Widowiskowe wizyty francuskiego prezydenta w Libanie zmuszają władze tego kraju do reform, ale ich przeprowadzenie może napotkać na wielki opór miejscowych elit.
Kiedy Emmanuel Macron przyjechał na początku sierpnia do bejruckiej dzielnicy Gemayze, zdewastowanej po wybuchu chemikaliów w portowym magazynie, był witany przez Libańczyków niczym narodowy bohater. Kiedy z wizytą tam udał się mianowany w poniedziałek na premiera Mustafa Adib, tłum zgotował mu zupełnie inne powitanie. W stronę jego limuzyny leciały plastikowe butelki, a tłum skandował: „Rewolucja”. Według relacji BBC, jeden z mężczyzn miał krzyczeć: „Nasze dzieci umarły”.
Odbudowanie zaufania Libańczyków do własnego państwa pogrążonego w gospodarczym i politycznym kryzysie nie będzie łatwe. Jeśli ta operacja się nie powiedzie, Liban może stać się kolejnym niestabilnym państwem w regionie.
Dlatego Macron gra twardo, wykorzystując swój polityczny moment. Francuski prezydent odwiedził Bejrut dwukrotnie w ciągu zaledwie miesiąca, po raz pierwszy tuż po gigantycznym wybuchu w bejruckim porcie, który pochłonął co najmniej 190 ofiar i spowodował straty wyceniane przez Bank Światowy na 8,1 mld dol. (licząc łącznie zniszczenia infrastruktury i koszty gospodarcze). W tym tygodniu Macron wrócił do Bejrutu, by wywrzeć jeszcze większą presję na libańskie elity. W ciągu następnych dwóch tygodni ma dojść do sformowania rządu, czegoś, co w Libanie zazwyczaj zajmuje tygodnie lub miesiące. Francja liczy też na szybkie reformy. Inaczej grozi sankcjami libańskim politykom i wycofaniem pomocy międzynarodowej.
W ocenie eksperta Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) Łukasza Maślanki wizyta Macrona to wizerunkowy majster sztyk. – Ja nie pamiętam, kiedy ostatnio zachodni przywódca był tak witany przez ulicę arabską – podkreśla. – Gniew ludzi to jest jedyny i największy atut Macrona wobec libańskich elit. Dlatego jego wizyty w Libanie są tak widowiskowe. On chce utrzymać kontakt ze społeczeństwem ponad elitami politycznymi. Liczy, że protest społeczny będzie działać jak pistolet przyłożony do głowy, który zmusi polityków do przeprowadzenia reform – mówi ekspert PISM.
Tym razem Macron swoją wizytę w Bejrucie rozpoczął od zjedzenia obiadu z libańską piosenkarką Fairuz w jej domu. To osoba, która budzi wśród Libańczyków podziw i powszechny szacunek, na jaki nie może liczyć żaden przedstawiciel klasy politycznej. Potem obok oficjalnych rozmów z politykami rozmawiał z aktywistami domagającymi się ustąpienia całej klasy politycznej. By uczcić 100. rocznicę libańskiej państwowości, Macron zasadził cedrowe drzewo, symbol Libanu, w tym czasie w niebo wzbiło się osiem samolotów szturmowych, które z dymu w kolorach czerwonym, białym i zielonym utworzyły libańskie barwy narodowe.
Eksperci nie są jednak przekonani, na ile zaangażowanie Macrona może być skuteczne. Julien Barnes-Dacey, analityk think tanku Europejska Rada Spraw Zagranicznych (ECFR), wątpi, by w Libanie udało się przeprowadzić daleko idące zmiany. Macron próbuje wykorzystać swój polityczny moment do zjednoczenia Libańczyków, ale na swojej drodze ma kilka poważnych przeszkód. Jak podkreśla Barnes-Dacey, największą są elity libańskie, które są największymi beneficjentami obecnego systemu politycznego.
Kraj potrzebuje szybkich reform w sektorze energetycznym i bankowym. Przede wszystkim jednak mówi się o potrzebie głębokiej przebudowy systemu politycznego, który jest źródłem korupcji i uniemożliwia sprawne rządy. Tego domagają się protestujący obywatele. Liban jako kraj świecki widziałaby też Francja. Kłopot polega na tym, że rozdział stanowisk państwowych zgodnie z kluczem wyznaniowym od lat zapewnia kruchą równowagę pomiędzy grupami wyznaniowymi, a elitom libańskim gwarantuje utrzymywanie się u władzy. Zgodnie z obowiązującym parytetem prezydent musi być chrześcijaninem, przewodniczący parlamentu – szyitą, a premier – sunnitą. Podobne zasady obowiązują również w parlamencie.
– Wśród elit libańskich nie ma woli do przebudowy systemu politycznego. Nie ma mowy o dramatycznych zmianach w krótkim czasie. Raczej zobaczymy stopniowe zmiany gospodarcze i pewne polityczne korekty. Macron o tym wie i dlatego jest gotowy do współpracy z obecną władzą w Bejrucie – mówi analityk ECFR. Nie wierzy w deklaracje polityków libańskich dotyczące utworzenia świeckiego państwa. O to zaapelował prezydent Michel Aoun w niedzielę, wygłaszając rocznicowe przemówienie; pozytywnie na ten apel odpowiedział przywódca obecnego w parlamencie Hezbollahu Hasan Nasrallah.
Ważnym graczem w Libanie pozostają Stany Zjednoczone, ale prowadzą inną od francuskiej politykę. Waszyngton nie uznaje politycznej działalności Hezbollahu. Tę szyicką organizację uznaje w całości za terrorystyczną, tymczasem Francja i cała UE potępiają jedynie jej zbrojne ramię. Podczas gdy Stany Zjednoczone wycofują swoje finansowe wsparcie, Paryż jest gotowy rozmawiać ze wszystkimi, także z Hezbollahem.
Ale obok jasnego celu ustabilizowania sytuacji w Libanie Macron może mieć też inny. W ocenie Łukasza Maślanki skala obecności francuskiej po wybuchu z początku sierpnia świadczy o tym, że Francja może mieć zamiary geopolityczne wobec Libanu. – Wobec nasilającego się konfliktu we wschodnim rejonie Morza Śródziemnego Liban mógłby stać się miejscem, z którego mogłaby operować marynarka francuska – podkreśla ekspert. Francja próbuje odgrywać większą rolę na Bliskim Wschodzie, z którego wycofują się USA. Stąd wczorajsza wizyta Macrona w Iraku, do którego udał się z Libanu. Nie wiadomo jednak, czy Francja bez zaangażowania Stanów Zjednoczonych jest w stanie realnie oddziaływać na region.
Zadanie przeprowadzenia reform spoczywa na nowym premierze Mustafie Adibie, który do Bejrutu powrócił po siedmiu latach z Niemiec, gdzie był ambasadorem. Doktor prawa i nauk politycznych pozostawał przez dłuższy czas poza granicami kraju, wykładając na uczelniach i pracując jako dyplomata. W latach 2011–2013 był doradcą premiera Nadżiba Mikatiego. Jego kandydatura została wysunięta przez sunnitów, ale w parlamencie otrzymał również poparcie szyitów i chrześcijan; głosowało za nim 90 spośród 126 parlamentarzystów, podczas gdy jego poprzednik dostał tylko 69 głosów.