Nieodśnieżone drogi mogą zdecydować o wynikach drugiej tury wyborów. Jeszcze do niedawna wydawało się, że większość dotychczasowych burmistrzów czy prezydentów ma zwycięstwo w kieszeni.
Od kilku dni włodarze miast, miasteczek i wsi tłumaczą się, dlaczego ulice są nieodśnieżone, a mieszkańcy marzną, trwoniąc czas i benzynę w korkach i pomstując na panującą władzę. Na ulice wyjechały więc wszystkie piaskarki i pługi, zwołano posiedzenia sztabów antykryzysowych. Miał to być pokaz sprawności.
W Krakowie mieszkańcy, którzy porzucili samochody na rzecz komunikacji miejskiej, mogli się nią wczoraj poruszać za darmo. Podobnie ma być dziś w Radomiu. Przy okazji prezydent Krakowa Jacek Majchrowski wykorzystał sytuację, by wypunktować rywala: podnosił, że gdy przyszły śnieżyce, wojewoda małopolski Stanisław Kracik jest na urlopie. Ale wojewoda wrócił do pracy z urlopu, który nawiasem mówiąc, wziął specjalnie na czas kampanii, i zwołał posiedzenie sztabu kryzysowego.
W Krakowie sytuacja jest specyficzna, bo rywalizuje ze sobą dwóch kandydatów sprawujących urzędy. Zwykle jednak jest tak, że najbardziej obrywa osoba trzymająca władzę, bo opozycja wali w nią zimą jak w bęben. Tak było w Lublinie, gdzie poseł PiS Lech Sprawka punktował swojego konkurenta z Platformy, wiceprezydenta miasta Krzysztofa Żuka. Krytyka była typowa: prognozy pogody były znane od kilku dni i ratusz mógł się lepiej przygotować. A że tego nie zrobił, to znaczy, że nieudolny. W Radomiu prezydentem jest polityk PiS Andrzej Kosztowniak. Kandydat PO Piotr Szprendałowicz, żeby skrytykować jego zachowanie w obliczu ataku zimy, zwołał specjalną konferencję prasową.
Takie polityczne ataki mogą się okazać skuteczne i odwrócić dotychczasową tendencję, która dawała zdecydowaną przewagę tym, którzy do wyborów sprawowali urząd. Np. w poprzednich wyborach na 25 największych miast tylko w jednym kandydat startujący z fotela prezydenta je przegrał.
A to oznacza, że łatwiej było odwołać prezydenta w referendum, jak to się stało w tej kadencji, np. w Częstochowie czy Łodzi, niż pokonać go w wyborach. Teraz te miasta razem z Poznaniem, Opolem i Szczecinem staną się miejscem najbardziej zaciętych pojedynków wyborczych.
Jednak tym razem ich wynik wcale nie jest przesądzony. Tym bardziej że, co podnosi Wojciech Jabłoński, politolog, do niższej zwykle niż w pierwszej turze frekwencji trzeba doliczyć czynnik pogodowy. Po prostu: ludziom nie będzie się chciało brnąć na wybory w mrozie i zamieci. A to zadziała na korzyść tych, którzy startują z drugiego miejsca.
Tam, gdzie drogi będą zasypane, ludzie mogą zrezygnować z udziału w wyborach

Michał Kulesza, współtwórca reformy samorządowej

Czy zima zamiesza w drugiej turze wyborów?
To bardzo prawdopodobne. Przecież te wybory odbywają się jeszcze w 700 miejscach w Polsce, nie tylko w Sopocie czy w innym sporym mieście, gdzie większą rolę odgrywają emocje polityczne. Ale wszędzie tam, gdzie polityka zejdzie na bok, zima może mieć decydujące znaczenie. Bo jeśli ktoś ma jechać cztery godziny przez zaspy, aby dojechać do lokalu na wybory, to może po prostu zrezygnować. Wyroki polityczne są splotem racjonalnego i emocjonalnego myślenia.
To oznacza, że zima może zachwiać przewagą kandydatów startujących z funkcji burmistrza czy wójta?
To zależy od rezultatów pierwszej tury. Bo logika drugiej jest taka, że ten, kto po pierwszej turze dostał drugi wynik, szuka poparcia u tych, którzy odpadli. Czyli w drugiej turze głosuje się przeciw najsilniejszemu kandydatowi, a nie za tym drugim.