W krajach zachodnich kandydaci na prezydenta w różnym stopniu muszą oddzielać kampanię wyborczą od sprawowanego urzędu. Na Ukrainie prawo nie karze za korzystanie ze środków publicznych podczas agitacji.

Z kolei w Rosji ustawa o wyborach szefa państwa nie ułatwia określenia granicy między kampanią a pełnieniem oficjalnej funkcji.

Dwie główne partie w USA jako kandydatów na prezydenta wystawiają zwykle gubernatorów stanów, senatorów lub urzędującego wiceprezydenta. Po pierwszej czteroletniej kadencji o reelekcję ubiega się też z reguły aktualny prezydent.

Senatorowie i gubernatorzy prowadzą z reguły kampanię nadal piastując oficjalnie te urzędy. Rzadko zdarza się, by senator rezygnował wtedy z mandatu. Postąpił tak np. senator Bob Dole, kandydat Republikanów w 1996 roku, ale nie zrobił tego żaden z dwóch senatorów startujących do Białego Domu w 2008 roku - Barack Obama i John McCain.

Wiceprezydentom najłatwiej jest godzić pełnione stanowisko z kandydowaniem do Białego Domu

Ponieważ kampania wyborcza jest czasochłonna, senatorowie minimalnie udzielają się wtedy w Kongresie, ograniczając się głównie do głosowań, które też niekiedy opuszczają. Nie ma jednak możliwości wzięcia urlopu na rok czy półtora, a tyle co najmniej trwa de facto w USA kampania prezydencka.

Gubernatorzy, spośród których w minionym półwieczu rekrutowało się znacznie więcej kandydatów na prezydenta, zwykle opierają kampanię na swoim dorobku jako sprawnych szefów administracji stanowej. Zazwyczaj więc nie rezygnują ze stanowiska. Tak właśnie było w przypadku Billa Clintona w 1992 roku i George'a W.Busha w 2000 roku.

Wiceprezydentom najłatwiej jest godzić pełnione stanowisko z kandydowaniem do Białego Domu, gdyż jest to urząd w pewnej mierze ceremonialny, a więc nie absorbujący czasowo jak np. urząd gubernatora.

W Niemczech prezydenta wybiera Zgromadzenie Federalne

Kandydaci prezydenccy pełniący zarazem urzędy państwowe muszą przedstawiać Federalnej Komisji Wyborczej (FEC) informacje, jaki czas poświęcili na kampanię wyborczą, a jaki na oficjalne obowiązki wynikające ze sprawowanego stanowiska. Dotyczy to także korzystania z rządowych środków transportu.

Sprawa ta jednak często jest przedmiotem sporów, gdyż w praktyce trudno ściśle oddzielić działalność urzędową od kampanii politycznej. Starających się o reelekcję prezydentów USA lub kandydujących wiceprezydentów oponenci często oskarżają o wykorzystywanie stanowiska i związanych z nim środków do prowadzenia kampanii wyborczej.

W Niemczech prezydenta wybiera Zgromadzenie Federalne, złożone z członków Bundestagu oraz takiej samej liczby delegatów krajów związkowych. Wynik wyborów prezydenckich łatwo zazwyczaj przewidzieć, bo zależy on od układu sił politycznych w Bundestagu oraz w parlamentach niemieckich landów.



Po raz pierwszy do małej kampanii przed wyborami prezydenckimi doszło w 2004 r.

Dlatego też kandydaci na prezydenta, wystawiani przez poszczególne partie, raczej nie prowadzą kampanii wyborczej.

Po raz pierwszy do małej kampanii przed wyborami prezydenckimi doszło w 2004 r. Zarówno zgłoszony przez chadeków i liberałów kandydat Horst Koehler, jak i kandydatka socjaldemokratów i Zielonych Gesine Schwan byli mało znanymi postaciami, dlatego wykorzystali czas przed wyborami, aby zaprezentować się opinii publicznej podczas spotkań z obywatelami i wywiadów.

