Rząd Merkel przedstawił pierwszy oszczędnościowy plan wydatków państwa. Oszczędzać mają niemal wszystkie resorty. Cięcia nie ominą też najuboższych. Osoby długotrwale bezrobotne stracą ubezpieczenia zdrowotne i zasiłki na dzieci
Niemcy na poważnie zaczynają zaciskać pasa. Przyszłoroczny budżet, który zostanie przyjęty w środę, będzie pierwszym krokiem w kierunku wprowadzenia tzw. zadłużeniowego hamulca.
Oszczędności nakazuje uchwalona rok temu poprawka do konstytucji, która zakłada, że od 2016 r. deficyt budżetowy może wynosić maksymalnie 0,35 proc. PKB. – Robimy pierwszy krok w tym kierunku. Kryzys pokazał Niemcom i całej Europie, że nie można na dłuższą metę żyć ponad stan – wyjaśniał minister finansów Wolfgang Schaeuble, prezentując założenia budżetu oraz perspektywę gospodarczą na najbliższe lata. Tegoroczny rekordowy deficyt w wysokości 65 mld euro (6 proc. PKB) już się nie powtórzy. W 2011 r. spadnie do 57,5 mld euro, rok później sięgnie już tylko 40 mld, w 2014 – 24 mld, by w 2016 wylądować poniżej granicy 10 mld euro. Berlin nie ukrywa, że chciałby, aby jego reformy stały się wzorem dla całej tkwiącej w zadłużeniowej pułapce Unii.

Przede wszystkim cięcia

Podstawową receptą na równoważenie budżetu jest dla chadecko-liberalnej koalicji obniżanie wydatków. W 2011 r. niemieckie państwo wyda o 4 proc. mniej niż dziś. W 2012 r. zaoszczędzone ma być kolejne 2 proc. Nie obędzie się bez bolesnych cięć. Zacisnąć pasa będą musiały prawie wszystkie resorty, z wyjątkiem obronności, gdzie oszczędności przyjdą później, oraz ekologii i energetyki uważanych za najbardziej obiecującą branżę przyszłości. Np. minister pracy i spraw socjalnych dostanie o 8 proc. mniej pieniędzy niż rok wcześniej. Oznacza to, że państwo przestanie płacić składkę na ubezpieczenie zdrowotne dla osób żyjących z długoterminowych zasiłków dla bezrobotnych (tzw. Hartz IV). Stracą oni także wynoszący ok. 300 euro dodatek na dzieci. Cięcia socjalne już wzbudziły opór lewicowej opozycji, związków zawodowych, a nawet duchownych. Spowodowały też spadek notowań gabinetu Merkel do najniższego poziomu od czasu przejęcia władzy jesienią ubiegłego roku.



Ma się obyć za to bez podwyżek najważniejszych podatków: dochodowego oraz dla przedsiębiorców. Takie pomysły pojawiały się w obozie chadeckim oraz na lewicy, zostały jednak zdecydowanie odrzucone przez współkoalicjanta FDP. – Liberalna partia wicekanclerza Guido Westerwellego, która szła do wyborów pod hasłem obniżek podatków, ma spore trudności z wytłumaczeniem się wyborcom – mówi nam berliński komentator Hans Peter Schuetz. FDP już i tak zgodziło się na fiskalne ustępstwa. Od przyszłego roku mają zostać wprowadzone specjalny podatek dla producentów energii atomowej, podatek od obrotów finansowych, a także kosmetyczne zmiany w stawkach VAT na niektóre produkty.

Gospodarka się rozpędza

Rząd Merkel liczy, że większe pole manewru przy kolejnych cięciach umożliwi mu wychodząca z kryzysu gospodarka. Kluczowe dla niemieckiego PKB sektory produkcji maszyn, samochodów czy chemikaliów wróciły do poziomu sprzed kryzysu i nadal przyspieszają. Niektóre fabryki nie nadążają z realizacją zamówień – wynika z opublikowanego w weekend raportu niemieckiej federacji producentów (VDMA). Wszystkie te branże zatrudniające łącznie prawie milion osób zanotowały w maju 61-proc. wzrost zamówień w porównaniu z ubiegłym rokiem. Zwiększająca się produkcja i malejące bezrobocie (7,5 proc w czerwcu – to najniższy wskaźnik od grudnia 2008 r.) skłoniły np. Commerzbank do podwyższenia perspektywy wzrostu z 1,8 do 2,5 proc. PKB. A rozpędzający się niemiecki silnik UE to dobra wiadomość także dla Polski, która liczy, że przy dzieleniu unijnego budżetu Berlin nie będzie zanadto skąpy.
61 proc. – o tyle w maju wzrosła produkcja m.in. maszyn i samochodów
0,35 proc. PKB – tyle ma wynosić od 2016 r. górna granica deficytu budżetowego zapisana w zeszłym roku w konstytucji