Organizacje prowadzące schroniska i noclegownie dla bezdomnych alarmują o gigantycznych kłopotach z uzyskaniem testu dla podopiecznych i zapewnieniem im kwarantanny. Siedzimy na bombie – twierdzą
‒ Bezdomni nie mają prawa do testów na COVID-19. Bo choć badania są też dla nieubezpieczonych, to żeby dostać skierowanie na test z POZ, trzeba być ubezpieczonym. Tymczasem jeden dodatni człowiek w schronisku liczącym kilkadziesiąt osób może doprowadzić do zakażenia na masową skalę – mówiła posłanka Hanna Gill-Piątek podczas niedawnej debaty sejmowej na temat tego, jak państwo radzi sobie z pandemią. Premier zapewnił, że „sprawa będzie przedmiotem zainteresowania rządu”.
Spytaliśmy Ministerstwo Zdrowia, czy widzi tu systemową lukę w walce z COVID-19. „Zgodnie z obecnie obowiązującym standardem organizacyjnym (…) zlecanie badań diagnostycznych w kierunku wirusa SARS-CoV-2 wymaga stwierdzenia przez kierującego lekarza, przy uwzględnieniu aktualnej wiedzy medycznej, wskazań do wykonania takich badań. Skierować na badania diagnostyczne może również organ Państwowej Inspekcji Sanitarnej w ramach prowadzonego dochodzenia epidemicznego” – pada odpowiedź.
‒ Nadal nie wiadomo, w jaki sposób osoba nieubezpieczona ma skorzystać z testu, skoro decyzję o skierowaniu podejmuje lekarz, z którego usług może skorzystać osoba ubezpieczona. Przepisy nie są jednoznaczne – oceniają organizacje prowadzące placówki dla bezdomnych. Kilka z nich dzwoniło na infolinię NFZ, gdzie również słyszeli, że bez skierowania testu nie ma.
Daniel Wiśniewski, dyrektor schroniska stowarzyszenia MONAR, razem z grupą kilkudziesięciu mieszkańców wychodzi właśnie z kwarantanny po… 20 dniach. – Przerabiałem problem z testowaniem na własnej skórze – mówi. Na początku października jeden z podopiecznych miał objawy choroby. Ponieważ w ośrodku przebywa 60 osób plus personel, chodziło o jak najszybsze ustalenie, co się dzieje. ‒ Dzwoniliśmy, gdzie się dało. Żaden lekarz nie chciał przyjąć. Nasz kierowca zawiózł więc mężczyznę z objawami do jednoimiennego szpitala. Test wyszedł dodatnio. Kwarantanna została nałożona na cały ośrodek.
Wiśniewski dzwonił dalej, do stacji powiatowej sanepidu, prosząc, by przetestować wszystkie osoby w schronisku. Odmowa. – Mijały dni. Uderzałem m.in. do prezydenta Poznania, wojewódzkiego sanepidu. Narobiłem zamieszania – opowiada. W końcu przyjechało wojsko, zrobiło wymazy. ‒ I gdy mieliśmy kończyć kwarantannę, okazało się, że są kolejne dodatnie osoby. Stąd musieliśmy przełożyć nasze wyjście na wolność – uśmiecha się gorzko. Przekonuje, że domaganie się testowania osób bezdomnych to nieustanna walka. – Jeśli ktoś przebywa w ośrodku dłużej, a nigdzie nie pracuje, za pośrednictwem ośrodka pomocy społecznej organizujemy mu dostęp do świadczeń zdrowotnych. Ale tych ludzi nie można na siłę przywiązać do jednego miejsca. Z tego samego powodu nie mają swoich lekarzy POZ.
Dziś do każdej placówki opieki długoterminowej warunkiem przyjęcia jest posiadanie negatywnego wyniku testu. Każdej, jak przekonują prowadzący schroniska i noclegownie, z wyjątkiem tych dla osób bezdomnych.
Żeby nie wpuszczać ludzi prosto z ulicy, potrzebne są miejsca buforowe. Nie każda placówka może je wygospodarować. W Gdańsku czy Poznaniu samorządy zorganizowały kontenery mieszkalne. To, jak słyszymy, dobre rozwiązanie, ale niewystarczające. – Mamy zapisy na dwie kolejne zmiany do kontenerów – mówi Marta Stefaniak, która prowadzi Wielkopolskie Centrum Pomocy Bliźniemu, w skład którego wchodzą m.in. trzy schroniska i noclegownia. I zaznacza, że to jest sytuacja przed nadejściem prawdziwych chłodów.
Adriana Porowska, dyrektor Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, przyznaje, że Warszawa wyznaczyła dwa miejsca buforowe dla osób bezdomnych, które chcą dostać się do schronisk. – Tylko jedno z nich przyjmuje kobiety. Jeśli więc ktoś nie załapie się do danej tury, czeka na ulicy 10 dni – dodaje.
Zdaniem Marty Stefaniak w gospodarstwie domowym liczącym cztery‒pięć osób można zwlekać z decyzją o testowaniu. Co innego, gdy chodzi o skupiska ludzi liczące czasem ponad 100 osób. ‒ Bez szybkiego izolowania osób dodatnich, na wzór DPS, nie da się opanować sytuacji – mówi. A i tutaj są również osoby z obniżoną odpornością, po udarach, zawałach. Wirus jest dla nich groźny. Problemem jest też brak kadry, bo mało kto garnie się do tej pracy. Co będzie, jak zaczną chorować pracownicy?