Trzęsienie ziemi oraz będące jego skutkiem tsunami i awarie elektrowni atomowych w perspektywie krótkoterminowej mocno dotkną japońską gospodarkę. Prawdopodobnie skutki kataklizmu będą odczuwalne dłużej i silniej, niż początkowo przypuszczano.
Aby zapobiec panice wśród inwestorów Bank of Japan wpompował wczoraj w gospodarkę 15 bilionów jenów (183 mld dolarów). To największa taka interwencja w historii japońskiego banku centralnego. Nie zapobiegło to jednak dużym spadkom na tokijskiej giełdzie – indeks Nikkei spadł wczoraj o prawie 6,2 proc.
Japońskie władze na razie nie chcą szacować strat materialnych, ale robią to zagraniczne instytucje finansowe. Według Credit Suisse całościowe koszty dla gospodarki (oprócz samych zniszczeń także np. utracone zyski z powodu wstrzymania produkcji i eksportu) wyniosą nie mniej niż 171 miliardów dolarów, co odpowiada 3,1 proc. rocznego PKB Japonii wynoszącego ok. 5,4 biliona dolarów. Z kolei ubezpieczyciele oceniają, że będą musieli wypłacić odszkodowania sięgające 34 miliardów.

Odbicia nie będzie

Z punktu widzenia gospodarki najpoważniejszym problemem są teraz przerwy w dostawach prądu, gdyż utrudnią one wznowienie produkcji. A to z kolei – oraz możliwe czasowe podniesienie podatków – opóźni powrót wzrostu gospodarczego. W czwartym kwartale zeszłego roku japoński PKB skurczył się w skali rocznej o 1,3 proc. Według prognoz w bieżącym kwartale miał wzrosnąć o 0,5 proc., co odpowiada dwuprocentowemu wzrostowi w skali rocznej. – Japońskiej gospodarce wyjście z obecnego okresu uśpienia prawdopodobnie zajmie więcej czasu, niż się spodziewaliśmy. Przewidywaliśmy, że nastąpi to w okresie kwiecień – czerwiec, ale teraz uważamy, że w lipcu – wrześniu lub nawet w październiku – grudniu – ogłosił japoński bank inwestycyjny Nomura. Zdaniem jego analityków spadek PKB odczuwalny będzie dopiero w przyszłym kwartale. Natomiast Bank of America Merrill Lynch uważa, że w skali całego roku japoński PKB spadnie wskutek trzęsienia o co najmniej 0,2 – 0,3 proc.
Co gorsza, według Nomury mało prawdopodobne jest, że po obecnym spadku nastąpi gwałtowne odbicie się, podobnie jak to miało miejsce po poprzednim wielkim trzęsieniu – w Kobe w 1995 r. I to mimo że japońska gospodarka jest w ogólnie lepszej kondycji niż wówczas, a zniszczenia są mniej dotkliwe dla produkcji (tereny, które teraz ucierpiały, wytwarzają nieco ponad 7 proc. PKB kraju, podczas gdy w 1995 r. było to ponad 12 proc.). Wskutek tamtego trzęsienia PKB skurczył się o 2 proc., ale później ostro poszedł w górę. Wtedy jednak cena ropy wahała się w granicach 17 – 21 dolarów za baryłkę, a dolar wart był około 100 jenów. Dziś baryłka kosztuje ponad 110 dolarów, a za dolara trzeba zapłacić już tylko 82 jeny – pierwsza podnosi koszty produkcji, drugi – zmniejsza dochody z eksportu, który jest podstawą japońskiej gospodarki. Jeśli do tego dojdą wspomniane przerwy w dostawach prądu, szanse na gwałtowne odbicie się spadają.



Dług zbyt duży

Inną kluczową różnicą w porównaniu z rokiem 1995 jest znacznie większy – wynoszący obecnie prawie 200 proc. PKB – dług publiczny Japonii. Brak planu na jego zmniejszenie spowodował, że Standard & Poor’s obniżył w styczniu rating Japonii, a tym samym zagroził też Moody’s.
To powoduje, że rząd nie będzie mógł w nieograniczony sposób wydawać pieniędzy na odbudowę. Gabinet Naoto Kana na razie nic nie mówił ani o kosztach odbudowy, ani o tym, skąd weźmie nią pieniądze. Wśród analityków spekuluje się jednak, że może dojść do czasowego podniesienia podatków bądź skorzystania z rezerw walutowych, które przekraczają bilion dolarów i ustępują tylko chińskim. Odbudowa po trzęsieniu w Kobe kosztowała 100 miliardów dolarów. Teraz Bank of America Merrill Lynch szacuje, że będzie to co najmniej 1 proc. PKB, czyli 54 miliardy dolarów, a Nomura – minimum 61 miliardów.
Tragedia w Japonii nie zatrzyma polskiej gospodarki
Trzęsienie ziemi w Japonii nie powinno mieć większych konsekwencji dla polskiej gospodarki. Największa skala zniszczeń nie objęła głównych obszarów przemysłowych kraju. Do tego, z powodu dużej odległości, firmy sprowadzające komponenty z Japonii w większości przypadków nie zaopatrują się na bieżąco, ale mają spore ich zapasy.
Bez zakłóceń pracują Toyota Motor Manufacturing Poland w Wałbrzychu, produkująca skrzynie biegów i silniki, oraz Toyota Motor Industries Poland w Jelczu-Laskowicach, wytwarzająca silniki wysokoprężne. – Nie przerywamy produkcji, bo mamy zapasy – powiedział PAP Grzegorz Górski z Toyota Motor Manufacturing Poland w Wałbrzychu.
Piotr Słowik, dyrektor administracyjny w NGK Ceramics Polska, uważa, że na razie trudno jest oszacować długoterminowy wpływ kataklizmu na polski zakład. Firma produkuje ceramiczne wkłady do silników Diesla. Bezpośrednich skutków kataklizmu nie odczuwa na razie tyska fabryka Toyo Seal Poland, zajmująca się produkcją uszczelek do łożysk tocznych.
W dłuższej perspektywie analitycy Towarzystwa Ubezpieczeń Euler Hermes spodziewają się spadku tempa napływu japońskich inwestycji do Polski, jednak nie będzie ono duże. – W pewnych sektorach, np. w energetyce, zapowiadane wejście na polski rynek zapewne zostanie odłożone, natomiast w innych – zwłaszcza gdy de facto inwestorami są oddziały japońskich koncernów z Europy, Niemiec czy Belgii – zapewne niekoniecznie – mówi Tomasz Starus, główny analityk i dyrektor biura oceny ryzyka w Towarzystwie Ubezpieczeń Euler Hermes.