Już jedną trzecią wszystkich kart kredytowych, które lądują w naszych portfelach, bankowcy wciskają nam nie w swoich placówkach, ale w sklepach i supermarketach, przy okazji zakupów. Często w takich kartach są zaszyte haczyki - ostrzega "Gazeta Wyborcza".

Według danych NBP na koniec zeszłego roku w naszych kieszeniach było już 9,4 mln kart kredytowych. Według portalu Bankier.pl mamy ich prawie milion więcej.

Według Mateusza Ostrowskiego z sieci doradców finansowych Open Finance już więcej niż co trzecia nowo wydana karta kredytowa to "urobek" wspólnych akcji banków i sieci sklepów. W sumie takich kart jest już ok. 4 mln. To na nich swoją potęgę zbudowali najwięksi wystawcy kart w Polsce: Cetelem, Lukas oraz GE Money. Każdy z nich wydał po 1,3-1,5 mln kart. "Stare" potęgi PKO BP i Citi Handlowy - po milionie.

Takie karty zwykle dają prawo do zniżek w sklepach danej sieci (np. płacąc kartą partnerską Banku Millennium w Piotrze i Pawle, dostaniemy 5 proc. rabatu) lub są powiązane z możliwością zbierania punktów i ich wymieniania na nagrody. Ale mają z reguły gorsze warunki niż te oferowane bezpośrednio w banku. - Wystarczy spojrzeć na oprocentowanie, niemal wszystkie karty "sklepowe" mają odsetki tak wysokie, jak tylko pozwalają na to przepisy antylichwiarskie, czyli 21 proc. - mówi Mateusz Ostrowski.

W przypadku kart sprzedawanych w supermarketach krótszy bywa też okres bezodsetkowy.

Sprzedawcy kart w marketach chętnie wciskają też klientom dodatkowe ubezpieczenia dotyczące karty. Są one drogie, bo składka jest obliczana najczęściej od kwoty zadłużenia. Czyli im więcej wydamy, tym więcej płacimy.