Satyryczny, rysunkowy komentarz ostatnich dni w Serbii - kompania reprezentacyjna z serbskim sztandarem, a przed nią w roli dyrygenta...duch. Duch Slobodana Miloszevicia. Człowieka, który skąpał Bałkany we krwi. Duch Miloszevicia powraca. Czy tylko w satyrze?

Gdy nowy prezydent Serbii Tomislav Nikolić powierzył misję sformowania nowego gabinetu szefowi socjalistów Ivicy Dacziciowi, w Brukseli zapanowało przekonanie: Serbia nadal będzie miała proeuropejski rząd. Dwanaście lat, które minęły od obalenia Miloszevicia, nie pójdą na marne. Przyznanie Serbii statusu kandydata do UE, co nastąpiło w marcu tego roku, miało sens i z Belgradem będzie można rozmawiać już nie o łapaniu wojennych zbrodniarzy, ale o dostosowywaniu prawa do unijnych norm.

Daczić był wprawdzie wojennym rzecznikiem Miloszevicia, ale w poprzednim, bez dwóch zdań proeuropejskim, gabinecie Serbii był wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych. Odwiedzał Brukselę, a nawet dostał wizę do Stanów Zjednoczonych, co w przypadku byłego współpracownika Miloszevicia nie było oczywiste.

Nadzieje związane z nowym premierem szybko zastąpiły niepokój i nieufność - za sprawą koalicjantów, których sobie dobrał. W nowym gabinecie obok socjalistów będą też przedstawiciele Serbskiej Partii Radykalnej. Ci zaś wywodzą się od Vojislava Szeszelja, którego proces toczy się przed międzynarodowym trybunałem w Hadze. Koalicję zaczęto więc określać mianem czerwono-czarnej, a samego Daczicia zaczęto nazywać "małym Miloszeviciem".

Dziennik "Danas" ujawnił, że ambasadorowie UE w Belgradzie spędzili ostatnio wiele godzin na dyskusjach, czy nowemu serbskiemu rządowi przyznać status "proeuropejskiego", czy też potraktować go nieufnie. Zwyciężyła druga opcja, przynajmniej według informatorów dziennika.

"Dyplomaci nigdy publicznie i głośno nie powiedzą, że rząd, w którym są Serbska Partia Socjalistyczna i Serbska Partia Radykalna, nie jest wiarygodny jako siła mająca reformować kraj w stronę integracji europejskiej. Są jednak zdania, że wielu jego członków, z uwagi na ich nacjonalistyczną przeszłość, nie będzie miało wystarczająco dużo determinacji, by kraj spełniał kryteria niezbędne dla postępów na drodze do UE". To ocena wystawiona przez ambasadorów UE, cytowana przez "Danas".

Co oznacza określenie "nacjonalistyczna przeszłość"? Ni mniej, ni więcej - bezpośrednią współpracę z Miloszeviciem, którego wspierał i rozgrzeszał ze wszelkich zbrodni Szeszelj. W nowej ekipie takich ludzi nie brakuje. Nowy prezydent Serbii Tomislav Nikolić był członkiem gabinetu Miloszevicia. I to samo w sobie pewnie nie jest grzechem, którego nie mogłyby wybaczyć Bruksela lub Waszyngton. Ma on jednak na sumieniu zupełnie świeże wypowiedzi, które niepokoją także sąsiadów. Do tego stopnia, że nikt z Bałkanów nie chciał uczestniczyć w jego inauguracji. Zanegował ludobójstwo w Srebrenicy, a Vukovar nazwał serbskim miastem.

Nikolić naraził się Bośniakom i Chorwatom. Nie ma przyjaciół blisko, nie ma wsparcia w Europie i w Stanach Zjednoczonych, ale ma w Rosji. Tych sympatii nigdy nie ukrywał. Nie musiał, bo dla Serbów Rosja zawsze była krajem, który zawsze stał po ich stronie. To w Moskwie azyl znalazła żona Miloszevicia i jego brat. Rosja wspierała i wspiera Belgrad w sprawie Kosowa. Rosja to przyjaciel. A bycie przyjacielem zobowiązuje. Rosyjski ambasador w Belgradzie w trakcie kampanii wyborczej pojawił się na wiecu partii obecnego prezydenta. Przekonywał, że Serbowie nie mają lepszego sojusznika niż Rosja. Ambasador Aleksandr Konuzin krytykował ówczesne władze Serbii, że zbyt mało robią dla ochrony swoich rodaków Kosowie.

Teraz może przyjść czas na płacenie rachunków za takie poparcie. "Danas" napisał: "Czy Rosja ma wpływ na tworzenie rządu Serbii, stanie się jasne, gdy w ręce Rosjan wpadną - EPS i Telekom". EPS to państwowa firma zawiadująca sieciami energetycznymi, a Telekom to lokalny gigant telekomunikacyjny. Rynkowa wartość tylko tego ostatniego przekracza wysokość całego serbskiego zadłużenia. Rosjanie mają się więc o co starać, a stawką jest nie tylko geopolityka i bezpośrednie wpływy na serbską elitę. Nikt nie powinien się więc zdziwić, jeżeli Belgrad uzna niepodległość Abchazji i Południowej Osetii.

Jest jeszcze sprawa Kosowa. Ta była serbska prowincja, która od 2008 roku faktycznie jest niepodległa od Belgradu, we wrześniu ma skończyć z międzynarodowym protektoratem. Będzie niezależnym, suwerennym i niepodległym europejskim państwem. Tego obecne władze Serbii nie zamierzają akceptować.

Poprzednikom także nie mieściła się w głowie wizja uruchomienia w Belgradzie kosowskiej ambasady. Kosowo jest częścią Serbii - to dogmat powtarzany niezależnie od tego, czy rząd jest proeuropejski, czy dystansuje się od Europy. Teraz można się jedynie spodziewać usztywnienia stanowiska. Zamrożenia niemrawego dialogu o konkretnych i praktycznych sprawach, takich jak księgi stanu cywilnego, księgi wieczyste, podatki czy finansowanie serbskich enklaw w Kosowie.

10 lipca Daczić powinien zostać zaprzysiężony jako kolejny serbski premier. Powinien wygłosić expose. Słowa, których użyje, mogą być tymi samymi, których miał wiele, tłumacząc dziennikarzom politykę Miloszevicia.