Znani i lubiani nie potrafią się na ogół odnaleźć w polskiej polityce - uważają eksperci. Ich zdaniem, zdobywanie przez partie popularności poprzez angażowanie znanych ze świata sportu czy kultury ludzi nie psuje demokracji, a niekiedy ją pobudza.

"W demokratycznym systemie polityka jest dziedziną otwartą, w której mogą uczestniczyć przedstawiciele różnych środowisk, również artystycznych, sportowych, naukowych - ludzi z tych obszarów życia społecznego, na których rodzą się doświadczenia mające wartość polityczną" - powiedział PAP medioznawca prof. Maciej Mrozowski. Jak jednak zauważył, często wartość polityczną zastępuje się wartością partyjną. "Liczy się na to, że znani i lubiani ludzie przysporzą głosów danej partii" - podkreślił. Jego zdaniem, to jest częste zjawisko przenoszenia popularności z jednej sfery do drugiej.

Według niego, partie decydują się na angażowanie popularnych osób, ponieważ liczą na poparcie tych obywateli, którzy nie chodzą zazwyczaj do wyborów i nie są zainteresowani polityką. Czynnikiem rozstrzygającym o oddaniu głosu w wyborach dla pewnej części elektoratu nie są więc polityczne preferencje i program partii, lecz sympatia dla kandydującej gwiazdy. Dla prof. Mrozowskiego, przykładem jest znany piłkarz Jan Tomaszewski, który ma szansę na mandat poselski. Jak mówił, wyborcy, którzy normalnie by nie uczestniczyli w wyborach, myślą: "on to zrobi porządek w tym parlamencie, on im pokaże".

"To jest cyniczna gra ze strony partii"

"To jest cyniczna gra ze strony partii, która ma na celu wykorzystanie popularności znanych osób, sportowców, aktorów czy reżyserów" - uważa socjolog prof. Jacek Raciborski. Jak podkreślił w rozmowie z PAP, przeważnie większość znanych osób, które kandydują do parlamentu, odpada, jednak w wyborach do Sejmu, gdzie głosy liczy się proporcjonalnie, przynoszą one partii pewną liczbę głosów. Dobrym pomysłem, zdaniem profesora, było wystawienie przez PSL w Warszawie, okręgu trudnym dla partii rolników, mistrza olimpijskiego w skoku o tyczce Władysława Kozakiewicza.

Socjolog uznał zjawisko przyciągania wyborców za pomocą znanych nazwisk za marginalne, które - w jego ocenie - nie psuje polskiej demokracji, a może przynieść pewne korzyści. "Te znane postaci trochę przydają popularności wyborom, także w tabloidach, i tym sposobem to pełni pewną pozytywną rolę - zwraca uwagę na wybory tych osób na ogół pasywnych albo zainteresowanych tylko światem tabloidów" - powiedział prof. Raciborski.

Zdaniem prof. Mrozowskiego, "być albo nie być" partii politycznych zależy często od "dopływu świeżej krwi": zaangażowania osób reprezentujących interesy marginalizowanych dotychczas grup społecznych i problemów lub pozyskania osób znanych i lubianych. Jak podkreślił, członkami partii mającej wpływ na władzę powinni być nie tylko eksperci kreujący koncepcje polityczne i działacze polityczni, ale też ludzie popularni. Zdaniem profesora, w liczącej się partii o silnym elektoracie "powinni być też tacy harcownicy, którzy popularyzują partię, nadają jej ludzką twarz, nie tylko politycy, ale też bożyszcza ludu".

Rekordowe wejście do parlamentu aktorów, artystów czy ludzi pióra nastąpiło w 1989 roku

Prof. Raciborski przypomniał, że w historii polskiego parlamentu posłami i senatorami było wiele popularnych osób. Rekordowe wejście do parlamentu aktorów, artystów czy ludzi pióra nastąpiło w 1989 roku. Do parlamentu dostali sie wtedy m.in. Gustaw Holoubek, Andrzej Szczepkowski, Andrzej Łapicki. "Demokracja zaczęła się od wielkiego poruszenia w środowiskach artystycznych. Po objęciu funkcji parlamentarnych ci ludzie wywiązywali się ze swoich obowiązków fatalnie" - powiedział socjolog.

"Niektórzy z nich okazują się osobami wartościowymi politycznie, potrafiącymi definiować i rozumieć problemy społeczne. Niestety, często zdarza się tak, że są oni całkowicie nieużyteczni i pozostają później takimi żołnierzami partyjnymi, którzy głosują tak, jak im się każe" - powiedział Mrozowski.

Jak podkreślił, "ci ludzie to jest trzecia liga, bo właściwie, poza Reaganem i Schwarzeneggerem, w polityce przedstawiciele środowisk artystycznych nie odegrali większej roli i nie odegrają". "W Polsce ci ludzie na ogół nie sprawdzają się, a niektórzy z nich odczuwają wręcz, że to zaszkodziło ich karierze" - powiedział.