Także w 2009 roku Schwan, która ponownie postanowiła się zmierzyć z Koehlerem, urzędującym już wówczas prezydentem, prowadziła kampanię, prezentując swój program na rozmaitych spotkaniach czy w mediach. Partia SPD utworzyła nawet swej kandydatce mały sztab wyborczy, który zajmował się organizacją kampanii, ale próżno było szukać plakatów wyborczych czy ulotek kandydatki na prezydenta.

We Francji zdarza się dość często, że politycy w trakcie piastowania ważnych funkcji prowadzą jednocześnie agitację wyborczą

Powiązanie wyborów prezydenckich w Niemczech z bieżącym układem sił w polityce budzi wiele kontrowersji. M.in. prezydent Koehler jest zwolennikiem wprowadzenia w kraju bezpośrednich wyborów prezydenckich.

We Francji zdarza się dość często, że politycy w trakcie piastowania ważnych funkcji prowadzą jednocześnie agitację wyborczą. Muszą jednak rozliczać się ze wszystkich swoich pozaurzędowych wydatków. Nad Sekwaną nie ma żadnych przeszkód konstytucyjnych, by najwyżsi urzędnicy państwowi - np. premier czy minister - podczas sprawowania swojej funkcji zajmowali się własną kampanią wyborczą.

Jak podkreślił jednak w rozmowie z PAP francuski politolog Georges Mink, niepisaną zasadą jest wyraźne oddzielenie sprawowanej funkcji i kampanii wyborczej. Oddzielenie to dotyczy też kwestii finansowych - urzędujący kandydaci w wyborach prezydenckich muszą pokrywać z własnych funduszy wydatki przeznaczone na swoją wyborczą agitację, np. wyjazdy na wiece z wyborcami.

Dość rzadko się zdarza, by kandydaci rezygnowali z funkcji publicznych na czas kampanii wyborczej

Dość rzadko się zdarza, by kandydaci rezygnowali z funkcji publicznych na czas kampanii wyborczej. Tak było w wypadku obecnego szefa państwa Nicolasa Sarkozy'ego, który w marcu 2007 roku podał się do dymisji ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych, by - jak zaznaczył - całkowicie oddać się walce o prezydenturę. Było to po części uzasadnione tym, że szef MSW nadzoruje we Francji organizację i właściwy przebieg wyborów.

Jak zaznaczył Mink, w ostatnich latach nie odnotowano we Francji żadnej głośnej afery związanej z nadużywaniem piastowanego urzędu dla celów prowadzonej kampanii wyborczej.

Zgodnie z francuską konstytucją, w wypadku nagłej śmierci lub ustąpienia prezydenta zastępuje go do czasu nowych wyborów przewodniczący izby wyższej - Senatu. W niedawnej historii Francji pełnił tę funkcję dwukrotnie (w 1969 i 1974 r.) gaullistowski polityk, długoletni przewodniczący Senatu Alain Poher. W 1969 r. Poher ubiegał się - bez powodzenia - o fotel prezydenta.



"Rzeczywistość jest taka, że urlopy biorą pojedynczy kandydaci, lecz większość z nich nawet nie zawraca sobie tym głowy"

Na Ukrainie prawo nie zobowiązuje kandydatów na prezydenta sprawujących stanowiska państwowe do brania urlopu na czas kampanii. Nie przewiduje również dla nich sankcji za korzystanie ze środków publicznych w trakcie agitacji wyborczej.

"Rzeczywistość jest taka, że urlopy biorą pojedynczy kandydaci, lecz większość z nich nawet nie zawraca sobie tym głowy" - mówi PAP Ołeksandr Czernenko z Komitetu Wyborców Ukrainy, organizacji społecznej nadzorującej przebieg wyborów.

Przed ostatnimi wyborami prezydenckimi spośród najważniejszych kandydatów urlop wziął jedynie przewodniczący parlamentu Wołodymyr Łytwyn. "Nie zważając na to, w trakcie kampanii Łytwyn jeździł po kraju za pieniądze podatników, tłumacząc, że są to zaplanowane wcześniej podróże służbowe" - mówi Czernenko.

