Rozmowa z Waldemarem Pawlakiem, kandydatem PSL na prezydenta, wicepremierem - Jaką rolę widzi pan dla siebie w tej kampanii, nie ma pan przecież dużych szans?
Uwielbiam takie pytania, które ustawiają rozmówcę. Rozumiem, że pan zagłosuje na innego kandydata. Każdy, kto uczestniczy w wyborach, ma prawo i możliwość wpływania na rzeczywistość. Ja chcę pokazać, jak może się zmienić rola, jaką pełni głowa państwa.
Może się zmienić?
Prezydent nie musi być stronnikiem opcji politycznej. Może działać jako siła mediacyjna i perswazyjna. Tak było w komisji trójstronnej, której przewodniczę, gdzie przedsiębiorcy i związkowcy razem zaakceptowali rozwiązanie dotyczące kryzysu.
W ten sposób prezydent dublowałby cały system polityczny.
Trzeba spojrzeć na to zupełnie inaczej. W Kancelarii Prezydenta powinno się znaleźć miejsce dla przedstawicieli wszystkich ugrupowań parlamentarnych. By nie było takich sytuacji, że Kancelaria Prezydenta nie komunikuje się z rządem.
Rząd miałby przez swojego ministra w kancelarii orientować się, czy np. zmiany w ochronie zdrowia nie napotkają na weto?
Tak, bo od razu byłaby jasność. To powinno dotyczyć spraw kontrowersyjnych, w których konieczne jest szerokie porozumienie, np. in vitro. Prezydent może wymusić porozumienie świata politycznego.
Sprawa KRUS to też ten przypadek?
Kolejny ulubiony temat w rozmowach ze mną. Ale chcę zauważyć, że KRUS jest bardziej nowoczesny od ZUS: jest jednolita niska składka i emerytura na podstawowym poziomie.
A ponowienie przez pana propozycji niskich składek i emerytur dla wszystkich – czy to nie pomysł kampanijny?
To propozycja pokazująca możliwe długookresowe rozstrzygnięcia. Polska jest krajem, w którym za kilkanaście lat zmniejszenie emerytur będzie największe – do połowy obecnego poziomu. Już dziś powinnismy myśleć, co zrobić, by system był efektywny, tani i prosty, a ludzie mogli lokować oszczędności jak najkorzystniej.
Myśli pan, że na takie tematy będzie czas w tej kampanii?
Ugrupowania, którym się wydaje, że na wieki wieków będą rozdawały karty w Polsce, już mówią, że nie chcą debaty. Uciekają w kierunku budowania sekt i napuszczania ludzi.
Nie ma pan wrażenia, że PO i PiS chcą was i SLD zmarginalizować, tak by osiągnąć system dwupartyjny?
Trzeba ocenić po objawach i zachowaniach. Jeśli oba ugrupowania będą odmawiały debaty, to znaczy, że są w cichym porozumieniu, jeśli chodzi o budowanie systemu dwupartyjnego.
A to oznacza, że wybór któregokolwiek z tych kandydatów skutkować będzie dalszą konfrontacją i bijatyką.
Ale teraz mamy chyba trochę oddechu od tej wojny?
Niech pan zwróci uwagę, że powołanie prezesów NBP i IPN zostało zastopowane przez PSL, a nie PiS. PiS byłby nawet za tym, by marszałek Komorowski wystąpił z wnioskami w tych sprawach, bo byłby powód do awantury w Sejmie.
Na ile pan wierzy w swoją wygraną?
Ja wierzę, że wszytko jest możliwie. Pomijam ostatni tragiczny miesiąc, bo tego nikt nie był w stanie przewidzieć. Ale gdyby panu rok temu ktoś powiedział, że Donald Tusk dokona takich zmian w rządzie i nie wystartuje w wyborach, uznano by go za człowieka szalonego.
Są jakieś sprawy do rozwiązania dla nowego prezydenta?
Oczywiście trzeba będzie wskazać prezesa NBP. Tu jest potrzebna zgoda. Bo gdyby prezes NBP był zaakceptowany większością konstytucyjną, to dawałoby mu mandat, by był osobą na miarę Alana Greenspana.
Ma pan kogoś na myśli?
Ja panu dziś powiem nazwisko, a jutro pana koledzy rzucą go na ruszt i ugrillują w ciągu tygodnia. Najważniejsze, że są takie osoby. Druga sprawa dotyczy armii. Warto się zastanowić nad tym, by te rozstrzygnięcia w sprawie wakatów podjąć po wyborach w atmosferze większego porozumienia, tak by armia była poza obszarem konfliktu politycznego.