Książka pokazuje, jak niemiecki gigant wsparł prezydenta w kształtowaniu wizerunku biznesmena z sukcesami, co pomogło mu wygrać wybory.
9 listopada 2016 r. szefowie Deutsche Banku obudzili się w nowej rzeczywistości: jeden z ich klientów, Donald Trump, wygrał właśnie wybory prezydenckie. Na bankierów padł blady strach: a co jeśli biznesmen przestanie spłacać swoje pożyczki? Bo co właściwie mieliby wówczas zrobić – wysłać komornika do Białego Domu?
Obawiano się również, że każda transakcja z udziałem prezydenta elekta stanie się teraz przedmiotem zainteresowania mediów i opinii publicznej. Dlatego – jak pisze w wydanej właśnie książce „Dark Towers: Deutsche Bank, Donald Trump, and an Epic Trail of Destruction” (Mroczne wieże: Deutsche Bank, Donald Trump i imponujący ślad zniszczeń) dziennikarz „New York Timesa” David Enrich – w kwaterze głównej zaordynowano wówczas wewnętrzne dochodzenie, mające na celu podsumować historię współpracy z elektem. A także ustalić, w jaki sposób stał się on jednym z najważniejszych klientów amerykańskiego oddziału banku.
Wnioski nie mogły się podobać. Trump pożyczał pieniądze od różnych działów banku; kiedy jeden odmawiał dalszej współpracy, po prostu zaczynał rozmawiać z innym. Przepływ informacji był minimalny, liczyły się tylko wyniki. To efekt strategii wzrostu za wszelką cenę, obranej przez szefostwo banku pod koniec lat 90., kiedy zapadła decyzja o ekspansji w Stanach Zjednoczonych. Strumień pieniędzy nie przestał płynąć do Trumpa nawet wówczas, gdy księgowym banku wyszło, że Trump jest wart jedną czwartą tego, co sam deklaruje (800 mln zamiast 3 mld dol.).
„W większości banków oznaczałoby to koniec współpracy” – pisze Enrich. Ale nie w Deutsche Banku, gdzie „menedżerowie byli tak żądni dużych transakcji i wzrostów, że pomijali nawet najpoważniejsze ostrzeżenia”. Łącznie bank pożyczył mu ok. 2 mld dol. W ten sposób „stał się główną siłą, która pozwoliła Trumpowi odbić się od wielu bankructw, nabyć i wyremontować ekskluzywne nieruchomości oraz na nowo obsadzić się w roli biznesmena z sukcesami – sensownego kandydata na prezydenta”.
Kiedy Trump pod koniec lat 90. rozpoczął współpracę z Deutsche Bankiem, reputacja biznesmena wśród nowojorskiej finansjery była już kiepska. Na interesach z nim sparzyło się już parę instytucji, w tym Citigroup i Merrill Lynch, a na Wall Street wymyślono nawet nową kategorię ryzyka: „ryzyko Donalda”. Dla przykładu Merrill Lynch pod koniec lat 80. pomógł w organizacji sprzedaży obligacji o wartości 675 mln dol., które miały posłużyć na ukończenie budowy kasyna Taj Mahal w Atlantic City. Trump dokończył budowę, ale wkrótce przestał spłacać zobowiązania i ogłosił bankructwo, a bank musiał posprzątać po swoim kliencie.
Takie historie nie odstraszyły Deutsche Banku, który w latach 90. rozpoczął ekspansję po drugiej stronie Atlantyku. Zaczęło się od skromnej pożyczki w wysokości 125 mln dol., za którą biznesmen dokonał remontu Trump Building, 71-piętrowego nowojorskiego wieżowca z 1930 r. Potem doszło do tego 300 mln na budowę Trump World Tower, apartamentowca w tym samym mieście, oraz 640 mln na budowę Trump International Hotel & Tower w Chicago.
Kiedy w 2008 r. uderzył globalny kryzys finansowy, biznesmen powołał się na klauzulę w umowie z bankiem o sile wyższej i przestał spłacać pożyczkę na inwestycję w Chicago. Co więcej, pozwał Deutsche Bank o 3 mld dol. odszkodowania za nieuczciwe praktyki biznesowe. To zakończyło jego współpracę z działem odpowiedzialnym za kredyty komercyjne. Przy okazji Trumpa nie chcieli też już znać ludzie od emisji obligacji, którzy sprzedali swoim klientom papiery za 485 mln dol. Biznesmen potrzebował tych pieniędzy, aby dokonać renowacji swoich kasyn. W tym wypadku także przestał spłacać swoje zobowiązania.
Co ciekawe, pomimo tych zawirowań pieniądze wciąż chciał mu pożyczać dział zajmujący się zarządzaniem majątkiem bogatych klientów. W ten sposób biznesmen zakupił budynek, który później stał się Trump International Hotel w Waszyngtonie. Utrzymywanie takiego klienta było dla banku atrakcyjne. Po pierwsze, Trump był już celebrytą, a takich klientów potrzebowała instytucja próbująca zdobyć przyczółek w USA. Po drugie, za każdym razem, kiedy dobijano targu, bank inkasował prowizję. Po trzecie, DB zarabiał także na zarządzaniu fragmentami majątku Trumpa. W ten sposób nawet jeśli niektórzy menedżerowie pukali się w głowę, dlaczego bank wciąż robi interesy z biznesmenem, trudno było z nich zrezygnować.