność” mieszczą się także wynagrodzenia żołnierzy zawodowych, a nierzadko i emerytury, a także środki na bieżące utrzymanie), które nie powinny być niższe niż 20 proc. budżetu na obronę. Postęp jest tak duży, że lista maruderów (np. Niemcy i Słowenia) jest znacznie krótsza niż państw spełniających to kryterium. W efekcie jest realne, że w 2024 r. wszystkie państwa NATO spełnią to kryterium (sojusznicy taki termin wyznaczyli sobie w 2014 r.).
Zmianę tę na dzisiejszym szczycie z pewnością dostrzeże prezydent Joe Biden. Waszyngton od dawna – szczególnie donośnie za kadencji Donalda Trumpa, poprzedniego lokatora Białego Domu – krytykował sojuszników z Europy (i Kanadę) za zbyt niskie nakłady na obronność. Zdaniem części ekspertów postępy należy pochwalić, ale jednocześnie zmobilizować do dalszego wysiłku.
– NATO stoi przed taką liczbą wyzwań, że nie sposób im podołać bez gotowości członków do podtrzymania zobowiązań finansowych. Dlatego USA powinny w Brukseli dalej naciskać na sojuszników, żeby zwiększali nakłady na obronę – napisali pod koniec ubiegłego tygodnia Luke Coffey i Daniel Kochis z konserwatywnego amerykańskiego think tanku Heritage Foundation, który popierał twardą retorykę Trumpa w tym względzie.
Nikt nie ma wątpliwości, że NATO wydające na wojsko więcej jest bezpieczniejsze niż oszczędzające. Otwarte jednak pozostaje pytanie, co dostajemy w zamian za owe 2 proc. PKB na wojsko. Tutaj sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo od tego, ile wydajemy w danej dziedzinie, równie ważne jest, jak wydajemy.
Jak mówi Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa”, w przypadku Polski osiągnięcie 2 proc. to po prostu za mało, biorąc pod uwagę, że jesteśmy państwem frontowym, do tego z ambitnymi planami zbrojeniowymi. Ekspert wskazuje, że chociaż nad Wisłą nigdy nie skąpiliśmy na wojsko, to wciąż jesteśmy dalecy od budowy silnej i nowoczesnej armii.
– Śmiejemy się z Niemców, że ich wojsko na ćwiczeniach nie ma czym strzelać, ale oni praktycznie co roku robią jakieś zakupy. Mają armię liczebnie podobną do naszej, ale realnie wydają na nią cztery razy więcej, chociaż nie przeznaczają 2 proc. PKB na obronę – mówi Cielma.
Wskazuje, że modernizacji wojska nie służy także brak konsekwencji w realizacji polityki zbrojeniowej państwa. – To, co jest priorytetem dla jednego ministra, dla drugiego jest na dalszym planie. Co gorsza, przy naszych skromnych środkach angażujemy się w zbyt dużą liczbę programów zbrojeniowych – mówi ekspert.
Przez niektórych ekspertów w USA przywiązanie do wskaźnika 2 proc. jest krytykowane. Anthony Cordesman z Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych napisał w 2019 r., że koncentracja na tym parametrze odwraca uwagę od tego, co liczy się najbardziej, a więc sposobu, w jaki pożytkowane są te zasoby. Ekspert wskazywał, że państwa europejskie w 2018 r. wydały na obronę cztery razy więcej niż Rosja, chociaż słaba koordynacja sprawiła, że niekoniecznie za te pieniądze kupiły cztery razy więcej militarnej siły.
Think tank Centre for American Progress, środowisko z dobrymi kontaktami z obecną administracją, wydał ostatnio opracowanie, w którym zaleca prezydentowi, aby poparł integrację wojskową na Starym Kontynencie – dziedzinę, do której amerykańscy prezydenci podchodzili dotychczas sceptycznie. ©℗
NATO - wydatki na obronność