"Już w 1939 r. w przededniu wybuchu wojny, przywódcy mniejszości w Niemczech byli prześladowani, nawet na szczeblu lokalnym. Odbieranie majątków, aresztowania były na porządku dziennym. Wyobrażam sobie, że prześladowanych była znaczna grupa osób, od kilkuset do kilku tysięcy.
Jak rozpoczęła się wojna, już nawet nie działacze, ale osoby przyznające się do narodowości polskiej były wysyłane do obozów koncentracyjnych pod zarzutem działalności na szkodę Niemiec. Znam losy czterech rodzin z Górnego Śląska, których członkowie właśnie z tego powodu trafili do obozu. Z tym, że wszyscy przeżyli, a część z nich nawet wróciła w 40. roku do Niemiec, bo byli gospodarzami na znaczących majątkach i władze doszły do wniosku, że lepiej się przysłużą opiekując się tymi gospodarstwami.
Mniej znaczący działacze Związku Polaków w Niemczech też mieli szansę wyjść z obozu, jeśli np. sąsiedzi za nich poręczyli. Mniejszość polska nie stanowiła dla Hitlera zagrożenia, oni nawet nie mieli kontaktów z późniejszym antyhitlerowskim ruchem oporu.
Poważne niebezpieczeństwo groziło liderom, dlatego masowo uciekali z Niemiec. Ci, którym nie udało się uciec, w większości zginęli. Znam dwa przykłady przywódców, którzy wyjechali z Niemiec w ostatniej chwili. Edmund Osmańczyk, komentator i dziennikarz, trafił do Polski, do roku 80. był posłem na Sejm PRL. Z kolei Arka Bożek, wybitny działacz polski na Śląsku Opolskim, przedostał się na Zachód i tam działał w polskich strukturach emigracyjnych.
Losy tych Polaków są jednak bardzo zagmatwane. Bywało tak, że po wojnie byli podobnie prześladowani w PRL w czasach stalinowskich i starali się wrócić do Niemiec. Ich potomkowie są dziś w wielu przypadkach ponownie obywatelami niemieckimi i albo mają luźne związki z Polską, albo się w ogóle do polskości nie przyznają.
Rehabilitacja tych osób będzie miała symboliczne znaczenie, ale raczej nie dojdzie do grupowej rehabilitacji wszystkich działaczy związku. Przypuszczam, że będzie to dotyczyło konkretnych osób".