"Choć prawo zabrania prowadzenia kampanii za środki publiczne, nie przewiduje za to żadnych kar"

Urlopu na czas kampanii wyborczej nie wziął także były prezydent Wiktor Juszczenko, który w ostatnich wyborach bez sukcesu ubiegał się o reelekcję, ani też była premier Julia Tymoszenko. Oni także wykorzystywali na potrzeby agitacji zasoby państwowe, takie jak przysługujące im środki transportu, w tym samoloty. Politycy ci podkreślali jednak, że prowadzą kampanię po godzinach pracy.

"Choć prawo zabrania prowadzenia kampanii za środki publiczne, nie przewiduje za to żadnych kar. Praktyki te nie wywołują na Ukrainie oburzenia społecznego, więc nasi politycy nie czują przed nimi żadnych oporów" - podkreślił Czernenko w rozmowie z PAP.

W Rosji ustawa o wyborach prezydenta Federacji Rosyjskiej zabrania kandydatom sprawującym urzędy państwowe lub municypalne wykorzystywania statusu służbowego do prowadzenia kampanii wyborczej. Przewiduje też, że tacy kandydaci na okres kampanii wyborczej zwalniani są z wykonywania obowiązków służbowych.

Za wykorzystywanie statusu służbowego do prowadzenia kampanii uważa się m.in. angażowanie podwładnych, korzystanie z pomieszczeń należących do organów państwowych bądź samorządowych, używanie służbowych telefonów, faksów, komputerów i środków transportu, a także występowanie w państwowych bądź municypalnych mediach.

We Włoszech nieznane jest zjawisko kampanii przed wyborami prezydenckimi

Jednocześnie ustawa stanowi, że przepisy te nie mogą być przeszkodą dla ubiegającego się o reelekcję prezydenta w wykonywaniu obowiązków głowy państwa, a dla deputowanych - w wykonywaniu ich mandatów.

W efekcie trudno jest ocenić, kiedy prezydent lub deputowany wykonuje konstytucyjne obowiązki, a kiedy prowadzi kampanię wyborczą. Kandydaci często oskarżają się wzajemnie o łamanie ustawy - zwłaszcza artykułu gwarantującego równy dostęp do mediów - jednak rzadko ma to konsekwencje prawne.

We Włoszech nieznane jest zjawisko kampanii przed wyborami prezydenckimi. Wynika to z tego, że głowę państwa na siedmioletnią kadencję wybiera parlament na połączonym posiedzeniu Izby Deputowanych i Senatu.



Kandydaci kampanii nie prowadzą, bo ich nazwiska - jak pokazały wybory w ostatnim czasie - pojawiają się niemal w ostatniej chwili

Kandydaci kampanii nie prowadzą, bo ich nazwiska - jak pokazały wybory w ostatnim czasie - pojawiają się niemal w ostatniej chwili. Faktycznie cała "mini-kampania" od przedstawienia kandydatury do głosowania sprowadza się jedynie do wypowiedzi w mediach. Kandydatura jest zaś wynikiem ustaleń i uzgodnień. W rezultacie udaje się uniknąć ostrych politycznych starć.

Ostatnie wybory z maja 2006 roku, w wyniku których po czwartym głosowaniu prezydentem został Giorgio Napolitano, Włosi zapamiętali z długiego odczytywania w auli obrad kart do głosowania i dwóch słów, rozbrzmiewających po kilkaset razy: Napolitano i "bianca", czyli czysta karta, wrzucana do urny. Te karty oddawała w głosowaniu przede wszystkim opozycyjna wówczas centroprawica.

Teraz jej lider, premier Silvio Berlusconi często w publicznych wystąpieniach ponawia propozycję wprowadzenia we Włoszech bezpośrednich wyborów prezydenta.