Pomimo nacisków wielu państw UE i apeli Komisji Europejskiej rząd w Berlinie stanowczo odrzuca propozycję, by na najbliższym szczycie Unii w Brukseli, w czwartek i piątek, zaakceptować plan pomocy dla pogrążonej w kryzysie finansowym Grecji. "Grecja nie prosiła o pieniądze - powtarza z uporem Merkel - Pilne decyzje nie są planowane".

"Angela Merkel i Margaret Thatcher - w Brukseli powoli narasta przekonanie, że są one do siebie podobne bardziej, niż sądzono. Przynajmniej gdy chodzi o liczby - w ten sposób rozpoczął poniedziałkowe wieczorne wiadomości w telewizji ZDF prowadzący program Steffen Seibert. - Wielu w UE uważa panią kanclerz za +nową żelazną damę+, tak samo nieugiętą, jak kiedyś Brytyjka".

Z kolei tygodnik "Der Spiegel" napisał, że aby chronić niemiecki budżet kanclerz Merkel ryzykuje "wielki krach". "Czy państwa Europy oddalają się od siebie?" - zastanawia się "Spiegel".

Tygodnik również widzi podobieństwa Merkel do brytyjskiej "żelaznej damy", która w 1984 roku na szczycie EWG w Fontainebleau chwyciła swą torebkę i kategorycznie zażądała: "Oddajcie mi moje pieniądze!". Wywalczyła w ten sposób obowiązujący do dziś tzw. rabat brytyjski, dzięki któremu Brytyjczycy dostają z powrotem dwie trzecie swej wpłaty netto do wspólnej unijnej kasy.

Choć swoją postawą pani kanclerz naraża się na krytykę Brukseli oraz wielu stolic europejskich, to we własnym kraju może liczyć na przychylność obywateli. 61 proc. Niemców nie chce bowiem, by za ich podatki spłacano długi Greków, którzy latami fałszowali swoje statystyki finansowe. "Sprzedajcie swoje wyspy, bankruci Grecy!" - pisał niedawno na pierwszej stronie wysokonakładowy dziennik "Bild", dając wyraz nastrojom w Niemczech.

Niemiecki politolog Jan Techau uważa, że Angela Merkel ma pewne szanse, by stać się "żelazną damą" Europy. W odróżnieniu od Thatcher cieszy się ona bowiem pozycją jednego z liderów UE.

"Pytanie, jak wykorzysta tę rolę. Merkel udowodniła, że potrafi przewodzić w UE, gdy w 2007 roku zdołała uratować nowy unijny traktat wbrew wielu sceptycznym opiniom. Sprawa Grecji jest jednak ważniejsza niż Traktat z Lizbony, bo teraz chodzi o spójność strefy euro, a być może przetrwanie wspólnej waluty. Tu byłoby potrzebne silne przywództwo" - powiedział PAP Techau.



W jego ocenie jednym z powodów niemieckiego sprzeciwu w sprawie unijnego planu wsparcia dla Grecji jest obawa przed stworzeniem precedensu. "Berlin nie chce otwierać puszki Pandory i osłabiać unijnego Paktu Stabilności i Wzrostu. Gdyby powstał taki precedens, niektóre kraje mogłyby lekceważyć reguły Paktu, licząc na to, że w razie problemów i tak dostaną pomoc" - powiedział Techau.

Wsparcie dla Grecji to nie jedyny punkt sporny między Berlinem a innymi europejskimi stolicami. W zeszłym tygodniu doszło do polemiki pomiędzy Berlinem a Paryżem na temat niemieckiej polityki eksportowej. Francuska minister gospodarki Christine Lagarde oceniła, że nadwyżka handlowa Niemiec zagraża konkurencyjności innych państw i zasugerowała, by Niemcy wzmocniły swą wewnętrzną konsumpcję, np. poprzez obniżenie podatków.

Merkel nie chce o tym słyszeć. "Nie zrezygnujemy z naszych mocnych stron dlatego, że nasze produkty eksportowe sprzedają się może lepiej niż produkty innych krajów - powiedziała w Bundestagu. - Byłaby to błędna odpowiedź na problem konkurencyjności naszego kontynentu".

Co raz częściej w Europie pojawiają się zarzuty, że największy kraj UE zaczął przedkładać własne interesy nad solidarność europejską. Zdaniem Jana Techaua nie należy się jednak temu zbytnio dziwić.

"Niemcy stają się coraz bardziej normalnym członkiem UE. Jeszcze w czasach kanclerza Helmuta Kohla (rządził w latach 1982-1998) trzymano się zasady: solidarność ponad wszystko. Interesem narodowym z definicji było pogłębienie integracji europejskiej. Jednak już socjaldemokratyczny kanclerz Gerhard Schroeder (rządził w latach 1998-2005) zaczął korygować tę politykę" - powiedział Techau.

Jego zdaniem w Niemczech jednak przywiązanie do solidarności europejskiej oraz wiara w projekt integracji wciąż jest większa niż w wielu innych państwach UE.