Dr Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, o zakończeniu przez Bartosza Arłukowicza współpracy z SLD i przejściu do rządu:

"Sympatie polityczne Polaków są już ustabilizowane i tego typu migracje nie wzbudzają przesadnego zainteresowania wyborców, co udowodnił przypadek Włodzimierza Cimoszewicza. Mimo olbrzymiego nagłośnienia sprawy przez media, notowania Grzegorza Napieralskiego po odejściu Cimoszewicza nie tylko nie spadły, ale nawet zaczęły rosnąć.

Traktujmy to więc, jako przedwyborczy rytuał, który przerobiliśmy ostatnio w 2007 r. Coś, co ma raczej znaczenie symboliczne aniżeli realne. Jako element rywalizacji SLD z Platformą Obywatelską o podobny segment wyborców.

Pamiętajmy, iż podstawą ogólnokrajowej kariery Bartosza Arłukowicza była jego, niewątpliwie bardzo efektowna, praca w komisji próbującej rozwikłać tzw. aferę hazardową. Kompetentne wypowiedzi i przyciskanie do muru prominentnych polityków PO stały się znakiem rozpoznawczym Arłukowicza.

Teraz znajdzie się on w tych samych ławach poselskich, co Mirosław Drzewiecki i inne osoby przewijające się wówczas w przesłuchaniach, co niejako odbiera mu tę specyfikę. Poza tym polscy wyborcy są już chyba zbyt dojrzali, aby na serio traktować zmiany przynależności partyjnej przez polityków i ich poglądów z dnia na dzień. Bardziej reagują na nazwiska ogólnokrajowych liderów oraz nazwy samych partii.

Dla Bartosza Arłukowicza oznacza to zapewne cierpliwe czekanie na to, że PO będzie tworzyła rząd i przy tej okazji otrzyma on jakąś poważną posadę. Niestety w polityce jest trochę jak w gospodarce rynkowej, nie ma nic za darmo.

Myślę, że na sondaże poparcia dla partii nie będzie transfer Arłukowicza miał najmniejszego przełożenia. Nie będzie miał także przełożenia na wynik wyborczy. Bartosz Arłukowicz jest politykiem ze Szczecina, a więc z miasta, z którego zawsze kandydował Grzegorz Napieralski. Można się, zatem spodziewać, że Arłukowicz byłby na liście SLD drugim czy trzecim kandydatem, a jego personalny elektorat nie przekraczałby kilku tysięcy osób.

Obecnie trudno jest odpowiedzieć na pytanie, czy Arłukowicz wzmocni PO, bo elektorat tej partii jest bardzo zróżnicowany. Są tam osoby, które odwołują się do antypeerelowskiego resentymentu, i dla nich wszystko, co się wiąże z pojęciem lewicy i SLD jest z góry naznaczone. PO zyskała też poparcie wielu młodszych, mniej zideologizowanych wyborców, dla których przybycie sympatycznego polityka może być dodatkowym przyczynkiem do głosowania na tę partię.

Przed wyborami można się spodziewać kolejnych transferów, choć to raczej resztki PJN będą tutaj ewentualnie przymierzane do różnych formacji. Na lewicy teoretycznie na ruch w stronę PO mogłyby być chętne osoby związane ze środowiskiem Aleksandra Kwaśniewskiego. Gdyby jednak odeszły z SLD, to Kwaśniewski pozbawiłby się resztek wpływów, które i tak osłabły w ostatnich latach. Moim zdaniem powoduje to, że prawdopodobieństwo takich transferów z każdym dniem maleje.

SLD opiera się na trzech filarach - popularnym przewodniczący, nazwie, która gwarantuje setki tysięcy głosów i taktyce sytuującej partię między PO a PiS. W zależności od sytuacji SLD wspiera jedną, bądź drugą z nich albo odcina się od obu. Bartosz Arłukowicz żadnym elementem tych trzech filarów nie był. Myślę, że jest to wydarzenie na obrzeżach SLD. Politycy, którzy odchodzili z tego ugrupowania nie odegrali żadnej samodzielnej roli w polskiej polityce".