Po liście 50 ambasadorów akredytowanych w Polsce, którzy wyrazili poparcie dla wysiłków na rzecz podniesienia świadomości społecznej na temat problemów dotykających LGBT, oraz po wywiadzie, jakiego szefowa amerykańskiej placówki w Warszawie Georgette Mosbacher udzieliła Marcinowi Makowskiemu z Wirtualnej Polski, w obozie rządzącym i przychylnych mu mediach podniósł się rejwach.
„Podpisanie się pod nim ma raczej charakter pewnego ideologiczno-politycznego eventu, a nie formalnego wystąpienia tych dyplomatów” – powiedział z dużym w porównaniu z resztą dyskutantów umiarem i rezerwą szef KPRM Michał Dworczyk. Co innego europoseł Joachim Brudziński. „Czekamy na Pani głos w obronie ludzi pracujących w chrześcijańskich poradniach rodzinnych zmuszanych do oddawania sierot do adopcji parom homoseksualnym. Czekamy na głos oburzenia za odmowę obsługi w restauracjach prowadzonych przez aktywistów LGBT+etc. ludziom z krzyżem na piersi” – napisał na Twitterze.
Ludzka pamięć jest wyjątkowo krótka. W czerwcu pisałem na łamach DGP, że uderzająca w mniejszości seksualne retoryka kampanii Andrzeja Dudy jest dla Amerykanów problemem i Waszyngton nieoficjalnymi kanałami uprzedzał o tym polski rząd. Za podanie tego do publicznej wiadomości zostałem zmieszany z błotem w mediach społecznościowych m.in. przez Adama Bielana i rzecznika prezydenta Błażeja Spychalskiego. Tymczasem Mosbacher potwierdza tezy mojego tekstu. Pomijając słowa mogące uchodzić za górnolotne, że w kwestii LGBT obecna władza jest po złej stronie historii, w wywiadzie udzielonym Makowskiemu pojawia się istotny konkret.
Na pytanie, czy to, co się dzieje, wpływa również na amerykańskie decyzje dyplomatyczne i militarne wobec Polski, ambasadorka odpowiedziała: „W naturalny sposób wpływa, ponieważ ma przełożenie na nasz Kongres, który zatwierdza m.in. wydatki militarne. Nie jest tajemnicą, że wielu kongresmenów jest bardzo zaangażowanych w sprawy LGBT. Tutaj nie ma znaczenia, co ja myślę. To oni stanowią prawo i rozdzielają pieniądze”. I to jest istota problemu. Wskazanie na mechanizm podejmowania decyzji o wydatkach na armię było gravitas mojego czerwcowego tekstu. PiS dalej zdaje się tego nie rozumieć, więcej, cały czas nie może się nauczyć, jak działa amerykańska dyplomacja.
W przestrzeni publicznej pojawiły się też spiskowe teorie, że Donald Trump nie wie, co wyczynia w Polsce Georgette Mosbacher zgodnie z prastarą zasadą „dobry car, źli bojarzy”. Błąd. Prezydent USA niejednokrotnie mówił, że prawa LGBT to prawa człowieka. Wystarczy prześledzić jego konto na Twitterze. A podczas ostatniej konwencji wyborczej prawicy sporo czasu oddano Log Cabin Republicans, organizacji zrzeszającej republikanów gejów. Ofensywa europosła Brudzińskiego jest o tyle bez sensu, że Mosbacher nic nie mówi o adopcji dzieci, a o tym, że osobom homoseksualnym w Polsce dzieje się krzywda, choćby wtedy, kiedy kolejne gminy w zawoalowany sposób deklarują, że osoby należące do LGBT są tam niemile widziane. Dlatego narracja części obozu władzy, że to homoseksualiści atakują katolików, jest z amerykańskiej i republikańskiej perspektywy gonieniem w piętkę.
Warto w powyższym kontekście zwrócić uwagę na wtorkowy tweet Mosbacher: „USA z niecierpliwością czekają na partnerstwo z Polską w zakresie rozwoju energetyki jądrowej! To kolejny obszar bliskiej i efektywnej współpracy amerykańsko-polskiej”. O planach zainstalowania atomu nad Wisłą pisaliśmy w DGP na początku sierpnia. Poza dostawą technologii i wspólną eksploatacją elektrowni przedstawiciele polskiego rządu mają nadzieję na zaangażowanie finansowe Amerykanów. Moim zdaniem ambasadorka USA najjaśniej jak na warunki amerykańskiej dyplomacji daje rządowi Mateusza Morawieckiego do zrozumienia, że jeżeli dyskryminacyjna narracja się utrzyma, to amerykańskie firmy tu nie zainwestują w obawie o własną renomę. Panie prezydencie, panie premierze: na pewno pamiętacie kluczowy cytat ze „Wszystkich ludzi prezydenta”. Follow the money! Uważaj, którędy płynie forsa.