Rząd już zapowiedział tarczę przeciwko kryzysowi. Niezależnie od tego, jak kreatywnie będziemy je liczyć, to koszty będą olbrzymie. Wpływy do budżetu będą mniejsze, niż zakładano i nawet po radykalnym zwiększeniu deficytu wydaje się, że bez cięć w innych dziedzinach nie będziemy w stanie opłacić pakietu pomocowego. Budżet Ministerstwa Obrony Narodowej należy do największych i zgodnie z ustawą budżetową w tym roku ma wynosić co najmniej 2,1 proc. PKB, a w przyszłym już 2,2 proc. PKB.
Jednak doświadczenia historyczne pokazują, że w przypadku kryzysu budżetowego MON jest pierwszym miejscem, gdzie tnie się wydatki. Tak było po kryzysie w 2008 r. Wydatki na obronność obniżyliśmy wtedy o miliardy złotych. Skutki tej decyzji były m.in. takie, że wprowadzony ostatnio do służby okręt „Ślązak” budowaliśmy prawie 20 lat. W tych 20 latach były lata „budowy beznakładowej”, czyli przekładając z resortowej nowomowy na polski – wstrzymania budowy.
Obserwując nasze zmagania z koronawirusem – brak maseczek, zakaz eksportu sprzętu medycznego nakładany przez kolejne państwa – można sobie tylko wyobrazić, jak to będzie z zakupem uzbrojenia w czasie W. Czołgów czy systemu obrony przeciwlotniczej nie kupuje się jak papieru toaletowego w supermarkecie. Dziś nie ma, ale jutro znowu rzucą. Zakup uzbrojenia to proces wieloletni. Cięcie budżetu MON, nawet jeśli część wydatków ministerstwa wydaje się dziś nieracjonalna, spowoduje, że w czasie zagrożenia wojną, nasze dzisiejsze niedobory w walce z koronawirusem będą jedynie niewinnymiigraszkami.
Pewnym wyjściem z tej sytuacji może być dalsza „MSW-izacja” budżetu MON, co już widzimy na przykładzie finansowania baz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Biorąc pod uwagę zaangażowanie Wojska Polskiego w zwalczanie epidemii, w ramach przesunięć budżetowych resort może zakupić wyposażenie niezbędne do zwalczania epidemii. Ale ustawowe zmniejszenie budżetu na obronność byłoby błędem i działaniem krótkowzrocznym.