Brak komunikacji między ośrodkami decyzyjnymi - to zdaniem przedstawicieli kibiców Legii Warszawa jeden z powodów zajść, do jakich doszło na boisku po finale piłkarskiego Pucharu Polski w Bydgoszczy. We wtorek Legia pokonała rzutami karnymi Lech Poznań 5:4.

"Oczywiście, nie tak powinno wyglądać zakończenie spotkania. Wejście na murawę jest zabronione, ale można było wszystko tak zorganizować, aby kibice mogli wspólnie z zawodnikami cieszyć się po zdobyciu trofeum. Nie trzeba od razu karać, wystarczy umożliwić fanom realizację ich zamierzeń, jednak w ramach prawa i w przemyślany sposób, który nie zagrozi niczyjemu bezpieczeństwu, ani samemu widowisku" - powiedział Michał Wójcik ze Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa (SKLW) na czwartkowej konferencji prasowej.

"Problemem w Bydgoszczy okazał się brak komunikacji między ośrodkami decyzyjnymi, a także brak umiejętności przewidywania wydarzeń. Już przy pierwszym karnym niektórzy kibice stali na płocie oddzielającym trybuny i boisko. Gdyby w pobliżu sektora było nie 30, a na przykład 120 ochroniarzy, może wówczas ich liczba podziałałaby w ten sposób, że fani nie zdecydowaliby się na opuszczenie trybun" - dodał.

Zdaniem Wojciecha Wiśniewskiego (SKLW), sędzia Paweł Gil nie powinien dopuścić do wykonania ostatniej jedenastki, dopóki kibice nie wrócą na swoje miejsca. "Kiedyś na Legii delegat ds. bezpieczeństwa przerwał spotkanie z powodu rzekomego znaku rasistowskiego. Teraz też trzeba było przerwać grę".

Kibice Legii poinformowali, że we wtorek do Bydgoszczy pojechało 6,5 tysiąca sympatyków stołecznej drużyny. "Naszą rolą jest zapewnienie, aby kibice w jak największej liczbie i zachowaniu porządku dotarli na mecz. Większość z nich pojechała specjalnymi pociągami. W niemal wzorowy sposób, bez incydentów, dotarli na stadion. Na nasz wniosek powiększony został sektor buforowy, między sektorami z fanami obu zespołów. Poprosiliśmy też o specjalną siatkę, która zapobiegałaby rzucanie czegokolwiek w stronę kibiców rywali. Co mogliśmy, to zrobiliśmy. Na samym obiekcie nie mieliśmy nic do powiedzenia, decydował organizator i służby ochrony" - stwierdził Wiśniewski.

Przedstawiciele kibiców Legii przyznali, że fani nie powinni wbiegać na murawę, zasłaniać twarzy (m.in. kominiarkami) oraz wnosić i używać środków pirotechnicznych, ale jednocześnie przyznali, że nie mogą wziąć odpowiedzialności za zachowanie każdego z osobna.

"Nie znamy z imienia i nazwiska wszystkich fanów, nie mamy wpływu na wszystkich, możemy jedynie apelować i prosić o spokój, aby nie spożywali alkoholu, bo nie wejdą na stadion. Nasze stowarzyszenie stara się wprowadzić jakieś normy prawne dopuszczające częściowe wykorzystanie środków pirotechnicznych. W kilku krajach, jak Dania czy Norwegia, są dopuszczone, ale pod nadzorem firm i dla przeszkolonych kibiców, w cywilizowany sposób" - przyznali.

Wójcik i Wiśniewski tłumaczyli zachowanie kibiców "emocjami, nad którymi nie da się do końca zapanować. "Często fani świętują zdobycie jakiegoś trofeum na murawie. Nasi fani tak postąpili w przypływie entuzjazmu i radości, po meczu, w którym pokonaliśmy mistrza Polski. Oni zwyczajni się cieszyli, a intencją nie było wywoływanie awantur. Nawet na filmach nie widać agresji, podbiegli do piłkarzy, chcieli zdobyć pamiątkę z finałowego spotkania" - ocenili.

We wtorkowy wieczór, po zakończeniu finału PP, pseudokibice zdemolowali stadion bydgoskiego Zawiszy. W ruch poszło wszystko, co mieli pod ręką. Blisko pół godziny trzeba było czekać na ceremonię wręczenia trofeum. Fani Legii, których zespół wygrał 5:4 w serii "jedenastek", tuż po ostatnim rzucie karnym wbiegli na murawę stadionu i rozebrali swoich piłkarzy do bielizny. Radość nie trwała jednak długo, kilka chwil później pojawiły się wyzwiska kierowane w stronę kibiców poznańskiego Lecha, którzy także znaleźli się na murawie boiska. Rozpoczęła się przepychanka z ochroną i policją oraz demolowanie bydgoskiego stadionu.

W ruch poszło wszystko, co było pod ręką wandali: elementy ogrodzenia, głośniki, plastikowe krzesełka. Ucierpiał także sprzęt telewizyjny; jeden z operatorów TVP został powalony na murawę. Policja oddała strzały z broni hukowej, a ochrona wepchnęła agresywnych kibiców z powrotem na trybuny.

W zabezpieczeniu spotkania brało udział 1300 policjantów, w tym 600 z Warszawy, Poznania, Olsztyna, Łodzi i Białegostoku. Do akcji włączono także 38 psów służbowych z przewodnikami oraz dwa helikoptery z Komendy Głównej Policji i Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.